Skrzywienie zawodowe – nabawiłam się tej przypadłości po ponad dwóch latach pracy nad „Recyklingiem”. Stało się to dla mnie niezauważalnie, choć ludzie z mojego otoczenia twierdzą, że pewne objawy zdradzałam już wcześniej. Przykładowo, jadąc do pracy lub na konferencję, wprost nie mogę powstrzymać się od oglądania… pojemników na odpady. Zaglądam to tu, to tam, obserwuję, jakie rozwiązania w zakresie zagospodarowania odpadów stosują lotniska, i żałuję, że na poznańskiej Ławicy nie ma pojemników do selektywnej zbiórki odpadów. Innym razem sprawdzam, z czego zrobiono kubek do kawy, na czym serwuje się śniadanie w samolocie, autokarze czy pociągu, a potem z niepokojem przyglądam się, jak wszystko ląduje w jednym worku. W końcu, żeby choć trochę odpocząć od cywilizacyjnego zgiełku, jadę za miasto rowerem, aby sfotografować… sofę w środku lasu, porzucony telewizor, hałdę gruzu albo wysypisko śmieci. Wprawdzie takie zdjęcia zupełnie nie nadają się do albumu, ale są wprost idealne do artykułów! W każdym razie – na urlopie czy w pracy – odpady są wszędzie.
Z kolei w ubiegłym roku podczas jednego z rejsów zobaczyłam wrak statku, więc natychmiast zadumałam się na temat jego recyklingu. Od pomysłu do znalezienie eksperta w tej dziedzinie minęło trochę czasu, lecz udało się. – Recykling statków wycofanych z eksploatacji jest bardzo wydajną i z założenia proekologiczną działalnością, pozwalającą na odzyskanie ok. 95% materiałów i urządzeń – tak zaczyna się artykuł Krzysztofa Kołwzana.
Natomiast już w trakcie branżowych konferencji, spotkań i debat, szczególnie podczas przerw w prelekcjach obserwuję dookoła znane mi symptomy recyklingowego skrzywienia.
 
Z-ca redaktora naczelnego