W ostatnich tygodniach wydarzyło się wiele dla energetyki jądrowej w Polsce. Głównie były to jednak raczej wyboje i zakręty na drodze do pierwszej polskiej elektrowni atomowej.
Optymistyczne wieści przyszły z USA – wydano tam właśnie pozwolenie na budowę dwóch nowych bloków w elektrowni Vogtle w Georgii. To pierwsza od 30 (!) lat inwestycja w ten sposób wytwarzania energii, pokazująca, że USA są dość konsekwentne i pragmatyczne w swojej polityce energetycznej. Mimo wielkich sukcesów w wydobyciu gazu łupkowego i szeregu inwestycji w bloki gazowo-parowe, podbudowanych stabilnością cen gazu na rynku amerykańskim, inwestuje się tam również w energetykę jądrową.
Polski program jądrowy ma kłopoty zarówno z zachodu, ze wschodu, jak i od środka. Z Niemiec wciąż napływają protesty. Ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców tego kraju naciska na swoje władze lokalne, a dwa landy już oficjalnie zaprotestowały i zażądały wyjaśnień. Pewnie wkrótce sytuacja ta doprowadzi do problemów na szczeblu rządowym i zażaleń na poziomie Komisji Europejskiej. Oczywiście nie przeszkadza to w globalnej strategii niemieckiej na import energii z francuskich elektrowni jądrowych dla pokrycia deficytu w południowych landach i wejściu w coraz bardziej oficjalnie prezentowany program budowy elektrowni opartych na importowanym gazie rosyjskim. Oba te warianty są nieosiągalne dla Polski.
Jest też pewne zagrożenie ze wschodu. Otóż przy otwartym przetargu na wybór technologii reaktora jądrowego może pojawić się istotny gracz – rosyjski koncern Rosatom z reaktorem WWER, który może być bardzo konkurencyjny cenowo, o ile spełni wszystkie wymagane w Unii i Polsce przepisy dotyczące bezpieczeństwa technologii. Spędza to pewnie sen z powiek decydentom, bo z zależności gazowej możemy dodatkowo wpaść w uranową.
Na dodatek, energetyka jądrowa zagrożona jest też od środka przez czysto polskie uwarunkowania. Przez splot niefortunnych zdarzeń, słabo prowadzoną kampanię informacyjną i nietrafioną decyzję lokalizacyjną, elektrownie atomowe znowu pojawiły się w debacie publicznej.
Jądrowe referendum
W Gąskach koło Mielna odbyło się referendum, w którym lokalni mieszkańcy zdecydowanie odrzucili ideę budowy tego typu elektrowni. Niezależnie od bardzo słabo prowadzonego dialogu społecznego i dostępu do rzeczywistej informacji, która jak widać nie przekonała zupełnie ludności, sam wybór miejsca był niewłaściwy. Zresztą nikt w Gąskach chyba nie chciał „na serio” budować elektrowni, dobrano je jako trzecią (wymaganą w harmonogramie) lokalizację nad Bałtykiem, a zamierzano się skupić na Żarnowcu i Choczewie. Nikt tego jednak nie powiedział prosto w oczy mieszkańcom Gąsek, którzy zareagowali zgodnie ze swoim przekonaniem i za pomocą referendum podnieśli temperaturę dyskusji. Szkoda, że nie dobrano jednej z kilkunastu gmin, które same aplikowały o bycie na tzw. liście lokalizacyjnej, a ich mieszkańcy byli przekonani, że elektrownia jądrowa oznacza duże pieniądze i awans na pierwszą lub drugą pozycję w rankingu najbogatszych gmin. Drugi problem wewnętrzny jest jeszcze bardziej poważny i groźny dla atomu – bo ekonomiczny i techniczny. Potencjalne złoża gazu łupkowego w Polsce mogą całkowicie zmienić pejzaż energetyczny.
Idąc za doświadczeniami USA, gdzie wydobycie gazu z łupków (które realnie wystartowało w 2002 r.) już uczyniło ze Stanów Zjednoczonych eksportera tego surowca, a przede wszystkim ustabilizowało ceny na relatywnie niskim, stałym poziomie, nagle może się okazać, że bardzo ciekawym rozwiązaniem może być szybka budowa bloków na gaz, zasilanych z polskich złóż. Czy jednak rzeczywiście złoża gazu łupkowego są w Polsce dostępne komercyjnie i czy nie zostaną zablokowane przez protesty ekologiczne?
Potencjalny inwestor elektrowni atomowej w Polsce – PGE właśnie zaktualizował strategię. Tym razem start bloków elektrowni jądrowej przesunięto na 2025 r. Naturalnie, przesuną się też kolejne fazy – wybór technologii, a następnie samego dostawcy. Energetyka atomowa troszeczkę zwalnia, czekając na nowe informacje o technologii, kształcenie kadr, lepsze nastroje społeczeństwa i oczywiście potwierdzone wieści o łupkach.
Zaczyna brakować energii…
Długofalowo widać jednak zmniejszające się możliwości krajowej energetyki, przy wzrastającym zapotrzebowaniu na energię. Mroźne tygodnie lutego spowodowały pobicie rekordów w zużyciu, a nadwyżka mocy dyspozycyjnej w rękach operatora nie była za duża. Pokazały też dobitnie, że wielkie inwestycje w ekologiczne źródła energii nie dają bezpieczeństwa, a muszą iść w parze z rozwojem (odbudową) energetyki konwencjonalnej lub atomowej. Jestem bardzo sceptyczny, co do możliwości wykorzystania tak ostatnio modnego prosumenta – generacji rozproszonej w małych, często przydomowych źródłach. Energia jest dalej nieprzewidywalna i słabo pomagająca w szczycie, skala megawatów niewystarczająca, sieć nieprzystosowana, a doświadczenia niemieckie jak na razie umiarkowanie przekonywające. Dotychczas konsumpcja energii w Polsce nie rośnie tak szybko jak zakładano i zrobiło się już znacznie cieplej. Wystarczy jednak jeden rok, kiedy przekonamy się, że przyroda może być mało przewidywalna, a brak energii w naszych domach nagle wyprostuje wyboistą drogę energetyki atomowej…
prof. dr hab. inż. Konrad Świrski
Autor od wielu lat jest związany z energetyką, zajmuje się modernizacją i zmianami w tym sektorze, optymalizacją produkcji, a także technologiami informatycznymi dla energetyki, gazownictwa i przemysłu. Jest pracownikiem naukowym Politechniki Warszawskiej, kierownikiem Zakładu Maszyn i Urządzeń Energetycznych w Instytucie Techniki Cieplnej, a także prezesem firmy Transition Technologies.
|