Ostatnio przetoczyła się w Polsce walka o weto prezydenta wobec ustawy o nasiennictwie. Według słów jednego z posłów, w ustawie formalnie chciano pozwolić na rejestrowanie odmian roślin zmodyfikowanych genetycznie (GMO), ale tak naprawdę posłowie chcieli podtrzymać zakaz ich stosowania na polach. Wszystko to było powodowane strachem przed rzekomymi karami UE, która ponoć nam grozi za blokadę GMO na naszym rynku żywności. Te rewelacje można było usłyszeć w sierpniu br. w porannej audycji radia TOK FM.
Szkoda, że poseł ten nie widzi takiego problemu np. wobec braku ustawy o odnawialnych źródłach energii, do przyjęcia której jesteśmy zobowiązani przez UE. Tym bardziej że w ciągu roku Sejm uchwalił wszystkie niezbędne ustawy do zbędnej energetyki atomowej (a do niej UE nas nie zmusza, najwyżej są jakieś niejasne umowy rządu z Francją?). Mamy tu więc do czynienia z pseudodyplomacją lub, mówiąc ładniej, z logiką „za, a nawet przeciw”.
Część niesprzedajnych naukowców – a uznaje się, niestety, że ponad 95% naukowych „speców” od GMO na świecie jest zależna, poprzez zlecenia, od koncernów patentujących nasiona (sic!) – a także większość organizacji pozarządowych oraz rolnicy ekologiczni zorganizowali kampanię nacisku na prezydenta. Prosili, by podpisał weto wobec tej ustawy i nieodpowiedzialnej filozofii przyzwolenia na rejestrowanie nasion GMO i ich uprawianie...