Dwa miesiące temu krytycznie pisałem o fatalnej jakości prawa regulującego gospodarowanie przestrzenią oraz o społecznych, kulturowych, gospodarczych i politycznych uwarunkowaniach, w których jest ono stosowane. W wyniku tego społeczne koszty urbanizacji są wielokrotnie wyższe aniżeli jest to konieczne, zaś jakość przestrzeni pozostawia wiele do życzenia i ciągle się pogarsza. Dziś odnoszę się do jednego, wcześniej nieporuszanego aspektu tego problemu, a mianowicie do kwestii mieszkaniowych i – co się z tym wiąże – tzw. polityki prorodzinnej.
W latach 1960-1990 średniorocznie oddawano w Polsce do użytku 197 tys. nowych mieszkań, budowanych w znakomitej większości przez podmioty finansowane z budżetu państwa. W kolejnym dwudziestoleciu było to tylko 106 tys. rocznie, a więc 54% budowanych wcześniej przez podmioty prywatne lub spółdzielcze. W 2011 r. było to ok. 136 tys. O ile w tym pierwszym okresie było to 91% w stosunku do ilości mieszkań budowanych np. w Irlandii czy Hiszpanii, o tyle w minionych dwudziestu latach odsetek ten spadł do 28%. Choć obserwacje czynione okazjonalnie sprawiają, że mamy wrażenie, iż jest odwrotnie, to przyjęty przez Sejm RP w marcu ub.r. dokument pt. „Główne problemy, cele i kierunki programu wspierania rozwoju budownictwa mieszkaniowego do 2020 roku”wskazuje na braki w tym zakresie na poziomie 1,4-1,5 mln mieszkań.
Z drugiej strony, obserwujemy procesy subu...