Roman Wiertelak

"Kwiecień plecień bo przeplata, trochę zimy, trochę lata". To ludowe porzekadło trafnie opisuje tegoroczną aurę pierwszej dekady tego miesiąca. Zmienność pogody w tym okresie kojarzy mi się nieodparcie z wahaniami nastrojów, jakie przeżywają baczni obserwatorzy poczynań naszych przedstawicieli w negocjacjach w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej. Szczególnych doznań, ludziom związanym z gospodarką wodną, dostarcza bez wątpienia przebieg rozmów w obszarze związanym z ochroną środowiska.

Jednego dnia, bodajże w Poznaniu, minister Tokarczuk uspokajał opinię publiczną wolą walki o jak najdłuższe okresy dostosowawcze w tej dziedzinie. Słusznie argumentował wtedy, że chęć zbyt szybkiego dojścia Polski do standardów unijnych w zakresie jakości wody do picia, oczyszczania ścieków oraz ochrony wód, może spowodować ogromne obciążenia dla polskiego przemysłu. Obciążenia grożące dalszą utratą konkurencyjności na rynkach światowych. Podkreślał również, że spowoduje to nadmierne, nie do zniesienia dla ludności, przyrosty opłat za wodę i odprowadzanie ścieków. W dniu następnym, z oficjalnego stanowiska negocjacyjnego Polski, dowiadujemy się, że w obszarze "ochrona środowiska" rezygnujemy z prawie połowy z postulowanych dotychczas 14 okresów przejściowych.

Karkołomna rezygnacja
Sektor wodno-kanalizacyjny najbardziej dotyka rezygnacja z 10-letniego okresu przejściowego na wprowadzenie w życie unijnych przepi...