Służbom porządkowym udało się Borutkę złapać dopiero po podaniu podwójnej dawki środka uspokajającego. Niestety, zwierzę ponownie trafiło do ubojni.
Historią krowy szybko jednak się zainteresowały organizacje ekologiczne Viva i komitet pomocy dla zwierząt z Tychów. Już w sobotę za 2 tys. zł odkupiły Borutkę od jej dotychczasowego właściciela. Niestety, powiatowy lekarz weterynarii w Suwałkach nie pozwolił ekologom odebrać krowy. Upierał się, że zwierzę, które raz weszło na teren ubojni, mogło zarazić się zakaźnymi chorobami, dlatego musi zginąć. Przekonywał, że tak właśnie stanowią unijne przepisy. Przygody Borutki nagłośniły media i zwróciły uwagę lokalnych władz.
– Wojewoda podlaski Maciej Żywno (…) w poniedziałek z samego rana zwołał specjalną naradę, w której uczestniczyli lekarze weterynarii, także ten z Suwałk. Okazało się, że krowy wcale nie trzeba zabijać, bo nigdy nie weszła do budynku rzeźni, a jedynie znalazła się na podwórku – mówi Jolanta Gadek, rzeczniczka podlaskiego wojewody.
Wczoraj Borutka opuściła mury ubojni. Przed wejściem czekali na nią jej nowi właściciele z organizacji ekologicznych. Szybko załadowali zwierzę na przyczepę i powieźli do gospodarstwa rolnego w Tychach – Tu Borutka z pewnością dożyje spokojnej starości. Jej jedynym zadaniem będzie teraz skubanie trawy. Nikt już nie wpadnie na pomysł, żeby zawieźć ją do ubojni – zapewnia Cezary Wyszyński z fundacji Viva.
źródło: Metro
fot.: Metro
Komentarze (0)