Wojciech Sz. Kaczmarek

Pod koniec swego krótkiego, 44-letniego życia Piotr Breugel, zwany Starszym, namalował ilustrację odwiecznego, rzadko wyrażanego zewnętrznie, ludzkiego marzenia. Obraz nosi polski tytuł „W krainie pieczonych gołąbków”. W cieniu drzewa drzemią sobie słodko strudzeni biesiadnicy. Obok przechadza się wieprz z wbitym w bok, gotowym do natychmiastowego użytku, nożem. Każdy, kto poczuje przypływ głodu, może sobie natychmiast ukroić odpowiedni kawałek bez szkody dla całości wieprzka. Odkrojone natychmiast powraca. Nie trzeba już martwić się o przyszłość, zginęła gdzieś tak dręcząca troska o pożywienie. Biesiadnicy są spokojni. Ich potrzeby bytowe zostały całkowicie i na zawsze zaspokojone.
Obraz opowiada o idei sprawiedliwości i równości, potrzebie dostępu do dóbr wszelakich. Wszak każdy może ów nóż wziąć do ręki. I tak niczego nie ubędzie. Starczy dla wszystkich. Jedyny wysiłek, który trzeba podjąć, to obsłużenie się.
Jeżeli przypomnieć sobie literaturę – tę dla dorosłych i dla dzieci – prądy filozoficzne i, oczywiście, wypowiedzi polityków, łatwo można stwierdzić, że przedstawiona na szesnastowiecznym obrazie idea jest tak stara, jak historia rodzaju ludzkiego. Zwalczona odradza się w takiej samej lub częściowo jedynie zmodyfikowanej postaci, a towarzyszy wszelkim ruchom społecznym. Zwykle tym, które głoszą niejasne, niesprecyzowane i niemożliwe do realizacji idee powszechnej szczęśliwości.
Trzeba było odczekać jeszcze parę wieków, by fizyka dowiodła, że owo zaspokajanie potrzeb bez wysiłku, bez potrzeby wykonywania pracy jest niemożliwe. Pokazała również, iż, o zgrozo, nie wystarczy ową pracę wykonać jeden tylko raz, że konieczne jest wykonywanie jej stale. Wydawałoby się, że prawda ta powinna dotrzeć przynajmniej do tych, którzy poznali podstawy fizyki. Wydawałoby się. Co jakiś czas, nawet w tak stechnicyzowanych czasach, w jakich przyszło nam żyć, pojawiają się pomysły na to, by ominąć konieczność wykonywania pracy. Choćby tylko tej stałej, ciągłej. Może chociaż udałoby się popracować tylko raz.
Idea perpetuum mobile, żywa jak idea krainy pieczonych gołąbków, pojawia się co pewien czas, budząc zrozumiałe zainteresowanie różnej maści „optymistów” wierzących, że wszystko jest możliwe, że trzeba tylko pokombinować, trochę zmienić zasady gry, trochę… I więcej wiary w człowieka. Wszak to on ma kierować przyrodą, swym otoczeniem i życiem.
Styczeń 2005 powitał nas, w tym zakresie, nowym pomysłem. Jeszcze nie skończyliśmy składać sobie życzeń, gdy prasa doniosła, że do znanych od pewnego czasu „twórczych interpretacji” fizyki, ekonomii, zarządzania różnymi gałęziami gospodarki, wydarzeń politycznych i czego tam jeszcze doszły poszukiwania w zakresie prawa pracy.
Otóż okazało się, że grupa, całkiem spora, fachowców od energetyki opracowała metodę konstrukcji perpetuum mobile i realizacji idei tak pięknie przedstawionej przez mistrza Breugela. Metoda likwidacji zbędnego, a uciążliwego obowiązku pracy i osiągnięcia tak wymarzonego bezpieczeństwa bytu. Po to, by nie odczuwać zagrożeń i jednocześnie móc spokojnie odkrawać breugelowskiego wieprzka, wystarczy przecież dokonać drobnych zmian w układzie zbiorowym. Zapisać, iż od dzisiaj nie wolno straszyć, że w razie gorszych wyników pracy możemy stracić poczucie bezpieczeństwa zatrudnienia, a dodatkowo zadekretować stałość, słusznie należnych z racji konieczności życia, dochodów oraz premii z tego samego zresztą powodu.
Idea jak idea, stara jak „świat”, ale metoda jest na tyle interesująca, że już widzę, jak lawinowo rośnie zainteresowanie nowym „produktem” we wszystkich branżach, które z natury rzeczy są bliskie monopolu. Panowie z wodociągów i gazu, co wy na to? A może rozciągnąć ją na całą gospodarkę? Przy odpowiednich regulacjach da się obsłużyć wszystkich. To nic, że to niedawno było. Perpetuum mobile też się nikomu nie udało. Zawsze można próbować. A nuż?
Swoją drogą, ciekawy byłbym obrazu Breugela 2005 r. Czy zamiast drzemki w cieniu drzewa wykorzystałby drzemkę w cieniu stacji transformatorów? I co zamiast wieprzka?