Powinni nas wykorzystać
Z dr. Przemysławem Gonerą, prezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej rozmawia Wojciech Dutka
Czy system finansowania ochrony środowiska w Polsce wymaga korekt?
Polski system się sprawdził i odegrał wielką rolę w finansowaniu przedsięwzięć ekologicznych, ale nie ma systemów idealnych. Fundusze służą celom związanym z polityką ekologiczną państwa, która ewoluuje, zmieniają się też uwarunkowania jej realizacji. Teraz pojawiły się realne możliwości skorzystania z pieniędzy Unii Europejskiej, co naturalnie wymusza centralizację środków. Polska musi dołożyć swoją część, a dla osób odpowiedzialnych za pozyskanie i wykorzystanie środków unijnych najlepszym rozwiązaniem jest scentralizowanie źródeł finansowania. Są to ruchy pozorne, wręcz szkodzące. Niestety, nie bierze się pod uwagę żmudnych procedur związanych z uruchomieniem środków – dokładnej analizy wniosków, podejmowania decyzji, monitoringu, sprawdzania itd. Wydatki funduszy uruchamia się w trybie uchwał zarządu. Corocznie zarząd Narodowego Funduszu podejmuje ponad tysiąc uchwał, a w wojewódzkich funduszach łącznie od 6 do 7 tysięcy. Jeżeli od 1 stycznia 2005 r. będziemy oddziałami Narodowego Funduszu, możemy sobie wyobrazić ten kataklizm. Po prostu wydłuży się kolejka. Zanim w regionie, „na dole”, dostaną pieniądze, będą musieli długo czekać. Fałszywe są też argumenty, że likwidacja samodzielności funduszy wojewódzkich zmniejszy koszty budżetu, gdyż fundusze nie są instytucją budżetową, to my dokładamy pieniądze do budżetu. U podstaw systemu finansowania funduszy leżą opłaty i kary za korzystanie ze środowiska, stanowi to ok. 40% obecnego budżetu. Osobowość prawna umożliwia wypracowanie pozostałych 60%. Zdecydowaną większość naszych pieniędzy kierujemy do samorządów – wojewódzkiego i niższych szczebli, ale też do jednostek budżetowych. Zwrot rat kapitałowych powoduje, że pieniądz po czasie wraca i służy realizacji kolejnych zadań. Minister żąda ograniczania bezzwrotnej pomocy, lepiej dać pożyczkę zwrotną w całości. Jest to logiczne działanie, ale jednocześnie w ustawie pozostawiono wiele zapisów, mimo naszych licznych apeli, które wskazują, na co wojewódzki fundusz powinien dać środki tylko w postaci dotacji. Trzeba popracować przy prawie ochrony środowiska i zastanowić się, czy zapisywać w nim hasłowo długą listę zadań, które powinny dotować wojewódzkie fundusze i jednocześnie administracyjnie ograniczać dotacje. Klienci przychodzą do nas po dotacje, a pieniędzy nie ma, bo nie możemy dopuścić do zmniejszania majątku funduszy. Przecież nie robimy tego w interesie własnym, tylko w interesie jednostek, które będą chciały tu w regionie w następnych latach korzystać z funduszy. Rozumiem przesłanki, którymi kieruje się minister środowiska, ale uważam, że to działanie jest niezwykle szkodliwe z punktu widzenia skuteczności obecnego systemu. Jest jeszcze jedna rzecz, nad którą trzeba bardzo mocno popracować. Chodzi o ciągłe postrzeganie wojewódzkiego funduszu jako jednostki budżetowej, która w ciągu roku musi problemy rozwiązać, rozliczyć się i zamknąć w budżecie. My nie jesteśmy taką instytucją, której każdego roku od stycznia przydzielają środki. Procedowanie jest kwestią poprzednich miesięcy, od momentu pozytywnej decyzji Rady Nadzorczej i wydania promesy dofinansowania inwestycji. Inwestorzy muszą mieć już informacje w styczniu, wiedzieć, na czym stoją, ponieważ przygotowanie inwestycji i przetargi trwają długo. W przypadku pieniędzy unijnych procesy te jeszcze się wydłużą, promesy będziemy dawać na lata. Pieniądze do funduszu z opłat i zwrotu rat kapitałowych ciągle wpływają ale i wypływają w miarę realizacji kolejnych inwestycji. Czasami na koniec roku mamy sytuację taką w zapisach bilansowych, że zostały nam niewykorzystane pieniądze, ale w wydanych promesach gwarantujemy inwestorom znacznie większe kwoty. Tak więc te pieniądze są już zagospodarowane, one muszą być gotowe do wykorzystania przez inwestora w odpowiednim momencie. Nie może być takiej sytuacji jak w budżecie, gdzie mówią – jesteśmy gospodarni bo do zera wydaliśmy wszystkie zaplanowane na dany rok pieniądze. Trzeba zmienić ten sposób myślenia o funduszach. Konieczne jest takie zdroworozsądkowe myślenie, aby zabezpieczyć pieniądze na poczet realizacji zadań inwestycyjnych.
Ale mówimy o czasie przeszłym?
Generalnie – fundusze się sprawdziły i osobiście uważam, że swoją rolę wykonywały dobrze. Ale przyszedł czas na zmiany, realizujemy wykorzystanie pieniędzy unijnych. Wydaje się jednak, że ocena działalności funduszy często jest niepełna, a ich rola niedoceniana. Przykładem może być dyskusja dotycząca obsługi Funduszu Spójności. Fundusze wojewódzkie zabiegały o spotkanie w tej sprawie z komisarzami unijnymi. Gdyby nie te zabiegi, to pewnie nikt by nas nie zauważył. Kiedy doszło do spotkania i rzeczowej rozmowy, komisarze poznali zasady naszego działania i stwierdzili, że to jest jedyna dziedzina, gdzie są instytucje w pełni przygotowane do obsługi Funduszu Spójności.
Przypominam sobie początki działania funduszy, ile bałaganu z tym było. Wszyscy zapominali o procedurach, wszyscy się bili o wysokie miejsca na listach dofinansowań, zapominając, że przede wszystkim trzeba u siebie w gminie przygotować dokumentację i zbilansować źródła finansowania inwestycji. Wojewódzkie fundusze odegrały tu dużą rolę edukacyjną, powiem wręcz, że uporządkowały w wielu przypadkach system prowadzenia inwestycji przez samorządy lokalne. Wójtowie i burmistrzowie dziwili się, że na budowę potrzeba tylu dokumentów i uzgodnień. Wydawało się, że procedury przetargowe są nie do przejścia. Potrzeba było wielu spotkań w terenie i rozmów na różnych poziomach. Teraz jest zupełnie inaczej. Wszystko w każdej chwili można sprawdzić, mamy wypracowane zasady, inspekcja budowlana to wszystko sprawdza. Nie były to nasze zadania ustawowe, ale uważam za sukces, że wymusiliśmy uporządkowanie procesów inwestycyjnych. Teraz wójtowie czy burmistrzowie przychodzą do funduszu nie wykłócać się o miejsce na liście, ale na dyskusje merytoryczne, zmuszani przez wymogi proceduralne wojewódzkiego funduszu. Oni się już wyedukowali i dyskusja z nimi jest kwestią merytoryczną ze względu na poszukiwanie środków zewnętrznych, na fakt, że chcą sięgać po pieniądze unijne. W wielu przypadkach stwierdzam z satysfakcją, że nasi partnerzy samorządowi są doskonale przygotowani do realizacji inwestycji. Już skończyły się pytania typu: a po co w ogóle ta oczyszczalnia? To też dzięki naszej obecności. Postawiłbym tezę, że dzięki temu, że wojewódzkie fundusze funkcjonują w terenie od tylu lat, łatwiej jest też sięgać po środki unijne. Tam procedury są podobne. To jest też etap identyfikacji, etap przygotowania i sprawdzania, jest etap podejmowania decyzji, są ekspertyzy i podjęcie decyzji przez zarząd. Podczas realizacji inwestycji jest etap monitorowania, sprawdzania, rozliczenia, końcowego sprawdzenia efektu ekologicznego. Różnica jest tylko w opisie i nazwaniu tych procedur. My nie mamy podręcznika, a nasze zasady udzielania dotacji i kredytów są prawie takie same. Nasze procedury opisaliśmy na dwóch stronicach. Ktoś powie: „Oni są prymitywni”. Ale u nas jest robione dokładnie to samo, co tam – w funduszach europejskich. Dlatego uważam, że powinni nas wykorzystać, że potrzebne są silne wojewódzkie fundusze, z osobowością prawną, z możliwością zintegrowania programów operacyjnych i programów strukturalnych i solidnego przypilnowania przez radę nadzorczą realizacji polityki regionalnej w tych elementach, gdzie pojawiają się problemy ochrony środowiska.
Priorytet wykorzystania pieniędzy unijnych rzutuje na wspieranie drobniejszych inwestycji, fundusz wspomaga realizację polityki regionalnej, a lokalnie polityk widzi najbliższe wybory…
W kuluarach mówi się o patologiach – upolitycznieniu funduszy, synekurach dla lokalnych działaczy w radach nadzorczych. Można pisać i mówić o patologiach, ale gdyby spojrzeć na aktywność wojewódzkich funduszy przez pryzmat 10 lat skutecznego wsparcia realizacji polityki ekologicznej państwa, to okaże się, że nawet jeśli patologie się zdarzyły, to był to nieistotny margines.
Uważam, że polityka, którą prowadzimy w Wielkopolsce, rozdział naszego budżetu na zadania unijne czy lokalne, jest właściwa. Realizujemy mniej drobnych zadań niż dotychczas, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której powiemy, że wszystkie pieniądze idą na wsparcie programów unijnych. Musi być też margines dla tej przysłowiowej małej kotłowni. Na pewno nie będziemy zapominać o edukacji, nie będziemy zapominać o instytucjach na poziomie wojewódzkim – IOŚ czy Straży Pożarnej, które trzeba będzie nadal wspomagać. Racja, że z tymi małymi zadaniami będzie trudniej, może trzeba będzie odczekać w kolejce.
Nie wyobrażam sobie, żeby z pozycji centrali problemy lokalne były dobrze rozwiązywane. Muszą być równe zasady w całym kraju, nikt nie będzie brał pod uwagę czynnika regionalnego. My będziemy oddziałem wykonującym zadania bojowe otrzymane z centrali. Wydłuży się droga, praktycznie nikt nie będzie uwzględniał lokalnych uwarunkowań, rozpoczną się wyprawy do Warszawy, trzeba będzie tam zamieszkać – zapłacić za hotel, zjeść, spotkać się itd. Wnioskodawcy będą tam zupełnie bezimiennymi podmiotami, a dla nas to jest konkretny burmistrz, konkretny dyrektor szpitala, których albo się zna z odbytych spotkań, albo chociażby z tytułu tego, że przyjedzie burmistrz i kogoś przedstawi, opowie o sytuacji. Obecny układ jest zdrowy, także dlatego, że skraca drogę od złożenia wniosku do momentu podjęcia procedur przetargowych i realizacji. Przy centralizacji trzeba odpowiedzieć na pytanie, w jakim tempie i jakie środki wróciłyby z powrotem do regionu i które tematy zostałyby wytypowane do realizacji. Sądzę, że wypadłoby 50% tematów realizowanych obecnie na poziomie regionalnym. W Funduszu Spójności skutecznie współdziałamy już od roku z Narodowym Funduszem jako instytucja pośrednicząca drugiego stopnia. W Wielkopolsce jest wytypowanych 14 tematów, ale są problemy z terminowym przygotowaniem projektów. Trzeba mieć dokumentację, studium wykonalności, ocenę środowiskową, a następne tematy są tuż – tuż.
Czy fundusze powiatowe i gminne powinny być zlikwidowane?
Sądzę, że jak zwykle spowodowałoby to szalony chaos. Fundusze powiatowe i gminne też spełniają swoją rolę, także edukacyjną, dla urzędników samorządowych. Powiem inaczej – prawo ochrony środowiska powinno precyzyjnie określić takie cele do finansowania przez gminny i powiatowy fundusz, które całkowicie odciążyłyby wojewódzki fundusz od wspierania tych zadań. Czy zlikwidować fundusze powiatowe i gminne? A może należy rozważyć sytuację, w której – zachowując dotychczasowy system funduszy – stworzyć silne regiony i w tych regionach silne fundusze? Silne fundusze regionalne – może to jest przyszłość?
Zejdźmy na ziemię. Jaka jest realna przyszłość funduszy proekologicznych w Polsce?
Mówimy przez cały czas o funduszach wojewódzkich – jak dzisiaj funkcjonują, w jakich uwarunkowaniach, o tym, że chce się je likwidować, że trzeba walczyć o ich zachowanie. A mnie się wydaje, że może trzeba pójść naprzód – określić rolę tych funduszy w najbliższej przyszłości, gdyż powoli cele i zadania, dla których zostały powołane i dla których działały, będą odchodziły w przeszłość. Spójrzmy na system finansowania przedsięwzięć ekologicznych w Unii Europejskiej, jest on oparty na funduszach strukturalnych. Uważam, że taka jest naturalna ewolucja wojewódzkich funduszy. Zabiegaliśmy, aby pojawiła się nowa rola dla nas jako jednostek pośredniczących w obsłudze funduszy europejskich, nie tylko od strony logistycznej, bo tu się wszystko zaczęło, ale i tej finansującej. Jeżeli nie pozbawi się nas osobowości prawnej, to będziemy nadal gospodarowali środkami i nadal będziemy współfinansować zadania. Jeżeli się teraz stworzy taki układ, jak jest w Funduszu Spójności, że mamy jako jednostkę wdrażającą Narodowy Fundusz i na mocy porozumienia jednostką pośredniczącą drugiego stopnia jest wojewódzki fundusz, to jest to dla mnie zrozumiałe. Możemy się upierać, że np. dotyczy to zadań realizowanych w regionach, ale decyzje ostateczne podejmują komitety sterujące, które spotykają się tu na miejscu i wskazują zadania. My uwzględniamy w decyzjach pewne niuanse, inaczej patrzymy na wschód województwa, tam jest dużo pieniędzy, a trochę inaczej patrzymy na północ, gdzie jest ich mniej. Na poziomie regionalnym znamy wszystkie podmioty, z którymi współpracujemy, nie musimy jechać zaraz w teren, żeby sprawdzić sprawę na miejscu. Bez tej życzliwości, podejścia, znajomości rzeczy, lokalnie, tutaj, wiele inwestycji w ogóle nie zostałoby zrealizowanych, nie zostałoby załatwionych.
Dziękuję za rozmowę.
Przemysław Gonera
ur. 10.06.1950 r. Absolwent Geografii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Po studiach w 1975 r., podjął pracę w Instytucie Geografii. Doktoryzował się w 1984 r. W 1989 r. Instytut Ekologii PAN powierzył mu kierownictwo XV Wyprawy Antarktycznej na Wyspę Króla Jerzego. Po powrocie w 1992 r. kontynuował pracę w Instytucie Geografii UAM w Poznaniu. Od 1993 r. prezes Zarządu WFOŚiGW w Poznaniu. Posiadacz Certyfikatu MBA. Wykładowca w Centrum Edukacyjnym Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju UAM w Poznaniu.
Czy system finansowania ochrony środowiska w Polsce wymaga korekt?
Polski system się sprawdził i odegrał wielką rolę w finansowaniu przedsięwzięć ekologicznych, ale nie ma systemów idealnych. Fundusze służą celom związanym z polityką ekologiczną państwa, która ewoluuje, zmieniają się też uwarunkowania jej realizacji. Teraz pojawiły się realne możliwości skorzystania z pieniędzy Unii Europejskiej, co naturalnie wymusza centralizację środków. Polska musi dołożyć swoją część, a dla osób odpowiedzialnych za pozyskanie i wykorzystanie środków unijnych najlepszym rozwiązaniem jest scentralizowanie źródeł finansowania. Są to ruchy pozorne, wręcz szkodzące. Niestety, nie bierze się pod uwagę żmudnych procedur związanych z uruchomieniem środków – dokładnej analizy wniosków, podejmowania decyzji, monitoringu, sprawdzania itd. Wydatki funduszy uruchamia się w trybie uchwał zarządu. Corocznie zarząd Narodowego Funduszu podejmuje ponad tysiąc uchwał, a w wojewódzkich funduszach łącznie od 6 do 7 tysięcy. Jeżeli od 1 stycznia 2005 r. będziemy oddziałami Narodowego Funduszu, możemy sobie wyobrazić ten kataklizm. Po prostu wydłuży się kolejka. Zanim w regionie, „na dole”, dostaną pieniądze, będą musieli długo czekać. Fałszywe są też argumenty, że likwidacja samodzielności funduszy wojewódzkich zmniejszy koszty budżetu, gdyż fundusze nie są instytucją budżetową, to my dokładamy pieniądze do budżetu. U podstaw systemu finansowania funduszy leżą opłaty i kary za korzystanie ze środowiska, stanowi to ok. 40% obecnego budżetu. Osobowość prawna umożliwia wypracowanie pozostałych 60%. Zdecydowaną większość naszych pieniędzy kierujemy do samorządów – wojewódzkiego i niższych szczebli, ale też do jednostek budżetowych. Zwrot rat kapitałowych powoduje, że pieniądz po czasie wraca i służy realizacji kolejnych zadań. Minister żąda ograniczania bezzwrotnej pomocy, lepiej dać pożyczkę zwrotną w całości. Jest to logiczne działanie, ale jednocześnie w ustawie pozostawiono wiele zapisów, mimo naszych licznych apeli, które wskazują, na co wojewódzki fundusz powinien dać środki tylko w postaci dotacji. Trzeba popracować przy prawie ochrony środowiska i zastanowić się, czy zapisywać w nim hasłowo długą listę zadań, które powinny dotować wojewódzkie fundusze i jednocześnie administracyjnie ograniczać dotacje. Klienci przychodzą do nas po dotacje, a pieniędzy nie ma, bo nie możemy dopuścić do zmniejszania majątku funduszy. Przecież nie robimy tego w interesie własnym, tylko w interesie jednostek, które będą chciały tu w regionie w następnych latach korzystać z funduszy. Rozumiem przesłanki, którymi kieruje się minister środowiska, ale uważam, że to działanie jest niezwykle szkodliwe z punktu widzenia skuteczności obecnego systemu. Jest jeszcze jedna rzecz, nad którą trzeba bardzo mocno popracować. Chodzi o ciągłe postrzeganie wojewódzkiego funduszu jako jednostki budżetowej, która w ciągu roku musi problemy rozwiązać, rozliczyć się i zamknąć w budżecie. My nie jesteśmy taką instytucją, której każdego roku od stycznia przydzielają środki. Procedowanie jest kwestią poprzednich miesięcy, od momentu pozytywnej decyzji Rady Nadzorczej i wydania promesy dofinansowania inwestycji. Inwestorzy muszą mieć już informacje w styczniu, wiedzieć, na czym stoją, ponieważ przygotowanie inwestycji i przetargi trwają długo. W przypadku pieniędzy unijnych procesy te jeszcze się wydłużą, promesy będziemy dawać na lata. Pieniądze do funduszu z opłat i zwrotu rat kapitałowych ciągle wpływają ale i wypływają w miarę realizacji kolejnych inwestycji. Czasami na koniec roku mamy sytuację taką w zapisach bilansowych, że zostały nam niewykorzystane pieniądze, ale w wydanych promesach gwarantujemy inwestorom znacznie większe kwoty. Tak więc te pieniądze są już zagospodarowane, one muszą być gotowe do wykorzystania przez inwestora w odpowiednim momencie. Nie może być takiej sytuacji jak w budżecie, gdzie mówią – jesteśmy gospodarni bo do zera wydaliśmy wszystkie zaplanowane na dany rok pieniądze. Trzeba zmienić ten sposób myślenia o funduszach. Konieczne jest takie zdroworozsądkowe myślenie, aby zabezpieczyć pieniądze na poczet realizacji zadań inwestycyjnych.
Ale mówimy o czasie przeszłym?
Generalnie – fundusze się sprawdziły i osobiście uważam, że swoją rolę wykonywały dobrze. Ale przyszedł czas na zmiany, realizujemy wykorzystanie pieniędzy unijnych. Wydaje się jednak, że ocena działalności funduszy często jest niepełna, a ich rola niedoceniana. Przykładem może być dyskusja dotycząca obsługi Funduszu Spójności. Fundusze wojewódzkie zabiegały o spotkanie w tej sprawie z komisarzami unijnymi. Gdyby nie te zabiegi, to pewnie nikt by nas nie zauważył. Kiedy doszło do spotkania i rzeczowej rozmowy, komisarze poznali zasady naszego działania i stwierdzili, że to jest jedyna dziedzina, gdzie są instytucje w pełni przygotowane do obsługi Funduszu Spójności.
Przypominam sobie początki działania funduszy, ile bałaganu z tym było. Wszyscy zapominali o procedurach, wszyscy się bili o wysokie miejsca na listach dofinansowań, zapominając, że przede wszystkim trzeba u siebie w gminie przygotować dokumentację i zbilansować źródła finansowania inwestycji. Wojewódzkie fundusze odegrały tu dużą rolę edukacyjną, powiem wręcz, że uporządkowały w wielu przypadkach system prowadzenia inwestycji przez samorządy lokalne. Wójtowie i burmistrzowie dziwili się, że na budowę potrzeba tylu dokumentów i uzgodnień. Wydawało się, że procedury przetargowe są nie do przejścia. Potrzeba było wielu spotkań w terenie i rozmów na różnych poziomach. Teraz jest zupełnie inaczej. Wszystko w każdej chwili można sprawdzić, mamy wypracowane zasady, inspekcja budowlana to wszystko sprawdza. Nie były to nasze zadania ustawowe, ale uważam za sukces, że wymusiliśmy uporządkowanie procesów inwestycyjnych. Teraz wójtowie czy burmistrzowie przychodzą do funduszu nie wykłócać się o miejsce na liście, ale na dyskusje merytoryczne, zmuszani przez wymogi proceduralne wojewódzkiego funduszu. Oni się już wyedukowali i dyskusja z nimi jest kwestią merytoryczną ze względu na poszukiwanie środków zewnętrznych, na fakt, że chcą sięgać po pieniądze unijne. W wielu przypadkach stwierdzam z satysfakcją, że nasi partnerzy samorządowi są doskonale przygotowani do realizacji inwestycji. Już skończyły się pytania typu: a po co w ogóle ta oczyszczalnia? To też dzięki naszej obecności. Postawiłbym tezę, że dzięki temu, że wojewódzkie fundusze funkcjonują w terenie od tylu lat, łatwiej jest też sięgać po środki unijne. Tam procedury są podobne. To jest też etap identyfikacji, etap przygotowania i sprawdzania, jest etap podejmowania decyzji, są ekspertyzy i podjęcie decyzji przez zarząd. Podczas realizacji inwestycji jest etap monitorowania, sprawdzania, rozliczenia, końcowego sprawdzenia efektu ekologicznego. Różnica jest tylko w opisie i nazwaniu tych procedur. My nie mamy podręcznika, a nasze zasady udzielania dotacji i kredytów są prawie takie same. Nasze procedury opisaliśmy na dwóch stronicach. Ktoś powie: „Oni są prymitywni”. Ale u nas jest robione dokładnie to samo, co tam – w funduszach europejskich. Dlatego uważam, że powinni nas wykorzystać, że potrzebne są silne wojewódzkie fundusze, z osobowością prawną, z możliwością zintegrowania programów operacyjnych i programów strukturalnych i solidnego przypilnowania przez radę nadzorczą realizacji polityki regionalnej w tych elementach, gdzie pojawiają się problemy ochrony środowiska.
Priorytet wykorzystania pieniędzy unijnych rzutuje na wspieranie drobniejszych inwestycji, fundusz wspomaga realizację polityki regionalnej, a lokalnie polityk widzi najbliższe wybory…
W kuluarach mówi się o patologiach – upolitycznieniu funduszy, synekurach dla lokalnych działaczy w radach nadzorczych. Można pisać i mówić o patologiach, ale gdyby spojrzeć na aktywność wojewódzkich funduszy przez pryzmat 10 lat skutecznego wsparcia realizacji polityki ekologicznej państwa, to okaże się, że nawet jeśli patologie się zdarzyły, to był to nieistotny margines.
Uważam, że polityka, którą prowadzimy w Wielkopolsce, rozdział naszego budżetu na zadania unijne czy lokalne, jest właściwa. Realizujemy mniej drobnych zadań niż dotychczas, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której powiemy, że wszystkie pieniądze idą na wsparcie programów unijnych. Musi być też margines dla tej przysłowiowej małej kotłowni. Na pewno nie będziemy zapominać o edukacji, nie będziemy zapominać o instytucjach na poziomie wojewódzkim – IOŚ czy Straży Pożarnej, które trzeba będzie nadal wspomagać. Racja, że z tymi małymi zadaniami będzie trudniej, może trzeba będzie odczekać w kolejce.
Nie wyobrażam sobie, żeby z pozycji centrali problemy lokalne były dobrze rozwiązywane. Muszą być równe zasady w całym kraju, nikt nie będzie brał pod uwagę czynnika regionalnego. My będziemy oddziałem wykonującym zadania bojowe otrzymane z centrali. Wydłuży się droga, praktycznie nikt nie będzie uwzględniał lokalnych uwarunkowań, rozpoczną się wyprawy do Warszawy, trzeba będzie tam zamieszkać – zapłacić za hotel, zjeść, spotkać się itd. Wnioskodawcy będą tam zupełnie bezimiennymi podmiotami, a dla nas to jest konkretny burmistrz, konkretny dyrektor szpitala, których albo się zna z odbytych spotkań, albo chociażby z tytułu tego, że przyjedzie burmistrz i kogoś przedstawi, opowie o sytuacji. Obecny układ jest zdrowy, także dlatego, że skraca drogę od złożenia wniosku do momentu podjęcia procedur przetargowych i realizacji. Przy centralizacji trzeba odpowiedzieć na pytanie, w jakim tempie i jakie środki wróciłyby z powrotem do regionu i które tematy zostałyby wytypowane do realizacji. Sądzę, że wypadłoby 50% tematów realizowanych obecnie na poziomie regionalnym. W Funduszu Spójności skutecznie współdziałamy już od roku z Narodowym Funduszem jako instytucja pośrednicząca drugiego stopnia. W Wielkopolsce jest wytypowanych 14 tematów, ale są problemy z terminowym przygotowaniem projektów. Trzeba mieć dokumentację, studium wykonalności, ocenę środowiskową, a następne tematy są tuż – tuż.
Czy fundusze powiatowe i gminne powinny być zlikwidowane?
Sądzę, że jak zwykle spowodowałoby to szalony chaos. Fundusze powiatowe i gminne też spełniają swoją rolę, także edukacyjną, dla urzędników samorządowych. Powiem inaczej – prawo ochrony środowiska powinno precyzyjnie określić takie cele do finansowania przez gminny i powiatowy fundusz, które całkowicie odciążyłyby wojewódzki fundusz od wspierania tych zadań. Czy zlikwidować fundusze powiatowe i gminne? A może należy rozważyć sytuację, w której – zachowując dotychczasowy system funduszy – stworzyć silne regiony i w tych regionach silne fundusze? Silne fundusze regionalne – może to jest przyszłość?
Zejdźmy na ziemię. Jaka jest realna przyszłość funduszy proekologicznych w Polsce?
Mówimy przez cały czas o funduszach wojewódzkich – jak dzisiaj funkcjonują, w jakich uwarunkowaniach, o tym, że chce się je likwidować, że trzeba walczyć o ich zachowanie. A mnie się wydaje, że może trzeba pójść naprzód – określić rolę tych funduszy w najbliższej przyszłości, gdyż powoli cele i zadania, dla których zostały powołane i dla których działały, będą odchodziły w przeszłość. Spójrzmy na system finansowania przedsięwzięć ekologicznych w Unii Europejskiej, jest on oparty na funduszach strukturalnych. Uważam, że taka jest naturalna ewolucja wojewódzkich funduszy. Zabiegaliśmy, aby pojawiła się nowa rola dla nas jako jednostek pośredniczących w obsłudze funduszy europejskich, nie tylko od strony logistycznej, bo tu się wszystko zaczęło, ale i tej finansującej. Jeżeli nie pozbawi się nas osobowości prawnej, to będziemy nadal gospodarowali środkami i nadal będziemy współfinansować zadania. Jeżeli się teraz stworzy taki układ, jak jest w Funduszu Spójności, że mamy jako jednostkę wdrażającą Narodowy Fundusz i na mocy porozumienia jednostką pośredniczącą drugiego stopnia jest wojewódzki fundusz, to jest to dla mnie zrozumiałe. Możemy się upierać, że np. dotyczy to zadań realizowanych w regionach, ale decyzje ostateczne podejmują komitety sterujące, które spotykają się tu na miejscu i wskazują zadania. My uwzględniamy w decyzjach pewne niuanse, inaczej patrzymy na wschód województwa, tam jest dużo pieniędzy, a trochę inaczej patrzymy na północ, gdzie jest ich mniej. Na poziomie regionalnym znamy wszystkie podmioty, z którymi współpracujemy, nie musimy jechać zaraz w teren, żeby sprawdzić sprawę na miejscu. Bez tej życzliwości, podejścia, znajomości rzeczy, lokalnie, tutaj, wiele inwestycji w ogóle nie zostałoby zrealizowanych, nie zostałoby załatwionych.
Dziękuję za rozmowę.
Przemysław Gonera
ur. 10.06.1950 r. Absolwent Geografii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Po studiach w 1975 r., podjął pracę w Instytucie Geografii. Doktoryzował się w 1984 r. W 1989 r. Instytut Ekologii PAN powierzył mu kierownictwo XV Wyprawy Antarktycznej na Wyspę Króla Jerzego. Po powrocie w 1992 r. kontynuował pracę w Instytucie Geografii UAM w Poznaniu. Od 1993 r. prezes Zarządu WFOŚiGW w Poznaniu. Posiadacz Certyfikatu MBA. Wykładowca w Centrum Edukacyjnym Ochrony Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju UAM w Poznaniu.