Recykling wyrobów elektronicznych stał się obecnie – w związku z obowiązkiem rejestracji (do 30 września) oraz trudnym początkiem budowy systemu – gorącym tematem. Miło zatem powitać tak precyzyjny i obszerny artykuł, jaki ukazał się we wrześniowym wydaniu „Recyklingu”. Niestety, autor nie ustrzegł się pewnych uogólnień i niedomówień. Uogólnieniem można nazwać sugerowanie, że określenie „zanieczyszczający płaci” dotyczy producentów. Jeżeli tak by było, to w dokumentach unijnych odnoszono by się bezpośrednio i precyzyjnie do tej grupy, a nie używano eufemizmów. Nawet sam autor przyznaje, że pojęcie zanieczyszczającego jest „niedookreślone”. Potem już jednak subiektywnie buduje paralelę do producenckiej „rozszerzonej odpowiedzialności za produkt”, sugerując, że jest on odpowiedzialny za produkt „aż po grób”.
Diabeł tkwi jak zwykle w szczegółach, niestety tych, które są świadomie przez ekspertów pomijane. Można się zgodzić (czego nikt nie kwestionuje) z obowiązkiem finansowania przez producenta całego cyklu pomiędzy produkcją, sprzedażą a recyklingiem, jednakże rodzi się pytanie o definicję i szerokość pojęcia cyklu. Producenci finansować będą zbieranie, przetwarzanie i recykling. Będą finansować też transport z dziesiątek tysięcy punktów zbierania, czyli sklepów i gmin. Jednakże nie sposób jest finansować transport z 13 mln polskich gospodarstw domowych! Wkraczamy tu w zupełnie inne zagadnienia Strategii Lizbońskiej i całej koncepcji zrównoważonego rozwoju, która oprócz człowieka, spraw socjalnych i ochrony środowiska zauważa też aspekt ekonomiczny, który daje podstawy do finansowania tych pierwszych.
Chyląc czoła przed wiedzą autora wspomnianego artykułu, wytknąć należy jeden błąd – lub raczej, niestety, świadome pominięcie bardzo ważnego szczegółu. Koszty gospodarowania odpadami, które miały być pokazane przez producentów na sprzedawanych obecnie wyrobach, dotyczyć miały kosztów zbiórki i recyklingu wyrobów historycznych, czyli tych wprowadzonych 10, 15 lub 20 lat temu przez producentów zwykle już nieistniejących. Niepotrzebne zatem w tym wypadku są wcześniejsze sofistyczne wywody dotyczące odpowiedzialności producenta. Obawiam się też, że znów pomylone jest pojęcie opłaty produktowej z kosztem gospodarowania odpadami. Jest to błąd popełniany przez wielu czytelników i odbiorców skomplikowanej skądinąd ustawy lub drobna manipulacja skierowana na wywołanie dość populistycznego efektu.
Cieszy mnie obrona nas wszystkich i walka ze wzrostem cen. „Janosikowe” podejście broniące konsumentów jest oczywiście medialne, ale na szczęście nie mamy tu do czynienia z polityką, tylko sferą czystej ekonomii. Przeciwny jestem popularnej hipokryzji demaskującej mechanizm przerzucania kosztów na konsumenta. Z tego, co wiem, producenci i tak zawierają wszystkie koszty w cenie sprzedaży gotowych wyrobów, bo nie mają rządowych dotacji, chyba że chcą zbankrutować, czyli działać na niekorzyść spółki, co jest niezgodne z prawem. Można oczywiście arbitralnie wnioskować o niższe marże przedsiębiorców, ale wtedy powoli wkraczamy w sferę ideologii biznesu, czego mamy już chyba dosyć.
Na zakończenie, podsumowując, chcę podkreślić, że producenci mieli zamiar pokazać widoczną opłatę recyklingową dotyczącą tylko wyrobów historycznych i pokrywającą tylko koszty zbiórki i recyklingu, bez narzuconych zysków własnych, pośredników i detalistów.
W ich zamyśle konsument miał mieć pełną świadomość tego, ile i za co płaci. Takie też były intencje ustawodawcy podkreślającego aspekt informacyjny i edukacyjny. Po serii krytycznych opinii i posługiwania się hasłami o przerzucaniu opłat w październiku podniesie się ceny głównie dużego AGD. Niestety, konsument nie będzie wiedział, ile i za co płaci i czy nie opłaca jednocześnie marż wszystkich uczestników procesu sprzedaży.

Wojciech Konecki
CECED Polska
Związek Pracodawców Branży AGD