Rozpoczęło się dość niewinnie. Parę tysięcy lat temu wymyślono koło. Historia – przez wieki – kołem się toczyła bez nadmiernego pośpiechu. Aż nagle, ponad sto lat temu, gwałtownie przyspieszyła. Wynaleziono samochód. Rozpoczęła się ostra jazda – na dobre i na złe.
Truizmem jest stwierdzenie, że społeczeństwa nie zawsze racjonalnie korzystają z wynalazków. Dziś ludzkość można śmiało nazwać cywilizacją motoryzacyjną. Jej zamożniejsza część nie wyobraża sobie życia bez samochodu. W bogatych krajach, do których zalicza się już Polska, wiele rodzin ma po kilka aut. W krajach „na dorobku”, takich jak Indie, Chiny, Brazylia czy Meksyk, ruszył proces „gonienia” bogatych. Obudzone aspiracje setek milionów ich mieszkańców to perspektywa wielkich zysków dla koncernów motoryzacyjnych. Ale także praca dla tysięcy mniejszych zakładów i warsztatów dostarczających części i świadczących usługi serwisowe.
Koło gospodarcze się kręci: przybywa miejsc pracy, dochodów, zadowolonych konsumentów. Tak patrzy na wynalazek samochodu i w konsekwencji rozwój przemysłu i handlu motoryzacyjnego większość Polaków, Amerykanów, Hindusów, Rosjan czy Chińczyków.
Ludzie wymyślili auto i postawili je na piedestale aspiracji społecznych. Poziom motoryzacji stał się synonimem rozwoju gospodarczego i oczywistością politycznych decyzji. W konsekwencji celem społecznych i politycznych zabiegów stała się budowa sieci dróg i autostrad powstających za gigantyczne pieniądze, w większości – jak zawsze – pochodzących z naszych podatków.
Czy cywilizacja motoryzacyjna to rzeczywiście to, co ludzie ciągle kochają najbardziej? Czy miliardy godzin spędzonych przez kierowców w korkach i polowaniu na miejsce do zaparkowania to rozrywka, czy przekleństwo? Czy gęstniejąca z każdą minutą sieć dróg, autostrad i samochodów nie zaciska się na ludzkości coraz mocniej i szczelniej?
W dość zgodnym dotychczas chórze wiernych wyznawców samochodu coraz częściej można usłyszeć głos przytłumiony zadyszką lub pokasływaniem. Przenikają informacje o skutkach ubocznych tej „motocywilizacji”, tzw. kosztach zewnętrznych, niezapłaconych, odroczonych do zapłacenia w przyszłości. Przez kogo? Tym się nie martwimy. Przecież nasze dzieci i wnuki na pewno coś wymyślą. Niemcy nazwali ten sposób myślenia precyzyjnie: Einwegwerfziwilisation – cywilizacja jednorazowego użytku. Jak torebka foliowa. Wykorzystaj i wyrzuć.
Zieloni i ekolodzy ze swoich okopów i nisz z uporem powtarzają – ten kij ma dwa końce. Koniec niezapłacony to: „produkcja” 1/3 globalnych, niszczących klimat zanieczyszczeń powietrza, zajęcie przestrzeni przyrodniczej i degradacja przyrody przez budowę sieci dróg i autostrad oraz parkingów; skutki zdrowotne zanieczyszczeń – choroby (m.in. alergie i astmy) czy wreszcie wypadki drogowe.
Po raz kolejny w długi, słoneczny, majowy weekend, przy świetnej widoczności zginęło na polskich drogach 58 osób. Prezydent nie ogłosił żałoby narodowej. Cóż, nie spadł nikomu na głowę dach hali targowej ani nie spłonął z ludźmi dom socjalny. Poza tym nie można co tydzień ogłaszać żałoby narodowej z powodu wypadków. Rocznie to ponad 5 tys. zabitych. Może powinniśmy w naszych pojazdach jeździć w żałobnych strojach? Przy drogach pojawiają się wciąż nowe krzyże przypominające o tragediach. Coraz częściej przypomina to jazdę po cmentarzu. Może w końcu przyniesie to jakieś opamiętanie, bo przecież co jak co, ale cmentarz to na pewno strefa uspokojonego ruchu. Kiedyś dzisiejsza rozpędzona, motoryzacyjna cywilizacja dobiegnie końca (koło historii zatoczy koło). Przekształci się lub powstaną inne systemy transportowe eliminujące gazy cieplarniane, trujące spaliny, hałas, wypadki. Coś, co dziś jest niewyobrażalne, stanie się rzeczywistością.
Zachowania i mody się zmieniają. Kariera innego wynalazku – papierosa i koncernów, które na nim zbudowały fortuny, dobiega końca. Jeszcze 30 lat temu wydawało się to nie do pomyślenia. Zakaz palenia w restauracjach, kawiarniach, pubach i miejscach publicznych oraz „klatki” dla palaczy wprowadzają kolejne kraje.
Przez lata – jak w filmie – papieros i auto to była wolność. Dzisiaj coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, jak bardzo kosztowna. Za pionierskie wynalazki naszych przodków płacimy wysoką cenę. Cenę zdrowia, życia, zmian klimatu i zdegradowanej przyrody.
Na szczęście instynkt samozachowawczy ludzkości albo globalny marketing kreuje nowy trend – „dobrą modę” na zdrowie, rower, bioróżnorodną przyrodę warunkującą przeżycie naszego gatunku. Bo choć cywilizacje powstają i giną, to od tysiącleci średnia ilość oddechów na minutę każdego z nas jest w przybliżeniu taka sama.
Radosław Gawlik, Zieloni 2004