Kto sieje wiatr…
Ludwik Węgrzyn
prezes Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński
Dwie burze, które przetoczyły się nad polską rzeczywistością, wywołały prawdziwy polityczny kataklizm, mający powszechnie znane skutki. Pierwsza z nich to informacje o prawie powszechnym udziale duchowieństwa w nieetycznych działaniach – współpracy z organami totalitarnego, komunistycznego aparatu ucisku, czyli tzw. bezpieką. Druga burza dotyczyła bardziej spraw ciała niż ducha i związana jest z trwającym od dłuższego czasu sporem władzy ze służbą zdrowia.
Pierwsza znacznie nadszarpnęła zaufanie do wielu księży, gdyż dosyć powszechnie głoszona przez różnych badaczy archiwalnych zasobów Instytutu Pamięci Narodowej informacja mówi nawet aż o 80% współpracowników spośród ogólnej liczby duchowieństwa. Podawane nazwiska identyfikowane są nie tylko z duchownymi z bezpośredniego otoczenia najwyższej hierarchii Kościoła (z przyjacielem poprzedniego papieża włącznie), ale także z duchownymi z małych społeczności, takich jak Zakopane.
Druga z burz zwiastowana była błyskawicami i grzmotami już od długiego czasu. Jest ona o tyle istotna dla powiatów, iż jej skutki mogą się odbić niezwykle istotnie na finansach samorządów wojewódzkiego, gminnego, a zwłaszcza powiatowego. Truizmem byłoby przypominanie o powszechnie znanej kondycji polskiej służby zdrowia, a raczej już nie służby, gdyż skojarzenia pracowników zatrudnionych w opiece zdrowotnej ze służbą przypominają im, że jako służba mogliby być „wzięci w kamasze” przez jednego niezwykle krewkiego ministra i to niekoniecznie od służby zdrowia. Determinacja ludzi zatrudnionych w opiece zdrowotnej posunęła się tak daleko, że do walki o godne zarobki użyto broni najcięższego kalibru, jaką są strajki. Nie mnie oceniać wydźwięk moralny tej akcji (podobnie jak wyżej opisanego problemu dotyczącego kleru), ale zdumienie moje wzbudziło podejście najpierw ministra zdrowia, a następnie całego rządu, z premierem na czele. Powiaty, pomimo zagrożenia, że część kosztów będą musiały ponieść same ze swoich biednych budżetów, udzieliły, przynajmniej werbalnego i moralnego, poparcia żądaniom pracowników opieki zdrowotnej. Minister, który na początku swojego urzędowania powiedział Związkowi Powiatów Polskich, że w systemie nie ma żadnych pieniędzy dla szpitali powiatowych, nagle jak kuglarz wyjmuje z zaczarowanego kapelusz miliardy złotych i obiecuje ich uruchomienie, jeżeli nie w tym, to w przyszłym roku budżetowym. Nie chodzi tutaj o własne ambicje i fakt niepoważnego traktowania korporacji samorządowej, która przecież zabiegała o środki dla opieki zdrowotnej, ale o brak wiary w prawdziwość obietnic dawanych przez najwyższych w państwie urzędników. Moim zdaniem, ludziom należy mówić prawdę, nawet jeżeli jest ona przykra i trudna do zaakceptowania. Nie tylko pracownicy i działacze samorządowi, ale również, a może przede wszystkim, pielęgniarki pamiętają spolegliwe podejście Sejmu w 2000 r. do ich problemów płacowych i uchwaloną podwyżkę z tytułu tak zwanego „203”. Pieniędzy tych do dziś nie otrzymała część pracowników służby zdrowia. Ta decyzja, podjęta przecież przez najwyższy organ władzy w Polsce, nie tylko wpędziła szpitale w kolosalne problemy ekonomiczne, ale wręcz wstrząsnęła budżetami wielu powiatów. W budżecie państwa i Narodowym Funduszu Zdrowia nawet przy pełnej dobrej woli ciężko będzie znaleźć środki na rozwiązanie tego ważnego problemu. W ubiegłym roku Sejm uchwalił ustawę o restrukturyzacji zakładów opieki zdrowotnej i stworzył w ten sposób prawną możliwość pomocy padającym z powodu zadłużeń szpitalom i innym placówkom opieki zdrowotnej w formie pożyczki, którą po przeprowadzeniu tzw. restrukturyzacji można w znacznym procencie umorzyć. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach i do dzisiaj nie ma w Polsce placówki, która by tę restrukturyzację zakończyła.
A przecież w obowiązujących zasadach kontraktowania usług medycznych, ustalonych przez ministra zdrowia w porozumieniu z płatnikiem, jakim jest NFZ, nie występuje element wynagrodzeń ludzi. Ciekawe, jak resort zdrowia i NFZ zamierzają przetransmitować środki (oby takie się znalazły) z budżetu państwa do budżetów placówek opieki zdrowotnej. Wątpliwości i obawy budzi zwłaszcza fakt, że znaczna część np. szpitali powiatowych jest zadłużona i wierzyciele (a zwłaszcza w ich imieniu występujący komornicy) tylko czyhają, aby na kontach szpitala pojawiły się jakieś środki. Obok tego w państwie prawa, a takim staramy się być, funkcjonuje pewien określony przepisami porządek realizacji zobowiązań. Do tej pory w prowadzonych negocjacjach nikt nie zapytał organów założycielskich zakładów opieki zdrowotnej, a takimi są w większości samorządy powiatowe (714 szpitali powiatowych), co one o tej trudnej sytuacji myślą, choć przecież przysługuje im nadzór właścicielski i mają (a przynajmniej powinny mieć) realny wpływ na funkcjonowanie tych zakładów.
Stare polskie przysłowie mówi, że „kto wiatr sieje, ten zbiera burze”, a najgwałtowniejsze nawałnice są w miesiącach letnich.
Tytuł i skróty od redakcji
prezes Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński
Dwie burze, które przetoczyły się nad polską rzeczywistością, wywołały prawdziwy polityczny kataklizm, mający powszechnie znane skutki. Pierwsza z nich to informacje o prawie powszechnym udziale duchowieństwa w nieetycznych działaniach – współpracy z organami totalitarnego, komunistycznego aparatu ucisku, czyli tzw. bezpieką. Druga burza dotyczyła bardziej spraw ciała niż ducha i związana jest z trwającym od dłuższego czasu sporem władzy ze służbą zdrowia.
Pierwsza znacznie nadszarpnęła zaufanie do wielu księży, gdyż dosyć powszechnie głoszona przez różnych badaczy archiwalnych zasobów Instytutu Pamięci Narodowej informacja mówi nawet aż o 80% współpracowników spośród ogólnej liczby duchowieństwa. Podawane nazwiska identyfikowane są nie tylko z duchownymi z bezpośredniego otoczenia najwyższej hierarchii Kościoła (z przyjacielem poprzedniego papieża włącznie), ale także z duchownymi z małych społeczności, takich jak Zakopane.
Druga z burz zwiastowana była błyskawicami i grzmotami już od długiego czasu. Jest ona o tyle istotna dla powiatów, iż jej skutki mogą się odbić niezwykle istotnie na finansach samorządów wojewódzkiego, gminnego, a zwłaszcza powiatowego. Truizmem byłoby przypominanie o powszechnie znanej kondycji polskiej służby zdrowia, a raczej już nie służby, gdyż skojarzenia pracowników zatrudnionych w opiece zdrowotnej ze służbą przypominają im, że jako służba mogliby być „wzięci w kamasze” przez jednego niezwykle krewkiego ministra i to niekoniecznie od służby zdrowia. Determinacja ludzi zatrudnionych w opiece zdrowotnej posunęła się tak daleko, że do walki o godne zarobki użyto broni najcięższego kalibru, jaką są strajki. Nie mnie oceniać wydźwięk moralny tej akcji (podobnie jak wyżej opisanego problemu dotyczącego kleru), ale zdumienie moje wzbudziło podejście najpierw ministra zdrowia, a następnie całego rządu, z premierem na czele. Powiaty, pomimo zagrożenia, że część kosztów będą musiały ponieść same ze swoich biednych budżetów, udzieliły, przynajmniej werbalnego i moralnego, poparcia żądaniom pracowników opieki zdrowotnej. Minister, który na początku swojego urzędowania powiedział Związkowi Powiatów Polskich, że w systemie nie ma żadnych pieniędzy dla szpitali powiatowych, nagle jak kuglarz wyjmuje z zaczarowanego kapelusz miliardy złotych i obiecuje ich uruchomienie, jeżeli nie w tym, to w przyszłym roku budżetowym. Nie chodzi tutaj o własne ambicje i fakt niepoważnego traktowania korporacji samorządowej, która przecież zabiegała o środki dla opieki zdrowotnej, ale o brak wiary w prawdziwość obietnic dawanych przez najwyższych w państwie urzędników. Moim zdaniem, ludziom należy mówić prawdę, nawet jeżeli jest ona przykra i trudna do zaakceptowania. Nie tylko pracownicy i działacze samorządowi, ale również, a może przede wszystkim, pielęgniarki pamiętają spolegliwe podejście Sejmu w 2000 r. do ich problemów płacowych i uchwaloną podwyżkę z tytułu tak zwanego „203”. Pieniędzy tych do dziś nie otrzymała część pracowników służby zdrowia. Ta decyzja, podjęta przecież przez najwyższy organ władzy w Polsce, nie tylko wpędziła szpitale w kolosalne problemy ekonomiczne, ale wręcz wstrząsnęła budżetami wielu powiatów. W budżecie państwa i Narodowym Funduszu Zdrowia nawet przy pełnej dobrej woli ciężko będzie znaleźć środki na rozwiązanie tego ważnego problemu. W ubiegłym roku Sejm uchwalił ustawę o restrukturyzacji zakładów opieki zdrowotnej i stworzył w ten sposób prawną możliwość pomocy padającym z powodu zadłużeń szpitalom i innym placówkom opieki zdrowotnej w formie pożyczki, którą po przeprowadzeniu tzw. restrukturyzacji można w znacznym procencie umorzyć. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach i do dzisiaj nie ma w Polsce placówki, która by tę restrukturyzację zakończyła.
A przecież w obowiązujących zasadach kontraktowania usług medycznych, ustalonych przez ministra zdrowia w porozumieniu z płatnikiem, jakim jest NFZ, nie występuje element wynagrodzeń ludzi. Ciekawe, jak resort zdrowia i NFZ zamierzają przetransmitować środki (oby takie się znalazły) z budżetu państwa do budżetów placówek opieki zdrowotnej. Wątpliwości i obawy budzi zwłaszcza fakt, że znaczna część np. szpitali powiatowych jest zadłużona i wierzyciele (a zwłaszcza w ich imieniu występujący komornicy) tylko czyhają, aby na kontach szpitala pojawiły się jakieś środki. Obok tego w państwie prawa, a takim staramy się być, funkcjonuje pewien określony przepisami porządek realizacji zobowiązań. Do tej pory w prowadzonych negocjacjach nikt nie zapytał organów założycielskich zakładów opieki zdrowotnej, a takimi są w większości samorządy powiatowe (714 szpitali powiatowych), co one o tej trudnej sytuacji myślą, choć przecież przysługuje im nadzór właścicielski i mają (a przynajmniej powinny mieć) realny wpływ na funkcjonowanie tych zakładów.
Stare polskie przysłowie mówi, że „kto wiatr sieje, ten zbiera burze”, a najgwałtowniejsze nawałnice są w miesiącach letnich.
Tytuł i skróty od redakcji