Dwie daty zapisane w polskiej historii i w świadomości przeciętnego Polaka dają asumpt do rozmyślań nad przeszłością dalszą i bliższą: są to trzeci maja i jedenasty listopada. Zarówno ośrodki centralne, jak i polska prowincja przybiera na te dwa dni narodowe barwy, społeczeństwo idzie gremialnie (lub mniej gremialnie) pod pomniki i składa tam wiązanki kwiatów. Dostojnicy szczebla centralnego, szczebli pośrednich i prowincjonalni wygłaszają pompatyczno-narodowo-historyczne przemówienia. Następnie odbywają się okolicznościowe akademie, na których dzieciaki i młodzież mają szansę się zaprezentować, później spotkanie towarzyskie lub bankiecik (w zależności od lokalnego zwyczaju i zasobności portfela) i… następnego dnia wracamy do szarej najczęściej rzeczywistości. No chyba znowu zagalopowałem się i przedwcześnie ogłosiłem ten powrót, szczególnie do pracy. Od pewnego czasu, gdy liberalizacja przepisów poszła do przodu w sposób może nawet bardziej niż europejski, naszą polską specjalnością stały się tak zwane „długie weekendy”. Coraz częściej w tej dziedzinie bijemy rekordy Europy, a może nawet świata. W ostatnich latach doszliśmy do absurdalnych, przynajmniej w mojej ocenie, granic, bowiem gdy dzień ustawowo wolny od pracy przypadnie w niedzielę lub nie daj Panie Boże w wolną ustawowo od pracy sobotę, to pracownikowi należy się za to dodatkowy dzień wolny od pracy. W zupełnie dowolny sposób wyznacza się pracę (lub czas od niej wolny) w instytucjach i urzędach obsługujących obywateli – może z wyjątkiem administracji rządowej, bo tam na mocy stosownego rozporządzenia ustala się to odgórnie (i tak np. piątek 12 listopada 2004 r. był odpracowywany w sobotę 20 listopada). Taki system wywołuje całkowity chaos w funkcjonowaniu społeczeństwa. Ale jesteśmy państwem tak bogatym i pracowitym, że zgodnie z zasadą pamiętającą jeszcze stare, lecz niekoniecznie dobre czasy „Polak potrafi” jesteśmy w stanie wszystko to nadrobić, bo przecież czas jest pojęciem względnym, a wymyślili go drukarze żyjący z drukowania kalendarzy i fachowcy produkujący i naprawiający zegarki, czyli zegarmistrze. Lecz odbiegłem od tematu, czyli patriotyzmu lokalnego. Myślę nawet, że ten patriotyzm nie jest lokalny, lecz ogólnopaństwowy, bo dotyczy całego państwa, jego niepodległości i bytu w chwili obecnej. Przygotowując się do opisanych wyżej uroczystości, przeanalizowałem skład osób biorących udział w uroczystościach Święta Niepodległości w moim miasteczku w latach poprzednich. Wygląda on następująco: w sposób zdecydowany najliczniej obecne są dzieci i młodzież, następnie mniej liczni, lecz występujący w reprezentacyjnym składzie są nazwani dla potrzeb tego felietonu funkcyjni, czyli osoby pełniące mniej lub bardziej dostojne funkcje, i dalej kombatanci z różnych, nie zawsze sobie bliskich ugrupowań. Kolejną grupą są ludzie w wieku rentowo emerytalnym, aż wreszcie znajdzie się kilku zwykłych obywateli miasta i powiatu.
Pragnąc ocenić świadomość najliczniej reprezentowanej grupy społecznej zadałem w przede dniu święta pytanie „Z czym kojarzy wam się dzień 11 listopada?”. Odpowiedzi były bardzo zróżnicowane. Najczęściej kojarzono go z czasem wolnym od pracy i nauki, następnie z możliwością wyjazdu, a dopiero w trzeciej kolejności z rocznicą odzyskania niepodległości. Jakie były przyczyny takich odpowiedzi, świadczących o amnezji historyczno narodowej? A to nadmierne przemęczenie pracą czy nauką (często z przyczyn natury ekonomicznej jednym i drugim), a to brak zainteresowań historią czy chęć posiadania tak zwanego „świętego spokoju”.
Sięgnąłem więc do prasy zarówno tej codziennej, jak i wydawanej w dłuższych odstępach czasu, która ukazała się przed 86. rocznicą odzyskania niepodległości.
Zdumienie moje było duże, gdy zaledwie w kilku znalazłem niewielkie wzmianki o zbliżającym się Święcie. Brak było głębszych opracowań, z których na bazie historii i wniosków, jakie należy z niej wyciągać, można by było skonstruować model współczesnego patriotyzmu – patriotyzmu Polaka z początku XXI wieku. Jak więc młodzi ludzie mogą znać to pojęcie, jak suche historyczne fakty podawane na lekcjach historii powiązać z dylematami obecnego czasu? Przy przeglądaniu prasy ukazał mi się dramatyczny obraz teraźniejszości, obraz skrajnie pesymistyczny. Wyłaniający się polski krajobraz to pasmo afer i przekrętów, nieuczciwości i niegodziwości, w zderzeniu z którym historyczna targowica wcale nie wygląda tak odrażająco.
Czy galeria postaw ludzi – od najwyższych funkcji w państwie, z prezydentem na czele, a na końcu z szarym, ubogim Maliniakiem – może stanowić wzorzec nauki patriotyzmu – miłości ojczyzny? Co w dzisiejszych czasach oznacza słowo ojczyzna? W Unii Europejskiej, której członkiem jesteśmy od ponad pół roku, trwa nieustająco debata, czy wspólna Europa to Europa ojczyzn, czy konfederacja regionów? Czy dzisiaj niepodległość i suwerenność Polski to te same pojęcia, które przyświecały pokoleniom przez okres nocy rozbiorów i okupacji? Na te pytania muszą dać odpowiedź nie tylko naukowcy spotykający się w zamkniętych kręgach konferencji naukowych, nie tylko politycy nieustannie walczący o władzę, wpływy i pieniądze, lecz także Kościół, szkoła, media publiczne, a zwłaszcza każda polska rodzina.
W Polsce od dawna brakuje właściwej polityki historycznej. Dla wielu, szczególnie młodych ludzi, odzyskanie niepodległości nic nie znaczy i kojarzy się najczęściej z obaleniem muru berlińskiego, a nie z polską Solidarnością.
Należy tę sytuację jak najszybciej zmienić – może sposobem na to byłoby ogłoszenie listopada miesiącem patriotyzmu?
Może należałoby wyciągnąć wnioski z wiersza, którego autora nie znam:

Słomiane ognie pięknych zrywów
Już dogasają – taki los
Brakuje chęci i motywów
I przeciwności mamy dość
Na naszej drodze wciąż wyboje
Do kresu ciągle – drogi szmat
Forsowne marsze – ciężkie boje
I trwa to tyle długich lat.
A w Sulejówku nie ma już nikogo
Kto by poderwać jeszcze nas potrafił
I poprowadził w przyszłość prostą drogą
Na bój tym razem, może bój ostatni
Kogo by słuchać chciało się z radością
Kto by entuzjazm – umiał ducha wskrzesić
Kto by panował ponad ludzką złością
I starym hasłom nadał nowe treści.


Ludwik Węgrzyn
prezes Związku Powiatów polskich
starosta bocheński