PAP: Czy po danych statystycznych, który utrzymujemy ostatnio, możemy porównać obecny kryzys do tego z lat 2008/09?
Jacek Tomkiewicz: Kompletnie nie, przede wszystkim skala była inna – dekadę temu dotknęło nas spowolnienie, a wzrost PKB spadł z 8 proc. do niecałych 2 proc. Obecne załamanie jest o wiele głębsze – PKB spadło o 8 proc. w samym drugim kwartale tego roku, więc skala jest nieporównywalna. Również charakter kryzysu jest inny: ten z lat 2008-09 miał podłoże finansowe, obecny wynika z potrzeby ochrony zdrowia i jest konsekwencją bardziej decyzji administracyjnych, niż problemów na rynkach finansowych.
PAP: Jednym z najczarniejszych scenariuszy z początku pandemii była wizja ogromnego skoku bezrobocia, kiedy skończy się wsparcie państwa dla firm i ich właścicieli. Jednak nic takiego nie się nie wydarzyło, wręcz przeciwnie – wedle sierpniowych danych Eurostatu niższą stopę bezrobocia od Polski (3,1 proc.) mają w Unii Europejskiej tylko Czechy – 2,7 proc.
J.T.: To prawda, to pewien fenomen, ponieważ obawy o skokowy wzrost bezrobocia były bardzo duże. Jednak bezrobocie mamy bardzo niskie, a dodatkowo jak popatrzymy na inne gospodarki zachodnie, np. USA, czy nawet na średnią unijną (bliską 8 proc.) to jesteśmy nawet w komfortowej sytuacji. Co ciekawe, pieniądze z tarcz antykryzysowych wylądowały na firmowych depozytach, więc przedsiębiorcy nie tylko utrzymali zatrudnienie, ale i mają gotówkę, którą mogą przeznaczyć na utrzymanie zatrudnienia w przypadku kolejnego lockdownu i miejmy nadzieję na inwestycje, czy innowacyjność.
PAP: Z Ukrainy napływają informacje o nie najlepszej kondycji rynku pracy, stopa bezrobocia skoczyła od czerwca o kilkadziesiąt procent, w zależności od regionu. Czy niską stopę bezrobocia można tłumaczyć spadkiem liczby migrantów?
J.T.: To bardzo ciekawe, jak obecnie jest to odnotowywane w raportowanych danych. Według mnie imigranci nie wyjechali nagle, większość z nich jest i pracuje w Polsce, jedynym problemem mogą być związane z pandemią restrykcje, które mogą komplikować podróże między Polską i Ukrainą i utrudniać podjęcie, czy kontynuowanie pracy. Jednak imigracja w Polsce jest czymś stałym, zmienia też swoją strukturę. Słabiej idzie branży budowlanej, także gastronomia ma bardzo poważne problemy. Aczkolwiek wielu migrantów i migrantek wykonuje już inne zawody, pracuje np. jako nauczyciele akademiccy, czy specjaliści od finansów.
PAP: Uniknęliśmy grupowych zwolnień, a po danych o produkcji przemysłowej widać, że branża odrabia straty. Gdzie pan by widział zagrożenie dla polskiej gospodarki?
J.T.: Myślę, że generalnie nasi przedsiębiorcy dobrze sobie radzą, nie brakuje kapitału, a przed nami nowa perspektywa unijna, co oznacza kolejne impulsy inwestycyjne dla wielu sektorów. Nie przesadzałbym też z twierdzeniem, że polskie firmy nie są innowacyjne. Myślę, że menedżerowie wiedzą co robią, zarówno pod kątem cyfryzacji, jaki innowacyjności produktowej, czy organizacyjnej.
Ja obawiam się o samorządy i ich inwestycje. Spadki dochodów z PIT, CIT i podatków od nieruchomości wywołują swego rodzaju zapaść inwestycyjną, czego symbolem jest Warszawa, gdzie mocno ograniczone inwestycje, z metrem na czele.
Wstrzymanie inwestycji samorządów ma szerszy kontekst, ponieważ tego typu inwestowanie ma duży wpływ na lokalną wspólnotę. Inwestycje samorządowe zazwyczaj realizują miejscowe firmy, a pieniądze trafiają do mieszkańców regionu, czyli mnożnik takich inwestycji jest najwyższy. Jeśli te inwestycje staną na dłużej, to będzie realny problem, nie tylko dla gospodarki, ale także dla jakości życia.
Prof. Jacek Tomkiewicz jest dziekanem Kolegium Finansów i Ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego. (PAP)
Komentarze (0)