Z dużym zainteresowaniem przeczytałem raport zatytułowany „Samorząd i Demokracja Lokalna. Osiągnięcia i Dylematy”, przygotowany przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej, pod redakcją prof. Jerzego Regulskiego.
W zasadzie nie można się nie zgodzić już z pierwszym stwierdzeniem raportu, że „demokracja w Polsce jest poważnie zagrożona”. To co widać dookoła, zaczyna przerażać i nie można pokazać jednego tylko poziomu zarządzania państwem, który zarażony został partyjną i ludzką prywatą. Chore jest prawie wszystko, od samorządu gminnego po Parlament. Wszędzie do głosu dostali się ludzie, którzy ze względu na braki wykształcenia i wyobraźni, nie powinni go w ogóle zabierać, a robią to z bezgraniczną pewnością siebie, właściwą dla ignorantów. Liczba ich, jak się wydaje, przekroczyła już wartość krytyczną i to właśnie oni zaczynają nadawać ton dyskusjom i niestety również tworzeniu prawa. Czasami odnosi się wrażenie, że czas się cofa i wracamy do XVIII-towiecznej słynnej złotej polskiej wolności.
W zamierzeniach autorów „Raport” ma zainicjować dyskusję nad kierunkami działań, które należy podjąć, by uzdrowić naszą chorą na partyjniactwo i ignorancję demokrację.
Prof. Regulski, jako jeden z autorów ustawy o samorządzie lokalnym z 1990 r., zapewne z niepokojem obserwuje jego ewolucję w kierunku skłóconego, śmiesznego, niechcianego i niepopularnego tworu, usiłującego nieporadnie zarządzać społecznością lokalną. Widzi fatalny spadek jego notowań w opinii społecznej, toteż wiele miejsca poświęcono właśnie rozważaniom, co z tym zrobić a także analizie prób zmiany ustroju gminy, mającej związek z dyskutowaną ostatnio koncepcją bezpośrednich wyborów burmistrzów oraz zdecydowanym wzmocnieniem ich władzy w gminie. Stawia pytanie, kim ma być burmistrz: lokalnym liderem czy administratorem? Wyraża obawy, że silny burmistrz posiądzie nieograniczoną i niekontrolowaną władzę, prowadzącą nieuchronnie do korupcji, że może nastąpić powrót do praktyki przywożenia burmistrza „w teczce”, już z góry martwi się, co zrobić, jeżeli popełni on czyn naruszający społeczne zaufanie. Są to wszystko pytania ważne i pewnie należy na nie odpowiedzieć.
Nasza wiedza na temat tego, co może zdarzyć się w przyszłości jest, jak zawsze, mocno ograniczona i na pewno nie da się wszystkiego przewidzieć ani zadekretować. Znamy natomiast sytuację aktualną.
Kim jest obecnie burmistrz? Jest mianowicie szefem administracji w swej gminie i jednocześnie jedynym jej formalnym reprezentantem. Niefortunne wprowadzenie i zdefiniowanie, w ustawie z 1990 r., funkcji przewodniczącego rady spowodowało pojawienie się najrozmaitszych komplikacji kompetencyjnych, najczęściej na tle ambicjonalnym, czyli słynne „kto tu rządzi?”. Problemu tego moim zdaniem nie da się rozwiązać, definiując burmistrza jako lokalnego polityka, który przewodzi radzie i przeciwstawiając mu zawodowego sekretarza i skarbnika gminy. Oznacza to jedynie zmianę bohaterów konfliktu. Model ten funkcjonował w RFN, gdzie obok wybranego burmistrza istniało stanowisko dyrektora miasta, który zajmował się administracją. Jakoś z tego zrezygnowano.
O korupcję burmistrzów o silnej pozycji formalnej martwiono się już w 1998 r., kiedy to zarządy gmin pracowały przez parę miesięcy bez nadzoru rady. Jakoś jednak nie słychać o popełnionych w tym czasie nadużyciach. Chcę przypomnieć, że pogłoski o nadużyciach i korupcji pojawiły się praktycznie dopiero w trakcie ostatniej kadencji, przy pełnej kontroli rad, a także licznych komitetów partyjnych, które wcale nie zniknęły – Panie Profesorze – razem z PRL.

Wojciech Sz. Kaczmarek