Czas romantyków
Każda śmierć, zwłaszcza niespodziewana, jest wielką stratą. Przede wszystkim dla bliskich, dla rodziny, dla przyjaciół. Niejednokrotnie wiadomość o wypadku osoby, z którą spotykamy się od wielu lat, wywołuje refleksję, że są śmierci, które dotykają nie tylko bliskich, ale również trudny do określenia krąg otoczenia. Odnosi się to zwłaszcza do tych, którym „się chce”, którzy wynajdując możliwości, swą aktywnością nie tylko oddziałują na otoczenie, ale – zmuszając je do działania – nadają mu kierunek i filozofię myślenia.
Są oni bardzo często krytykowani i wielokrotnie zwalczani przez „lepiej wiedzących”, jedynych sprawiedliwych, przez tych, którzy „też mogliby zrobić to samo, gdyby tylko mieli chwilkę czasu”, gdyby wyjęli ręce z kieszeni. Są piętnowani przez wiecznych malkontentów, którzy „dawno już przewidzieli” i na końcu zawsze powiedzą „a nie mówiłem”.
Ale to właśnie takich ludzi się wspomina, to o nich, kiedy odejdą, mawia się „za jego czasów…”, to oni stanowią wzorzec porównawczy nawet dla „besserwisserów”, którzy z całkowitą pogodą ducha zaczynają krytykować następnych.
Przez krótki okres, w końcu lat 80. i na początku lat 90. minionego wieku, byliśmy świadkami żywej ilustracji starej, zapisanej już w Starym Testamencie prawdy, iż historia, zarówno ta duża, jak i ta mała, pisana jest przez jednostki. Nie marksistowskie masy, ale jednostki, które uwierzyły, że kształt życia zależy od tego, ile energii i siły potrafią w sobie odnaleźć oraz czego potrafią dokonać same. Na przekór obiektywnym trudnościom, oporowi, zwątpieniu i bierności otoczenia, często wbrew sobie samym pociągają za sobą innych, pokazując cele, dla których warto się podjąć pracy.
Patrząc na długą listę dokonań, można sobie wyobrazić, jak wielki był stopień aktywności i zasoby energii założyciela Abrysu, umiejącego wykorzystać jeden z rzadkich momentów, w których struktury społeczne zostały na tyle naruszone, że nie było konieczności „wpasowywania się” w wąskie, kontrolowane korytarze prowadzące do sukcesu. W których wszystko zależy od pomysłu i determinacji w jego realizacji. Chwila nie trwa wiecznie i na placu – jak zawsze – pozostają nieliczni, przygotowani do niej merytorycznie i psychicznie, którzy odnoszą sukces, oraz znakomita większość, która owego momentu nie zauważyła bądź z różnych powodów nie była w stanie go wykorzystać.
Świat zmieniają jednak ci, którzy nie boją się nieznanego, nie czekają, aż się wszystko wyjaśni, nie czekają na sygnał czy na pozwolenie. Gdy porównuje się obraz zapamiętany z przeszłości z widokiem za oknem, widać, jak długą drogę przebyto w krótkim czasie działania owych romantyków, którzy nie oglądając się na trudności, układy i ryzyko, po prostu robili to, co wydawało się słuszne i potrzebne.
Działy się i dzieją rzeczy spektakularne, widoczne gołym okiem dla każdego: fajerwerki, ordery i odznaczenia, parady i defilady. Ale było również to, co przeszkadza, utrudnia życie, a potem znika i ulega zapomnieniu jako przejściowa dolegliwość, jak przeziębienie czy remont w mieszkaniu: praca nad szeroko pojętą infrastrukturą komunalną i ochroną środowiska. Rury zostały zasypane. Składowiska odpadów i oczyszczalnie ścieków z tak wielkim wysiłkiem usytuowane możliwie daleko od skupisk ludzkich do spektakularnych nie należą, a eksploatacja kosztuje. I coś, czego wycenić się nie da: dostęp do wiedzy i informacji – dla specjalistów i tych, którzy tylko zarządzają.
Nie od dziś wyznacznikiem rewolucji, która dokonała się na naszych oczach, jest dla mnie informacja, iż w latach 1990-1996 zrobiono w tym zakresie więcej niż w całym okresie „dynamicznego rozwoju” Polski Ludowej.
Ci, którzy zajmują się tym problemem, rzadko mają możliwość występować na „łamach” jako ludzie sukcesu. W sumie nagrodą za wysiłek jest milczenie mediów, świadomość efektu i pamięć otoczenia, którego zasięg tak trudno oszacować.
Odszedł niespodziewanie jeden z romantyków. 12 października, w wyniku tragicznego wypadku, opuścił nas redaktor naczelny i założyciel „Przeglądu Komunalnego”, Wojciech Dutka.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji
Są oni bardzo często krytykowani i wielokrotnie zwalczani przez „lepiej wiedzących”, jedynych sprawiedliwych, przez tych, którzy „też mogliby zrobić to samo, gdyby tylko mieli chwilkę czasu”, gdyby wyjęli ręce z kieszeni. Są piętnowani przez wiecznych malkontentów, którzy „dawno już przewidzieli” i na końcu zawsze powiedzą „a nie mówiłem”.
Ale to właśnie takich ludzi się wspomina, to o nich, kiedy odejdą, mawia się „za jego czasów…”, to oni stanowią wzorzec porównawczy nawet dla „besserwisserów”, którzy z całkowitą pogodą ducha zaczynają krytykować następnych.
Przez krótki okres, w końcu lat 80. i na początku lat 90. minionego wieku, byliśmy świadkami żywej ilustracji starej, zapisanej już w Starym Testamencie prawdy, iż historia, zarówno ta duża, jak i ta mała, pisana jest przez jednostki. Nie marksistowskie masy, ale jednostki, które uwierzyły, że kształt życia zależy od tego, ile energii i siły potrafią w sobie odnaleźć oraz czego potrafią dokonać same. Na przekór obiektywnym trudnościom, oporowi, zwątpieniu i bierności otoczenia, często wbrew sobie samym pociągają za sobą innych, pokazując cele, dla których warto się podjąć pracy.
Patrząc na długą listę dokonań, można sobie wyobrazić, jak wielki był stopień aktywności i zasoby energii założyciela Abrysu, umiejącego wykorzystać jeden z rzadkich momentów, w których struktury społeczne zostały na tyle naruszone, że nie było konieczności „wpasowywania się” w wąskie, kontrolowane korytarze prowadzące do sukcesu. W których wszystko zależy od pomysłu i determinacji w jego realizacji. Chwila nie trwa wiecznie i na placu – jak zawsze – pozostają nieliczni, przygotowani do niej merytorycznie i psychicznie, którzy odnoszą sukces, oraz znakomita większość, która owego momentu nie zauważyła bądź z różnych powodów nie była w stanie go wykorzystać.
Świat zmieniają jednak ci, którzy nie boją się nieznanego, nie czekają, aż się wszystko wyjaśni, nie czekają na sygnał czy na pozwolenie. Gdy porównuje się obraz zapamiętany z przeszłości z widokiem za oknem, widać, jak długą drogę przebyto w krótkim czasie działania owych romantyków, którzy nie oglądając się na trudności, układy i ryzyko, po prostu robili to, co wydawało się słuszne i potrzebne.
Działy się i dzieją rzeczy spektakularne, widoczne gołym okiem dla każdego: fajerwerki, ordery i odznaczenia, parady i defilady. Ale było również to, co przeszkadza, utrudnia życie, a potem znika i ulega zapomnieniu jako przejściowa dolegliwość, jak przeziębienie czy remont w mieszkaniu: praca nad szeroko pojętą infrastrukturą komunalną i ochroną środowiska. Rury zostały zasypane. Składowiska odpadów i oczyszczalnie ścieków z tak wielkim wysiłkiem usytuowane możliwie daleko od skupisk ludzkich do spektakularnych nie należą, a eksploatacja kosztuje. I coś, czego wycenić się nie da: dostęp do wiedzy i informacji – dla specjalistów i tych, którzy tylko zarządzają.
Nie od dziś wyznacznikiem rewolucji, która dokonała się na naszych oczach, jest dla mnie informacja, iż w latach 1990-1996 zrobiono w tym zakresie więcej niż w całym okresie „dynamicznego rozwoju” Polski Ludowej.
Ci, którzy zajmują się tym problemem, rzadko mają możliwość występować na „łamach” jako ludzie sukcesu. W sumie nagrodą za wysiłek jest milczenie mediów, świadomość efektu i pamięć otoczenia, którego zasięg tak trudno oszacować.
Odszedł niespodziewanie jeden z romantyków. 12 października, w wyniku tragicznego wypadku, opuścił nas redaktor naczelny i założyciel „Przeglądu Komunalnego”, Wojciech Dutka.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji