Analizując stan obecny w świetle ustawy o zużytym sprzęcie, należy się zastanowić, czy system „zaskoczył”, czy też nie. Czy wyznaczone w ustawie reguły porządkują rzeczywistość, wpływają na ochronę środowiska i minimalizują szarą strefę oraz czy przyczyniają się do wzrostu świadomości społecznej?

Można pokusić się o wyodrębnienie zalet i wad obecnych zapisów.

Plusy
Pozytywny jest fakt, że w końcu stworzono obowiązującą ustawę, na którą czekało grono przetwarzających i recyklerów, a Unia Europejska wymagała jej szybkiego wprowadzenia. Jednak najważniejszym aspektem uchwalenia ustawy był bezpośredni wpływ na ochronę środowiska naturalnego. Bez zbędnej hipokryzji trzeba przyznać, że mniej entuzjastycznie jej zapisy przyjęli producenci, sklepy ze sprzętem elektronicznym i sami konsumenci, którym ta ustawa przynosi wzrost kosztów. Jednak zawsze jest „coś za coś”, wg zasady – ktoś musi stracić, by zyskać mógł ktoś. Dodatkowo ustawa w lepszy czy gorszy sposób porządkuje procesy logistyki odpadu, tzn. określa obowiązki, nakazuje rejestrację i definiuje procesy przekazania odpadów.

Minusy
Niestety, przy dość literalnym przetransponowaniu europejskiej dyrektywy na grunt polski ustawa nie przyczyniła się do budowy systemu. Brakuje siły napędowej i niezbędnej motywacji do działania. Podstawą jest tu ułomność finansowa i mimo drakońskich wymogów zainwestowania 5 mln zł w organizacje odzysku nie gwarantują one sprawnej, a co najważniejsze – powszechnej zbiórki. Na razie zbyt wcześnie jest orzekać, ale już teraz powoli potwierdzają się obawy o braku należytej kontroli i o dziurach w systemie, które zawsze są zmorą ustawodawcy i prawdziwym testem praktycznym teoretycznych zapisów ustawy. Efektem tego jest istnienie szarej strefy, która jest problemem nie tylko krajów rozwijających się, ale też tych wysoko uprzemysłowionych.
Jeżeli nawet minusów jest tyle samo co plusów, to pojawienie się ustawy jest krokiem do przodu i pionierskim wyznaczeniem reguł w recyklingu elektroniki. Warto jednak skupić się na głównych wadach systemu nie dlatego, że jest to łatwiejsze zadanie, ale dlatego, że obecne zalety prawdopodobnie pozostaną, a wady należy wyeliminować. Wskazując słabości, pozostaje zatem wskazać konstruktywne propozycje zmian.

Główne słabości
Nie wszyscy wiedzą, że niektórzy producenci w połowie tego roku próbowali uruchomić na dużą skalę system zbierania i przetwarzania e-sprzętu. Próbowali oni wprowadzić widoczną opłatę recyklingową tak, aby konsument wiedział, za co i ile płaci. Celem tego była chęć uświadomienia konsumentów, jakie środki (i czy w ogóle) są inwestowane w infrastrukturę i edukację. Niestety, sieci handlowe nie zgodziły się na pokazanie tych opłat. System, który miał „ruszyć z kopyta”, zachwiał się, a jego wprowadzenie znacznie się opóźniło. Obecnie, aby uzyskać wymagane środki, producenci (szczególnie z branży AGD produkującej wyroby o dużej masie, na których skupi się większość inwestycji) wprowadzają „niewidoczne” podwyżki cen swojego sprzętu. Jest to konieczne, by finansować zbiórkę milionów starych wyrobów, wprowadzonych przez wcześniejszych wytwórców.
Trudność w pozyskaniu środków na finansowanie systemu pochodzi nie tylko z problemów, które pojawiły się wraz z brakiem wprowadzenia opłaty recyklingowej. Główny problem polega na wspomnianej już zasadzie – „nikt nic nie musi”. W innych europejskich krajach, gdzie system już działa, ustawodawca zmusił producentów do zawiązania i sfinansowania jednej organizacji, która zbierałaby wszystkie odpady elektryczne. Z kolei w Polsce stworzono wolny rynek, przez co obowiązki można realizować na wiele sposobów (samodzielnie lub poprzez organizacje odzysku). Paradoksalnie, powstałe organizacje odzysku są tym bardziej efektywne, im mniejsze mają koszty, czyli im mniej zbiorą odpadów. Przy obecnych zapisach trudno jest przypuszczać, że ktokolwiek będzie wydawać pieniądze na edukację społeczeństwa lub współtworzyć gminne punkty zbiórki.
Rozwiązać to można przez informowanie (poprzez Rejestr) wprowadzających o osiąganym krajowym poziomie zbiórki oraz ich proporcjonalnych udziałach koniecznych do osiągnięcia. W praktyce jest to już częściowo realizowane, ponieważ GIOŚ systematycznie co kwartał dostaje informacje o zbiórce, wynikające z prowadzenia tego Rejestru. Pozostaje więc tylko uaktywnienie informacji zwrotnej i zmotywowanie wszystkich do osiągania właściwego udziału, proporcjonalnego do ogólnej masy wprowadzanego sprzętu.
Propozycja ta jest innym rozwiązaniem niż przepisane z dyrektywy „4 kg na osobę”, co jest celem ambitnym, ale nijak mającym się do polskiej rzeczywistości. Zatem całą winę chciałoby się zrzucić na autorów dyrektywy. Niestety, byłoby to bezpodstawne, ponieważ sami wnioskowaliśmy tylko o dwa lata okresu przejściowego i przez ten czas nie budowano systemu, tylko dyskutowano, konsultowano się i spierano w tej kwestii. Teraz trzeba więc zająć się realnymi działaniami.
Za początek funkcjonowania systemu można przyjąć datę 1 października br., kiedy to wszyscy potencjalni uczestnicy powinni się zarejestrować, a wprowadzający zobowiązani byli do wybrania sposobu spełniania obowiązków. Od tego momentu należy rozpoczynać wszelkie szacunki i analizy, gdyż dotąd istniała tylko chaotyczna, prowadzona w małej skali zbiórka.
Naśladując doświadczenia najbogatszych krajów na świecie, mających bezsprzecznie najwyższą świadomość ekologiczną społeczeństwa i zaawansowaną infrastrukturę zbiórki, Polska mogłaby osiągnąć zakładany w dyrektywie poziom w ciągu czterech lat. Ponieważ nie jesteśmy na etapie krajów rozwiniętych, to przy wzmożonych wysiłkach możemy osiągnąć zbiórkę 4 kg na osobę w ciągu od sześciu do ośmiu lat (czyli w latach 2012-2014) i można to uznać za całkiem niezły wynik. Oczywiście wszystko jest kwestią ceny. Można mieć fenomenalne rezultaty nawet w ciągu jednego roku przez nakładanie drakońskich kar na konsumentów, sklepy i producentów, ale chyba nie o to chodzi. Zgodnie z założeniami Strategii Lizbońskiej powinno się dbać o zrównoważony rozwój społeczny i ekologiczny przy jednoczesnej dbałości o wzrost ekonomiczny i konkurencyjność gospodarki. Komisja Europejska pracuje nad nowelizacją dyrektywy, dlatego należy ją przekonać do urealnienia celu dla Polski. Pozostaje jednak pytanie, czy narzucać w ogóle jakikolwiek cel, czy po prostu efektywnie zbierać wszystkie odpady, które się pojawiają?

Jaki jest cel?
Może warto przemyśleć, czy celem jest osiąganie określonych poziomów złomu elektrycznego, czy czyste środowisko? Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie jest testem i sposobem na odróżnienie ekologa od cynicznego biznesmena. Ekolog będzie zadowolony z braku „dzikich wysypisk” i mniejszej ilości sprzętu zatruwającego środowisko w zamian za właściwy sposób odseparowywania szkodliwych substancji. Z kolei biznesmen będzie dążył do maksymalizacji zysków, co jest jego niekwestionowaną domeną. Zachowanie biznesmena jest normalne i w pełni akceptowalne w gospodarce wolnorynkowej do czasu, gdy nie będzie on prowadził swoich interesów pod hasłami ekologicznymi, którym w ten sposób szkodzi.
Należy wystrzegać się ekobiznesmenów, którzy są hybrydą groźną, ale coraz bardziej powszechną. W branży ochrony środowiska można zarobić duże pieniądze, bo jest to bardzo dochodowa, choć niełatwa dziedzina. Nikt już chyba nie wstydzi się takiego podejścia. Jest też tajemnicą poliszynela, że hasła proekologiczne są łatwym chwytem marketingowym komercyjnych recyklingowych organizacji – i to też mieści się w granicach akceptacji. Nie jest jednak akceptowane dążenie do narzucania Polsce nierealnych celów zbiórki, co w efekcie podroży cały system i wpłynie na ceny produktów, a to odczują konsumenci. Ekobiznesmen jak boa dusiciel otoczy nas, używając chwytliwych argumentów, mówiąc np. o tysiącach odpadów elektrycznych zalegających w rowach i lasach. Faktem jest natomiast, że odpady te – z powodu zawartości drogich metali – nie zanieczyszczają środowiska, tylko są natychmiast zbierane i oddawane do punktów skupu złomu (a wyjątki potwierdzają tylko tę regułę).
Ekolog winien dbać o budowanie właściwych odruchów społecznych, podczas gdy biznesmen będzie dążył w tym samym czasie do stworzenia bodźców finansowych dla społeczeństwa, które te odruchy burzą. Konsumentowi powinno się zapewnić jak najbardziej dogodny sposób oddania odpadów, ale nie motywowania finansowego. Celem jest stworzenie powszechnej i efektywnej sieci punktów zbiórki oraz właściwa edukacja społeczeństwa, a nie budowa systemu nagród lub kar finansowych. Warto zadać sobie pytanie, co należy zrobić, aby te przyszłe (być może dane Polsce) sześć bądź osiem lat znów nie rozciągnęło się do piętnastu oraz aby nie stracić obecnego czasu na dyskusje i referaty?

Szybka reakcja
Wymagane jest zapewne szybkie działanie w sprzyjających warunkach ustawowych. Należy w trybie pilnym przygotować nowelizację ustawy, gdzie zadba się o zdefiniowanie finansowania systemu. Należy też zapewnić równy podział obowiązków zbierania, uzależniony od ogólnej zebranej masy oraz udziału procentowego w ogólnej masie wprowadzonych produktów. W dalszym ciągu trzeba redukować szarą strefę i minimalizować nadużycia przez wnikliwą analizę raportowania w podziale na rodzaje sprzętu (nie tylko na grupy) i przypisując odpowiednią atencję tysiącom zarejestrowanych uczestników systemu.
Skupiając się na pryncypiach, nie należy zapominać o pozornie mniejszych problemach, takich jak nieprecyzyjność definicji czy preferowanie dużych przetwarzających (bo z mniejszymi huty nie chcą rozmawiać).

Wojciech Konecki
CECED Polska, Związek Pracodawców AGD, Warszawa

Tytuł i śródtytuły od redakcji