Eutanazja ? wielki problem ponowoczesnych społeczeństw: z jednej strony uporczywe podtrzymywanie życia wbrew woli przewlekle chorego nie ma sensu, z drugiej jednak prawne usankcjonowanie procedur eutanazyjnych jest otwarciem przepustnicy z nadużyciami i ?twórczej interpretacji? woli przewlekle chorych.

Tak samo z in housem ? czasami trzeba go zastosować, ale usankcjonowanie prawne (bez jasnych zapisów ich stosowania) spowoduje lawinę nadużyć, przede wszystkim w zakresie ?sztukowania? celu wprowadzenia tej ? tylko awaryjnej, co do zasady ? figury powierzenia. Jak zawsze, analogie nie są do końca przywidywalne, bo mamy tu do czynienia nie z przewlekle chorymi, ale z żywiołem dziarskim, z ludźmi na fali wznoszącej się, zdolnymi do innowacji i uzbrojonymi w mentalność zwycięzców.

Zerojedynkowa sytuacja

I to właśnie ten żywioł minister rozwoju postanowił? uśpić. W reakcji na naszą propozycję poprawki uściślającej, że in house może być zastosowany wyłącznie w sytuacji, gdy nie ma na rynku właściwym przedsiębiorców zdolnych do wykonania zgodnego ze standardami danej usługi, samorządowi lobbyści zaczęli szermować hasłem: nie zabijajcie nam in house?u! Nie zabijajcie nam naszego prawa do eutanazji przedsiębiorców! W obu przypadkach ? zdeszyfrowane ? hasło to oznacza ni mniej, ni więcej: nie zabijajcie naszego słusznego prawa do zabijania! Tak, tak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju, Mariusz Haładyj, w ogniu...