Jednym z kluczowych elementów nowego systemu gospodarowania odpadami będą opłaty za ich odbiór. Aby rewolucja się powiodła, muszą być one odpowiednio skalkulowane – to znaczy tak, by były akceptowalne zarówno przez mieszkańców, którzy będą je ponosili, jak i przez samorządy gminne, które w przypadku przyjęcia złej metodologii ich ustalania będą zmuszone dołożyć do tego „interesu”. Stąd też 21 lutego br. w siedzibie firmy Abrys, wydawcy „Przeglądu Komunalnego”, przeprowadzona została debata pt. „Rewolucja śmieciowa – kształtowanie opłat za odbiór odpadów”.
Zaproszenie do udziału w tym spotkaniu przyjęło dziewięć osób. W roli ekspertów – teoretyków wystąpili dr inż. Agnieszka Ciechelska (reprezentująca Katedrę Ekonomii Ekologicznej Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, zaangażowana m.in. w projekt pn. „Zielony transfer”, który ma na celu właśnie transfer wiedzy w obszarze gospodarki odpadami ze świata nauki do praktyki) oraz Edwin Górnicki (analityk rynku odpadów komunalnych, doktorant w Szkole Głównej Handlowej, przygotowujący pracę nt. matematycznych modeli pomiaru strumienia odpadów i metodologicznych podstaw kształtowania opłat). Stronę samorządową reprezentowali przedstawiciele gminy Pobiedziska (w której już w 1996 r. w wyniku referendum wprowadzono tzw. gminny system gospodarki odpadami): Dorota Gozdowska, kierownik Referatu Infrastruktury i Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta i Gminy, Marzanna Krzywdzińska, kierownik Referatu Podatków i Opłat Lokalnych w Wydziale Gospodarki Finansowej UMiG, oraz Szymon Stachowiak, dyrektor Zakładu Komunalnego. W tej grupie znaleźli się także Jolanta Jabłońska-Wojciul, prezes Zarządu Międzygminnego Przedsiębiorstwa Gospodarki Odpadami w Wardyniu Górnym (podczas spotkania reprezentowała Barbarę Nowak, burmistrz Połczyna Zdroju, gminy będącej jednym z udziałowców tej firmy), Krzysztof Piasek, przewodniczący Zarządu Związku Międzygminnego „Obra”, i Marian Walny, zastępca burmistrza miasta Luboń, odpowiedzialny za sprawy gospodarki komunalnej, wcześniej z sukcesem wprowadził tzw. system gminny w Komornikach (po udanym referendum w 1995 r.).
Redakcja uznała, że dla gmin przygotowujących wprowadzenie reformy odpadowej ważne mogą być także doświadczenia i spostrzeżenia przedstawiciela spółdzielczości mieszkaniowej, dlatego do udziału w spotkaniu zaproszony został Michał Tokłowicz, zastępca prezesa Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej (jednej z największych spółdzielni mieszkaniowych w Grodzie Przemysława).
Wydawcę reprezentowali Tomasz Szymkowiak, dyrektor – redaktor naczelny Wydawnictw Komunalnych, Magdalena Filipkiewicz, specjalista ds. organizacji szkoleń i konferencji, oraz redaktorzy „Przeglądu Komunalnego” – Katarzyna Terek i Piotr Strzyżyński, który moderował dyskusję.
Odpady wytwarzają ludzie bądź gospodarstwa domowe
O wprowadzenie do tematyki kształtowania opłat za odbiór odpadów poproszona została dr inż. A. Ciechelska, która pokrótce scharakteryzowała dotychczasowy stan w tym obszarze, a następnie odniosła się do nowości w tym zakresie. Na początku pochwaliła ustawę za zmianę, która poszła w dobrym kierunku – gmina będzie zarządzać strumieniem odpadów. Stwierdziła jednak, że nastręcza ona ogromu problemów, ponieważ nie precyzuje większości kwestii. Następnie przeszła już do meritum spotkania. – Z punktu widzenia ekonomii środowiska opłata ryczałtowa nie jest dobrym rozwiązaniem. Mamy tu bowiem do czynienia z finansowaniem krzyżowym, w którym płacimy niekoniecznie za to, co wytwarzamy – przekonywała ekspertka. – Ci, którzy wytwarzają mniej odpadów, płacą tyle samo co ci, którzy wytwarzają więcej. Według A. Ciechelskiej, alternatywą dla takiego naliczania jest opłata za jednostkę, czyli np. za masę lub objętość. – Oczywiście, różnie wygląda efektywność zbierania odpadów w takich systemach, ale w sensie ekonomicznym taki system jest lepszy niż opłata ryczałtowa. Stwierdziła też, że opłatom takim brakuje charakteru bodźcowego. – Gdy płacimy za jednostkę wytwarzanego antydobra, to jesteśmy zachęcani, by ograniczać jego ilość. Niestety, ustawodawca pozbawił nas tego waloru, za to wprowadził dużo bardziej skomplikowany system naliczania. Zdaniem dr Ciechelskiej, tym samym gminy nie mają możliwości wpływania na efektywność postępowania z odpadami, bo opłata skonstruowana w myśl znowelizowanej ustawy nie będzie zachęcać mieszkańca do selektywnej zbiórki. Poza tym podkreślała, że ustawa generuje dodatkowe obowiązki dla gmin, a ich koszty muszą być wliczane w wysokość opłaty. – Trzeba przy tym pamiętać, że im bardziej skomplikowany system, tym wyższe są te koszty, które nie zawsze można przeliczyć na pieniądze.
Charakteryzując możliwości kształtowania stawki opłat, ekspertka stwierdziła, iż każdy z zaproponowanych w ustawie sposobów ma swoje wady i zalety. Jednak skoncentrowała się na próbie obrony pewnego zróżnicowania, by nie był to prosty ryczałt. Jeden z jej pomysłów opiera się na podziale opłaty na dwie składowe, czyli na pewien ryczałt za gotowość wykonania usługi oraz na opłatę za wywóz. – Takie rozwiązanie pasowałoby zwłaszcza do opłaty naliczanej na gospodarstwo domowe – tłumaczyła dr Ciechelska.
Komentując sposób ustalania opłaty odpadowej w oparciu o zużycie wody, stwierdziła, iż ustawa mocno ogranicza tę metodę. – W moim rozumieniu to jest jeden do jednego: ile zużyję wody, tyle teoretycznie generuję odpadów. Nie znam też badań, które – opierając się na empirycznych danych – podają, w jakiej proporcji można przeliczyć wodę na odpady – mówiła. W kontekście stawki ustalanej na podstawie liczby osób stwierdziła natomiast, że opiera się ona na danych, które tak naprawdę są nie do sprawdzenia, a jedyną metodą ich weryfikacji – i to chyba tylko w bardzo małych gminach – może być… donos obywatelski. Dlatego zaproponowała inne rozwiązanie: – Analizując dane dotyczące zużycia wody, z dużym prawdopodobieństwem można określić, ile osób mieszka na danej nieruchomości. Wówczas informacje o ilości zużytej wody można wykorzystać do wyliczenia ilości odpadów ze względu na liczbę osób. Bo czy ewidencja ludności jest wiarygodna?
W tym momencie wywołany do tablicy poczuł się prezes Tokłowicz. – Żeby odzyskać pieniądze od właściciela lokalu, który nie płaci, należy wystąpić z pozwem do sądu, ale musimy wiedzieć, przeciwko komu. Aby to ustalić, spółdzielnia występuje o informacje do urzędu miasta, lecz, niestety, nierzadko okazuje się, że gminna ewidencja jest nieaktualna. – Tak zwany meldunek nie odzwierciedla stanu faktycznego.
W Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej opłata za wywóz odpadów komunalnych liczona jest od osoby. To – zdaniem M. Tokłowicza – wielkie nieszczęście, bo tylko w ubiegłym roku z ewidencji spółdzielni „zniknęło” 700 osób. – Jak tylko podnoszę opłaty, które są zależne od liczby osób, to natychmiast mam tendencję spadkową w liczbie mieszkańców i później bilanse mi się nie zgadzają. Właściciele przychodzą i wykreślają osoby z ewidencji, bo wyjechały na studia, do pracy itd. – powiedział M. Tokłowicz.
– Mam swoje spostrzeżenia w tym temacie – odezwał się przewodniczący Piasek, który scharakteryzował system funkcjonujący w jednej z trzech gmin należących do Związku „Obra”, czyli w Wolsztynie, gdzie podatek śmieciowy obowiązuje od 1997 r. i jest nim objętych ok. 29,5 tys. mieszkańców. – Średnia liczba kwartalnie płacących wynosi 27850 osób. Obowiązuje też uchwała rady miejskiej, która zwalnia rodziny liczące więcej niż pięć osób z płacenia za każdą kolejną osobę, czyli opłata obowiązuje do pięciu osób. Problem mamy ze 100-120 osobami i to nie są ciągle ci sami ludzie. Krzysztof Piasek stwierdził, że – owszem – zdarzają się przypadki wymeldowywania ludzi na czas studiów, ale nie są one nagminne. Taka skala problemu jest, wg niego, do przyjęcia. – Czy w pozostałych gminach tak będzie, gdy wejdzie opłata zdecydowanie wyższa od tej obowiązującej dotychczas? – zadał pytanie.
– Należy przyjąć, że jak opłata wzrośnie, a tak się musi stać, to pojawi się problem „ucieczki” mieszkańców z bazy danych – skomentował prezes Tokłowicz. – Ja tego doświadczam na co dzień.
Po tej wymianie uwag na temat problemów z wiarygodnością danych w ewidencji ludności dyskusja powróciła na wcześniejszy tor i dr Ciechelska mogła kontynuować swoje rozważania. Skoro stawki przewidziane przez ustawę nie będą stymulujące i nie będą wpływać na skuteczność systemu, to – jej zdaniem – należy wybrać rozwiązanie, które będzie najmniej kosztotwórcze i to z punktu widzenia zarówno mieszkańców, jak i gminy. – Gmina musi też myśleć o swoim interesie, tzn. żeby cały ten system dopiął się finansowo…
– To jest niemożliwe! – zareagował żywiołowo Marian Walny. – Kwestią dyskusyjną jest tylko skala dopłat, bo one będą musiały wystąpić.
– Ale możemy rozważać, czy system domknie się mniej, czy bardziej – podjęła A. Ciechelska. – Czy różnica pomiędzy przychodami z opłat a kosztami będzie mniejsza, czy większa. Ekspertka poruszyła także kwestię akceptacji społecznej dla nowych opłat. Jej zdaniem, najbardziej akceptowalna będzie opłata kształtowana w oparciu o liczbę mieszkańców lub naliczana dla gospodarstwa domowego, dlatego że są one logiczne – odpady wytwarzają ludzie, ewentualnie gospodarstwa domowe. Natomiast dwie pozostałe metody: od metra i od zużycia wody dla przeciętnego Kowalskiego charakteryzują się brakiem wyraźnego związku z ilością wytwarzanych odpadów.
W oparciu o zużycie wody
O zabranie eksperckiego głosu poproszony został Edwin Górnicki. Odniósł się on do modelu gospodarki komunalnej i do kwestii nielegalnego zagospodarowywania odpadów. Uznał, że zmiana systemu gospodarki odpadami na prosamorządową, powszechnie określana mianem rewolucji, to nic innego jak kontrrewolucja, gdyż wracamy do modelu komunalnego, który 20 lat temu został zastąpiony przez system prywatny. – A dlaczego wracamy? – pytał E. Górnicki. – Bo jeżeli wierzyć danym rocznika statystycznego, to od kilku lat cały ten system generuje 2 mln ton nielegalnie zagospodarowywanych odpadów, unieszkodliwianych w instalacji, która nazywa się „przyroda”. Do tego wszystkiego ekspert wg własnych szacunków dolicza ok. 1 mln ton odpadów podrzucanych do cudzych pojemników. – 25-30% odpadów odbieranych od ADM-ów stanowiły „przychody” zewnętrzne – przekonywał. Tę ilość odpadów można przełożyć na ok. 5 mln osób nielegalnie postępujących z odpadami i to trzeba uwzględnić, planując nowe systemy, choć może nie od razu odpady te zostaną ujawnione. Dodał też, że grzechem pierworodnym systemu ryczałtowego jest brak motywacji do selektywnej zbiórki i jego niesprawiedliwość – biedniejsi będą płacić za bogatych, bo stawka będzie taka sama, niezależnie od ilości wytworzonych odpadów.
W kontekście kształtowania opłat E. Górnicki stwierdził, że zużycie wody jest pewnym rozwiązaniem, ale nie tylko w oparciu o tę ustawę. Najpierw trzeba jednak posiadać aktualny pomiar ilości i jakości odpadów wytwarzanych w gospodarstwach domowych, a system opłat powinien odzwierciedlać to, że gdy ktoś więcej odpadów zbierze selektywnie, to odda mniej zmieszanych. Woda powinna nam posłużyć tylko do ustalenia, ile osób zamieszkuje daną nieruchomość, bo to można bardzo precyzyjnie zweryfikować. – I nie ma znaczenia, wskazania zużycia jakiej wody weźmie się pod rozwagę. Chodzi tylko o konsekwencję, że jeśli uwzględniamy wodę zimną, to tylko na wskazaniach jej zużycia opieramy wyliczenia ilości nagromadzonych odpadów. Edwin Górnicki dodał też, iż opracował współczynnik, który pozwala przeliczyć odpady nagromadzone na wytworzone. – To nam daje formułę sprawiedliwej oceny. I nikt tutaj nie powinien protestować. Stwierdził też, że dokonana ustawą próba normalizacji tej sfery to krok w dobrym kierunku – ale dopiero pierwszy z wielu. W jego opinii, kształtowanie opłat powinno pójść w stronę taryfikacji i ich powiązania z kosztami. – Wzorzec jest prosty – jest nią ustawa o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków. Tam jest prawie wszystko napisane – przekonywał. I dodał: – Na system opłaty wodnej zdecydowały się Kielce. To pierwszy krok we właściwym kierunku.
Idea opracowania wskaźnika, który miałby pozwolić na ustalenie stawki opłaty w oparciu o zużycie wody, ponownie zdopingowała M. Tokłowicza do zabrania głosu. – Przestrzegałbym przed tym! – nawoływał reprezentant spółdzielczości. – Zużycie wody nie jest jednakowe w roku i bardzo faluje. Zdarza się np., że w okresie przedświątecznym ilość wykorzystanej wody wzrasta o 100%. I kto to będzie rozliczał, jeśli przerzucimy to na odpady? – dopytywał. W jego opinii, drugą barierą są olbrzymie różnice w zakresie zużycia wody pomiędzy poszczególnymi mieszkaniami, co utrudni opracowanie takiego wskaźnika. Argumentował także, że coroczne podwyżki wody powodują stały spadek jej zużycia. – Do tego dochodzi problem oszustw poprzez np. magnesy neodymowe – komentował. – Łączenie opłat śmieciowych z zużyciem wody jest po prostu niedobre.
Do problemów z zastosowaniem wskaźnika wodnego odniósł się także K. Piasek. – Przy tej metodzie widzę jeszcze jedną trudność. Jako związek czy gmina mamy wydać decyzję administracyjną, w oparciu o którą „delikwent” będzie płacił. Nie może być sytuacji, że co miesiąc będziemy wydawali decyzję, bo zmienia się ilość zużytej wody. Musimy zatem wziąć jakiś okres wstecz, czyli odpada nam element reagowania na bieżąco. Podniesiono także kwestię niepełnego zwodociągowania gmin oraz nieopomiarowanego korzystania z wody, ujmowania jej we własnych ujęciach i korzystania z prywatnych hydroforni nawet tam, gdzie funkcjonują wodociągi. Stąd też część uczestników przychyliła się do wniosku, by jednak nie łączyć zużycia wody z odpadami, a ewentualnie potraktować ten wskaźnik jako narzędzie pomocnicze, w celu określenia liczby mieszkańców lub samego faktu zamieszkania np. w domkach letniskowych.
Niezbędne badania, na które nie ma już czasu
W następnej kolejności o podzielenie się swoimi doświadczeniami i wiedzą poproszony został M. Walny. – Zacząłbym od badania odpadów. Wiedza na ich temat to punkt wyjścia! – zaczął burmistrz Lubonia, podkreślając, iż dla poprawnego skalkulowania opłat niezbędne jest badanie morfologii odpadów wytwarzanych, a nie odbieranych. – To jest potrzebne, po pierwsze, do wybrania optymalnego systemu gospodarowania odpadami, a następnie do przygotowania specyfikacji przetargowej i określenia kosztów. Bez tej wiedzy będzie to naprawdę szalenie trudne, jeśli nie wręcz niewykonalne – argumentował. Tłumaczył przy tym, że – przygotowując specyfikację istotnych warunków zamówienia (SIWZ) – trzeba mieć sprecyzowane oczekiwania w stosunku do wykonawcy i zapewnioną wystarczającą ilość pieniędzy w budżecie. W tym momencie uczestnicy podnieśli problem braku czasu na przeprowadzenie takich badań, bowiem okres niezbędny dla zdobycia rzetelnej wiedzy o morfologii odpadów wytwarzanych w danym terenie to co najmniej rok.
Burmistrz Lubonia przestrzegał też, że w pierwszych latach wdrażania reformy dojdzie do wojny cenowej pomiędzy firmami, która objawi się m.in. cenami dumpingowymi. – W tym czasie upadnie ok. 75% firm komunalnych – szacował wyniki tej batalii, podkreślając jednocześnie, że po zakończeniu tej ostrej walki pojawiać się zaczną zmowy cenowe i ich windowanie w górę.
Marian Walny stwierdził też, że na samym początku przebudowy systemu ilość przekazywanych odpadów, zwłaszcza na obszarach wiejskich, wzrośnie kilkakrotnie. – Kiedy wprowadzałem tego typu system w Komornikach, wzrost był pięciokrotny, ale to było prawie 17 lat temu – udowadniał.
Przestrzegł także przed szokiem cenowym. – Z moich kalkulacji wynika, że trudno będzie zejść z wysokością opłaty poniżej 12 zł na głowę na miesiąc. Oczywiście, przy założeniu, że liczymy wszystkie koszty, a obsługa administracyjna będzie stanowić tylko 5% kosztów – wyliczał. Dodał też, że dla małej gminy zejście z kosztami administracji do takiego poziomu będzie nieosiągalne.
Najbezpieczniej od powierzchni mieszkania?
Będąc przy głosie, burmistrz Walny odniósł się także do wyboru sposobu naliczania opłat. – Przynajmniej na początek chyba najsensowniejsze będzie naliczanie wg powierzchni. To daje gminie mocniejszą pozycję i lepszą argumentację przed instancjami odwoławczymi – przekonywał. – Biorąc pod uwagę problemy z ewidencją ludności, jesteśmy kompletnie bezradni i nie mamy szans nic wygrać. W przypadku wody pewne argumenty nawet do mnie przemawiają, natomiast jestem przekonany, że na początku będzie to nie do przejścia dla gmin, bo jest to za trudne. Marian Walny zwrócił też uwagę na fakt, że opłata ustalona od powierzchni mieszkalnej wydaje się być najmniej konfliktogenna.
Wieloletni samorządowiec dotknął także kolejnego trudnego tematu, a mianowicie różnicowania wysokości opłaty w zależności od prowadzenia przez mieszkańców selektywnej zbiórki. – W oparciu o jakie kryterium? Jak rozróżnić tych, którzy segregują, od tych, którzy tego nie robią? – pytał. – Przecież coś takiego jak odpowiedzialność zbiorowa nie istnieje, w związku z czym można zastosować tylko podejście indywidualne. Odpowiadając na zadane przez siebie pytanie, stwierdził, że takie rozróżnienie jest możliwe, np. z wykorzystaniem kodów paskowych, ale jest to metoda szalenie trudna i bardzo droga. – Jeżeli nie wymyślimy dobrego systemu kontroli „selekcjonuje – nie selekcjonuje” i nie zróżnicujemy opłat, to padnie nam ta szczątkowa segregacja, którą mamy teraz – przekonywał. – Może chociaż wyrywkowe kontrole? – zastanawiał się głośno i zaraz sam studził swój zapał: – Jak znam straż miejską, wójtów i burmistrzów, to nikt się za to nie weźmie, bo nikt nie chce być przegranym na starcie kolejnej kampanii wyborczej. Wskazał przy tym na możliwości oszczędności pieniędzy w sytuacji efektywnego odzysku i niekierowania odpadów do składowania. Zaraz potem dodał jednak, że w zależności od tego, jak zorganizowana zostanie selektywna zbiórka, to koszty odbioru odpadów mogą wzrosnąć nawet kilkakrotnie. – A ustawa mówi, że za odpady gromadzone selektywnie należy pobierać niższą opłatę. I to będzie podstawowy problem.
Podsumowując swoje rozważania, burmistrz Lubonia stwierdził, że trzeba się liczyć z dopłatami z budżetu gminy. – Daj Boże, że na początku 60-70% ludzi w ogóle wypełni deklaracje, ale to jeszcze nie jest problem, bo decyzję administracyjną z wysokością opłaty zawsze można wydać w oparciu o ewidencję ludności. Awantury rozpoczną się wtedy, gdy ci, co nie złożą deklaracji, zaczną przychodzić do urzędu z pretensjami „coście mi tu naliczyli!”. Osobnym problemem, w jego opinii, będzie ściągalność opłat. – Jak będzie na poziomie 70-80%, to będzie dobrze. Mam tu na myśli mniejsze gminy i miasta.
Z głosem M. Walnego zgodził się prezes Tokłowicz. – To wszystko potwierdza się u mnie. Dlaczego zatem stawka od powierzchni? Bo to jest wskaźnik niezmienny i tymi danymi spółdzielnia dysponuje. Przedstawiciel spółdzielczości wskazał przy tym, że choć nie jest to wskaźnik idealny, to jest on stały. – Mamy, oczywiście, sytuacje, gdzie na dużych mieszkaniach żyje jedna osoba lub dwie, i odwrotnie, gdzie na pokoju z kuchnią mieszka pięć czy sześć osób – komentował, wskazując na wadę tego rozwiązania. Mimo to, jego zdaniem, lepiej, żeby na początku ten nowy system oparł się na tym wskaźniku, zwłaszcza w kontekście zapowiedzianego już zniesienia obowiązku meldunkowego.
Bez świadomości o skali problemu?
Wreszcie do głosu dopuszczony został przedstawiciel Pobiedzisk. Dyrektor Stachowiak, aby lepiej naświetlić problemy w gospodarce odpadami, z jakimi gmina borykała się przez ponad 15 lat, sięgnął nieco do historii, szczególnie do wydarzeń związanych z referendum „śmieciowym”, które przeprowadzono w 1995 r. – Mieliśmy obszar na terenie gminy, gdzie pilotażowo wywoziliśmy odpady za darmo. I co wyszło w referendum? Jedynie w tym okręgu mieszkańcy nie zgodzili się przekazać gminie władztwa nad odpadami. Dotychczasowa eksperymentalna formuła im się podobała, a w referendum musieliby wyrazić zgodę na wywóz odpadów za złotówkę. Opłata śmieciowa zaczęła obowiązywać na terenie całej gminy od 1 stycznia 1996 r. – Do końca 2008 r. wszystko działało wręcz idealnie – przyznał Sz. Stachowiak. Ta opłata od osoby (o której tu mówiono, że nie jest zbyt dobra) u nas funkcjonowała zupełnie nieźle. Tylko była jedna zasada: pierwsza, druga i trzecia osoba w rodzinie płaciły 100% stawki, czwarta – połowę, piata – 25%, a od szóstej osoby wzwyż nie pobieraliśmy opłat. Za rodzinę uznawano małżeństwo plus dzieci, które nie zawarły związku małżeńskiego.
Sprawy nieco się skomplikowały w 2009 r., kiedy jeden z mieszkańców zaskarżył uchwałę rady gminy. Wojewoda uznał, iż zastrzeżenia są zasadne, wobec czego nakazał jej częściową zmianę. Co ciekawe, zgoda mieszkańców na przekazanie władztwa nad odpadami gminie, wyrażona w referendum, była nadal podtrzymana. Za nieprawidłowy uznano jedynie sposób naliczania „opłaty śmieciowej”. – A zatem musieliśmy przejść na rozliczanie „od pojemnika”, co – jak słyszę – uważacie Państwo za dobre rozwiązanie – kontynuował dyrektor Stachowiak. – To był błąd! Na początku dzięki przejęciu władztwa nad odpadami z Pobiedzisk zniknęły dzikie wysypiska śmieci, z wyjątkiem obrzeży gminy, gdzie odpady były i są podrzucane z innych miejscowości. – Żaden mieszkaniec objęty opłatą nie miał interesu w tym, żeby wywozić odpady do lasu. Bo wszystkie, które wystawiał przy posesji, zostały odebrane. I to jest wielki plus tego systemu na początek i tak to powinno funkcjonować – mówi z przekonaniem dyrektor Zakładu Komunalnego.
Ostrzegał przy tym, że nie uda się ominąć wszystkich problemów, w tym niechęci do segregacji. Ale i z tym można sobie poradzić. Świadczą o tym chociażby przytoczone dane: w Pobiedziskach na początku selektywna zbiórka była na poziomie 1-2%, podczas gdy aktualnie sięga ona 8-9%. – Oczywiście, nie jest to żadna rewelacja, ale postęp na przestrzeni lat widać. Przy okazji zdradził pewną strategię, którą Pobiedziska chcą wdrożyć na swoim terenie, w zakresie selektywnej zbiórki „u źródła”. – Każdy, kto wystawia pojemnik na odpady zmieszane, obok stawia też pojemnik z odpadami surowcowymi, np. ze szkłem, papierem itp. W ten sposób Zakład będzie odbierać cztery rodzaje surowców – co dwa miesiące każdy (wywóz odpadów zmieszanych odbywa się co dwa tygodnie). Jeśli ktoś nie wystawi dwóch pojemników, będzie to jasny sygnał dla firmy odbierającej, że w danym gospodarstwie nie prowadzi się segregacji.
Dyrektor apelował o konsekwencję, a nawet drastyczność w działaniu. W jego opinii, tylko to da gwarancję, że nowy system zadziała. Na potwierdzenie tej tezy przytoczył anegdotę sprzed lat, kiedy to nakazano mieszkańcom wystawiać pojemniki przed ogrodzenie w dniu wywozu odpadów. Tym, którzy tego nie zrobili, po prostu nie odebrano śmieci. Kiedy zgodnie z harmonogramem śmieciarka podjechała dwa tygodnie później, pojemniki stały już przed furtkami – wszędzie. – Nasz burmistrz w pełni popierał nasze działania – podsumował dyrektor Stachowiak.
– Byliście jedyną firmą, która odbierała odpady z terenu gminy? – wtrąciła się do dyskusji J. Jabłońska-Wojciul, a otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, skonstatowała: – Dlatego mogliście sobie na to pozwolić… Szymon Stachowiak jednak nie dawał za wygraną: – Jeśli zostaną ustalone jedne zasady dla wszystkich mieszkańców, to istnieje wielka szansa na to, że sposób wywozu odpadów zostanie zaakceptowany i uszanowany przez lokalną społeczność.
Kolejny ważki temat, na którym skupił się dyrektor Stachowiak, to kwestia naliczania opłaty. W Pobiedziskach już wiele lat temu stworzono bazę danych, która będzie pomocna w prawidłowym funkcjonowaniu systemu. – Każda gmina do 30 tys. mieszkańców może taką bazę sobie stworzyć – przekonywał. – My na jej podstawie jesteśmy w stanie „opanować” naszych mieszkańców.
Na koniec swej wypowiedzi dyrektor podkreślił, że nie można traktować wszystkich gmin jedną miarą. Przyznał również rację M. Walnemu w kwestii stosowania dumpingu i zmów cenowych, uznając to za działanie wielce prawdopodobne.
– Początki są zawsze trudne, bo pojawiają się coraz to nowe problemy. My mieliśmy to szczęście, że ich rozwiązanie mogliśmy rozłożyć na lata. Dzięki temu jesteśmy dzisiaj w lepszej sytuacji niż niemal wszystkie polskie gminy. Znamy koszty systemu, strumień odpadów, wiemy, jak to będzie funkcjonowało… Aż się dziwię, że włodarze gmin jakoś specjalnie się tymi kwestiami nie interesują. Oni chyba nie znają skali tych problemów! – to podsumowanie wypowiedzi Sz. Stachowiaka może choć trochę uświadomi lokalnym władzom, że przed nimi twardy orzech do zgryzienia.
Specyfikacja – oto wyzwanie!
O doświadczeniach Związku opowiedział K. Piasek. – W każdej z trzech gmin mamy zupełnie inny system odpłatności: od osoby naliczany podatek w gminie Wolsztyn, gdzie operatorem systemu jest spółka gminna. Na terenie drugiej gminy wprowadziliśmy opłatę dwuczłonową, składającą się z części za gotowość świadczenia usługi i z części za faktyczny wywóz. W trzeciej gminie jeszcze w latach 90. ówczesny wójt powiedział: „róbta, co chceta” i działa tam trzech operatorów, którzy teoretycznie ze sobą konkurują. Bez wątpienia wprowadzona w Wolsztynie opłata zryczałtowana spełniła swój cel: zniknęły dzikie wysypiska. Niestety, mimo prowadzonej na szeroką skalę akcji edukacyjnej zatrzymała nam się segregacja. I nic nie było w stanie zmobilizować ludzi w tym zakresie. Jednocześnie potwierdził już wiele razy powtarzane zdanie, że po wdrożeniu nowego systemu kilkakrotnie wzrośnie ilość oddawanych śmieci. – To jest bardzo istotne, również z punktu widzenia kalkulacji kosztów, bowiem cena „na bramie” będzie zależna od ilości dostarczonych na instalację odpadów. Więc jeśli do kalkulacji gmina przyjmie, że wytworzy w roku np. 1000 ton, a okaże się, że faktycznie wywieziono dwa razy więcej, to kto pokryje tę różnicę? Oczywiście, gmina! – stwierdził K. Piasek.– Czyli pojawia się ważny temat właściwego przygotowania przetargu.
– Ale co to znaczy „właściwego”? – zapytała J. Jabłońska-Wojciul. – I co to znaczy odbiór odpadów komunalnych? Muszę wiedzieć, za co ktoś mi płaci. Chcę mieć to określone masowo, objętościowo. Tym samym już na dobre wywołano problem przygotowania SIWZ-u. – Kryteria w specyfikacji muszą być bardzo jasne – zaczął K. Piasek – bo inaczej narażamy się na protesty. Dlatego powinno się możliwie dokładnie wskazać, ile tych odpadów będzie.
– Ewentualnie można wpisać do SIWZ-u, że to będzie plus-minus 10%. I ten przedsiębiorca powinien to sobie wkalkulować – dorzucił burmistrz Walny. – W ogóle mam taką sugestię, żeby gminy organizowały jeden przetarg na odbiór i zagospodarowanie odpadów.
Bat na niepłacących
Temat przetargów nie został, co prawda, wyczerpany, jednak moderator uciął dość żywiołową dyskusję, powracając do doświadczeń Pobiedzisk, tym razem dotyczących ściągalności opłat śmieciowych. – Początkowo ta ściągalność była wręcz wyśmienita, bo mieszkańcy płacili tylko złotówkę od osoby – zaczęła M. Krzywdzińska. – Teraz, kiedy opłaty są wyższe, jest ona na poziomie 85%. „Batem” na tych, którzy zalegają z płatnościami, są informacje ostrzegawcze dołączone do „decyzji” śmieciowych, które są doręczane mieszkańcom w lutym każdego roku. Czerwona kartka oznacza, że na koncie figuruje zaległość i Zakład Komunalny, poczynając od 1 kwietnia, nie odbierze odpadów z danej posesji tak długo, aż zostanie ona uregulowana. Wykorzystuje się również szeroko zakrojoną windykację należności przez urząd skarbowy. – A co w momencie, gdy mieszkaniec pozostanie z pełnym śmietnikiem? – spytał P. Strzyżyński. Wywołało to lawinę komentarzy. – Ma instalację, która nazywa się „przyroda” – stwierdził E. Górnicki.
– To jest bardzo brutalne rozwiązanie – oceniła J. Jabłońska-Wojciul i dodała, że ktoś musi przecież kontrolować to, co się potem z tymi nieodebranymi odpadami dzieje.
– A ja sądzę, że w małych społecznościach taka metoda może się sprawdzić – stwierdził M. Walny.
– W Pobiedziskach to się sprawdza od trzech lat – odpowiedziała na te „zarzuty” M. Krzywdzińska. Wspomógł ją w tym Sz. Stachowiak: – Nadzór też jest! Wszystkie te osoby muszą się stawić w Urzędzie Gminy i wykazać, co robią z odpadami. Jeśli nie udokumentują postępowania ze śmieciami, wówczas sprawa trafia do sądu grodzkiego.
W dyskusji po raz kolejny pojawił się temat segregacji odpadów, tym razem w kontekście konieczności budowy gminnych punktów selektywnej zbiórki. Do odpowiedzi poczuł się wywołany Sz. Stachowiak, który na początek oznajmił, iż w Pobiedziskach zbiórka elektrośmieci i odpadów wielkogabarytowych jest wkalkulowana w funkcjonujący w gminie system. Tego rodzaju odpady są odbierane od mieszkańców w ramach uiszczanej opłaty dwa razy do roku. – Ale to nie wszystko – mówił dyrektor Zakładu Komunalnego. – Mieszkańcy mają możliwość przywożenia różnych odpadów problemowych do nas na składowisko, w wyznaczonych godzinach. Za jedne pobieramy opłaty, za inne – nie.
Jak to wygląda na terenie Związku, opowiedział K. Piasek. Zapewnił, że już teraz na obszarze gmin funkcjonują gniazda recyklingowe, które zabezpieczają zbieranie czterech podstawowych surowców. Poza tym istnieją trzy gminne punkty do selektywnej zbiórki odpadów, w których można gromadzić m.in. zużyty sprzęt elektryczny i elektroniczny. Leki są zbierane w aptekach, natomiast w szkołach i budynkach użyteczności publicznej – baterie. – Problemem nierozwiązanym na dziś są odpady biodegradowalne – przyznał przewodniczący Związku. – Bo to, że mamy rozstawione w różnych miejscach pojemniki na odpady zielone, jeszcze nie oznacza, że uzyskamy poziom, który jest wymagany na 16 lipca 2013 r.
– Tu kłania się kwestia kompostowników – wtrącił M. Walny. – Tylko jak je liczyć do poziomów, które mamy osiągnąć? – spytał K. Piasek.
Ryzyko wkalkulowane w cenę
Żywiołowa dyskusja na temat wdrażania nowej ustawy nie przeszkodziła E. Górnickiemu, by pokazać jeszcze jeden aspekt tego zagadnienia, nad którym chyba mało kto się wcześniej zastanawiał. – Czy w okresie kryzysu ekonomicznego nasz kraj stać na to, żeby mieć deficytowe systemy gospodarki odpadami? Czy w imię czystej Polski i ładnie posegregowanych odpadów chcemy się „pakować” w coraz większy deficyt? Ja reprezentuję pogląd, że nie – przyznał E. Górnicki. – Inną sprawą jest fakt, że ta ustawa reguluje kwestie ekonomiczne przepływu opłat w tej części, gdzie odpady są pozyskiwane, a nic nie mówi o przetwarzaniu. Czy ktoś bierze pod uwagę fakt, że mogą spaść ceny surowców? Czy ktoś się zastanawiał, co się stanie, kiedy przyjdzie kryzys budowlany i cementownie wstrzymają odbiór paliwa alternatywnego? Ekspert odniósł się także do nieuniknionych podwyżek opłat, które rozpoczęły się w niektórych miastach. – Skąd się bierze ten poziom podwyżek? To jest suma ryzyk, które pojawiają się dla przedsiębiorcy. Firmy wiedząc, że będą miały jedną umowę z instalacją, a drugą – z gminą, już zaczynają kalkulować. O ile w tym drugim przypadku będą dostawały równe kwoty, np. 100 tys. zł, to „na bramie” raz będą musiały zapłacić 80 tys., raz 150 tys., a czasem może 200 tys. – w zależności od tego, ile odpadów dostarczą. I co się wtedy stanie? W ustawie nie ma mechanizmów finansowania tych różnic – stwierdził E. Górnicki. W jego opinii, takie narzędzia należałoby znaleźć, bo to pozwoliłoby lepiej funkcjonować nowemu systemowi. Rozwiązaniem jest – wg niego – czasowa rezygnacja z opłaty marszałkowskiej. – W ten sposób nieco ulży się tym firmom, które wygrają przetarg. Bo inaczej poczynią inwestycje ze środków własnych i poniesione nakłady wrzucą w cenę. Trzeba o tym pamiętać, planując te systemy w gminach, żeby ustalić jakieś realne stawki.
Do tematu wysokości stawek od razu odniósł się dyrektor Zakładu Komunalnego w Pobiedziskach. – To, o czym Pan mówi, na pewno pójdzie w stawki. Nie dlatego, że burmistrzowie nie będą chcieli znaleźć innego rozwiązania, ale to może okazać się jedynym wyjściem.
Wypowiedź E. Górnickiego wzburzyła nieco K. Piaska: – Ale przecież ryzyko ponoszą obie strony! Jeżeli gmina czy związek pomyli się w swych szacunkach co do ilości powstających na danym terenie odpadów, to kto będzie dopłacał? Gmina! Czyli samorząd też ponosi ryzyko, więc nie do końca rozumiem, dlaczego jedna strona miałaby być w tym względzie uprzywilejowana. Podzielił się również z zebranymi kilkoma informacjami na temat wysokości stawek za odbiór odpadów w związkowych gminach. – Mieszkaniec Wolsztyna płaci 7 zł, a w gminie Siedlec stawka wynosi 14,15 zł za wywóz jednego kubła. Póki co, szacujemy, że teraz po tych prawnych zmianach opłata śmieciowa będzie wynosiła ok. 12 zł. Muszę tu zwrócić jednak uwagę na jeden ważny aspekt: u nas w Wielkopolsce już funkcjonują instalacje, więc jest trochę łatwiej wyliczyć stawkę, bo przynajmniej jeden element cenotwórczy – opłata „na bramie” – jest znany. Natomiast są regiony, gdzie tych instalacji nie ma, więc posiadane informacje mogą być zafałszowane, bo nie odzwierciedlają jeszcze faktycznych kosztów przetworzenia odpadów.
W tym momencie głos zabrała prezes Jabłońska-Wojciul, która od razu nawiązała do pomysłu E. Górnickiego: – Opłatę marszałkowską zawsze odprowadza instalacja, która korzysta gospodarczo ze środowiska. A zatem nie można z tego zrezygnować. W związku z tym w każdą cenę za odbiór śmieci jest wliczona opłata marszałkowska. Ze zdaniem przedmówczyni zgodziła się A. Ciechelska, tłumacząc zebranym, jaka jest istota tej opłaty – ma ona pokrywać koszty szkodliwości danej instalacji dla środowiska.
Mniejsza gmina – mniejsze możliwości
Ponownie w dyskusję włączyła się J. Jabłońska-Wojciul, by tym razem szeroko omówić problemy, z jakimi boryka się Połczyn-Zdrój przy wdrażaniu przepisów znowelizowanej ustawy. – Koncepcja budowy nowego systemu opiera się na tym, aby wyliczyć maksymalną ilość zbieranych odpadów, żebyśmy nie musieli borykać się z problemem niedoszacowania – przyznała przedstawicielka Połczyna-Zdroju. – Niestety, dane z terenu gminy mamy ogromnie zróżnicowane. Cały czas też rozważamy, jak sklasyfikować kwestie uzdrowisk – czy są to nieruchomości zamieszkałe, czy niezamieszkałe? Skłaniamy się ku temu rozwiązaniu, by nie było takiego podziału, ale nie wprowadzimy tego na początku. W związku z tak rozlicznymi problemami w Urzędzie Miejskim powołano dwa zespoły, które pracują w terenie i zajmują się identyfikacją gospodarstw domowych. Wydelegowane do tego osoby mają zadanie dopytać, ile osób mieszka w danej nieruchomości. – Póki co, jeszcze nie wiemy, jak będziemy naliczać tę opłatę – kontynuowała prezes Jabłońska-Wojciul. – Na początku stanowisko pani burmistrz było takie, że logiczne i sprawiedliwe będzie naliczanie od osoby. Do tego, ile dana osoba wytworzyła, dojdziemy w późniejszym czasie. Jednak analizując tę ustawę głębiej, stwierdziliśmy, że opłata od osoby nie jest „jedyną słuszną drogą”. System rozliczeniowy wynikający z zużycia wody też nie jest doskonały. Może zatem liczyć od metra kwadratowego? – zastanawiała się. W podsumowaniu swej wypowiedzi powiedziała: – Dziś nie jest ważne, czy to jest gmina malutka, czy ma 40 tys., czy to jest wielkie miasto. Bo obowiązki są te same, tzn. ten system trzeba wprowadzić. Tylko możliwości małych gmin są o wiele mniejsze.
Do słów przedstawicielki Połczyna-Zdroju odniosła się A. Ciechelska, twierdząc, że z jednej strony rzeczywiście małym samorządom jest trudniej, chociażby przez wzgląd na koszty i braki kadrowe, ale z drugiej strony mają one bardziej komfortową sytuację ze względu na kontakt z mieszkańcem. – Chciałabym nieco zmienić temat i wrócić do kwestii związanej z przetargami. Przecież Prawo zamówień publicznych dopuszcza stosowanie innych kryteriów niż cenowe.
– Moim zdaniem, zamówienie należy tak opisać, że tylko cena będzie odgrywać rolę. Na tyle sprawnie powinien być sporządzony SIWZ, że o wyborze powinna decydować tylko cena – wtrącił się Sz. Stachowiak.
– Ale jak Pan zbyt precyzyjnie opisze, to od razu jest podejrzenie, że to jest pod jakąś konkretną firmę! – do tych przetargowych dywagacji włączył się E. Górnicki.
– Ależ oczywiście! – zgodził się natychmiast z tym zarzutem Sz. Stachowiak.
Agnieszka Ciechelska zwróciła uwagę na kolejną rzecz, o której zapomina się w wielu dyskusjach, czyli o opłacie od gospodarstwa domowego. – Czy w ogóle ktoś analizował wady i zalety opłat naliczanych za gospodarstwo domowe? Tu rozgorzała dyskusja, jak zdefiniować gospodarstwo domowe. Czy np. tak jak w Pobiedziskach – jako rodzinę? – Dlatego wskazuję na ten sposób rozliczeń, bo wszystkie, o których dotychczas tu mówiliśmy, są zawodne i przy każdym musimy się napracować – stwierdziła przedstawicielka Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. – Więc może wybierzmy coś prostego? Sugestia ta spodobała się E. Górnickiemu. – Może dla wsi popegeerowskich jest to dobra metoda wyliczenia? Tak jak w Pobiedziskach: złotówka „od dymu”, żeby ludzie w ogóle zaczęli płacić. Moim zdaniem, dla ubogich gmin „podymne” jest słusznym rozwiązaniem.
Swoje „trzy grosze” do tej wypowiedzi dorzucił też dyrektor Zakładu Komunalnego w Pobiedziskach, mówiąc, że w ich gminie również są wsie popegeerowskie i opłata funkcjonuje tak samo jak w całej gminie. Ze ściągalnością jest taki sam problem jak wszędzie – te wsie wcale nie są pod tym względem wyjątkowe.
Windykacja w referacie podatków!
I w ten oto płynny sposób dyskusja zeszła na tory dotyczące ściągalności opłaty śmieciowej od mieszkańców. Tu znów do głosu dopuszczono przedstawicieli Pobiedzisk, bowiem mają w tym zakresie wieloletnie doświadczenia. – Mamy ściągalność na poziomie 85% w danym roku podatkowym. Reszta jest systematycznie ściągana przez tytuły wykonawcze i upomnienia. Owszem, zdarza się, że dokonujemy umorzenia długu na wniosek strony, ale muszą w tym zakresie istnieć przesłanki ważnego interesu wnioskodawcy do udzielenia ulgi. Dodatkowo dokonujemy odpisu zaległości przedawnionych. Posiłkujemy się dokumentami o umorzeniu postępowania egzekucyjnego z urzędu skarbowego, z uwagi na brak składników majątkowych podatnika, podlegających egzekucji – zaznaczyła M. Krzywdzińska. W dalszej części swojej wypowiedzi poruszyła temat kosztów związanych z obsługą tego systemu i samej windykacji. – Mamy 18 tys. mieszkańców, ale kont ewidencyjnych jest 5,5 tys. Obsługą tego, a więc wymiarem, księgowaniem, upomnieniami, windykacją, korespondencją, ratami, umorzeniami itd., zajmuje się jedna osoba. Wymaga to zatem bardzo dużo pracy. Przy rozliczaniu „od pojemników” ludzie raz chcą większy pojemnik, raz mniejszy, przybywa nowa rodzina albo się wymeldowuje. Kiedy naliczaliśmy opłatę „od osoby”, to też cały czas były zmiany: zgony, urodzenia, małżeństwa, rozwody…
Wszystkie zebrane od mieszkańców pieniądze są przekazywane do Zakładu Komunalnego. Jeżeli nie uda się tego zebrać, gmina musi dołożyć różnicę ze swojego budżetu. – Przy kalkulowaniu stawki, kiedy dotacja jest wyliczona np. na 1,2 mln czy 1,3 mln zł, musimy tyle zebrać. Jeśli tego nie zrobimy – a często się to zdarza – to płacimy z innych dochodów gminy. Oscyluje to w granicach 200-300 tys. zł rocznie. Był czas, że wychodziliśmy „na zero”, ale to trwało bardzo krótko. Stawki nie są takie, jak powinny być, żeby w 100% pokryć koszty tego systemu – przyznała M. Krzywdzińska. – Gdybyśmy je urealnili, to byłyby bardzo wysokie i wtedy mielibyśmy większy problem z ich ściągalnością. Na potwierdzenie tych słów przytoczyła przykład: kiedy na początku wdrażania systemu mieszkańcy płacili tylko złotówkę od osoby, to ściągalność była niemal 100-procentowa. Jak opłata śmieciowa zaczęła rosnąć, przestały płacić te osoby, które m.in. korzystają z pomocy opieki społecznej. – Ci ludzie notorycznie nie płacą. Część należności ściągamy przez urząd skarbowy. Ale trzeba też pamiętać, że wszystko zmienia się w czasie: ktoś dostanie pracę i już stać go na zapłacenie rachunków, inny straci pracę i przestaje płacić za śmieci. My to rozumiemy, ale staramy się, aby ta ściągalność była jak najlepsza, bo wtedy mamy mniejszą dopłatę z naszego budżetu – dodała M. Krzywdzińska. – Trzeba też powiedzieć, że wszystkie koszty związane z administracją ponosi gmina.
– Czyli to, co Państwo mówiliście o niedomykaniu się systemu, dotyczyło wyłącznie Zakładu Komunalnego? W takim razie ogólne koszty tego systemu będą jeszcze większe!? – zapytała A. Ciechelska. – Oczywiście – przyznała jej rację przedmówczyni. – A to są niemałe koszty, bo rocznie jest to 5,5 tys. decyzji, ok. 2 tys. upomnień, kilkaset tytułów wykonawczych, do tego dochodzą koszty, które należy zapłacić urzędowi skarbowemu, bez względu na to, czy oni ściągną zaległości, czy też nie. Jest tego sporo, ale nie ma się czemu dziwić. Przedstawicielka Pobiedzisk nie ukrywała, że gmina występuje o każdą kwotę, nie odpuszczając praktycznie żadnej złotówki. Upomnienia są wysyłane dwa razy do roku, więc automatycznie na tytule wykonawczym kwoty podlegające egzekucji oscylują od 70 zł do nawet kilkuset złotych. – Przy ściąganiu należności trzeba pamiętać o jednym: jeśli naszym dłużnikiem jest osoba posiadająca inne zadłużenia, które jest już realizowane przez urząd skarbowy czy sąd (przy tzw. zbiegu egzekucji), to musimy spokojnie czekać, aż zwindykują te zaległości. Następna w kolejce jest gmina, która czasami czeka na ściągnięcie zaległości do kilku lat – przestrzegała M. Krzywdzińska.
– Wypowiedź mojej koleżanki jest przykładem na to, że windykacją powinien się zajmować ktoś z referatu podatków, a nie osoba z referatu ochrony środowiska – zwróciła uwagę zebranych na ten aspekt D. Gozdowska. – Nie ma takiej opcji, by zajmował się tym pracownik, który się nie zna na naliczaniu, windykacji i sprawach podatkowych.
Selektywna powróciła jak bumerang
Po tych ciekawych doświadczeniach Pobiedzisk związanych ze ściągalnością opłaty śmieciowej dyskutanci ponownie skupili się na temacie selektywnej zbiórki. Krzysztof Piasek nawiązał do bardzo istotnej kwestii: – Namawiamy mieszkańców do tego, żeby segregowali odpady, bo wtedy nie będzie kar, bo będą mniej płacili itd. A co w sytuacji, gdy spadnie cena surowców i będę musiał podnieść cenę za odbiór? Co ten mieszkaniec sobie pomyśli? On segreguje, a tu mu cena rośnie! Sposób na to znalazła J. Jabłońska-Wojciul: – Może ustanowić stawkę na zmieszane odpady komunalne na wysokim poziomie i z tej stawki schodzić – żeby mieszkaniec miał wyraźny dowód, że jak segreguje, to ma korzyść? Opinie te wywołały zaskoczenie Sz. Stachowiaka: – Proszę Państwa, ale o czym ta dyskusja? Przecież jest obowiązek prawny selektywnej zbiórki, więc nikt nie robi łaski, że segreguje odpady! A zatem nie mówimy o tych, co nie segregują! W ustawie widzę pewien brak logiki w tym zakresie. Skąd w ogóle ten pomysł, że obniżymy opłatę tym, którzy prowadzą selektywna zbiórkę „u źródła”, skoro jest taki obowiązek?
Powrócił tu też problem kontroli mieszkańców. Krzysztof Piasek zaproponował rozwiązanie, choć nie do końca był przekonany, czy jego pomysł jest możliwy do zrealizowania z formalnoprawnego punktu widzenia: – Jeśli, przykładowo, u nas za posegregowane odpady będzie opłata 12 zł, a za zmieszane – 30 zł, to może nadzór nad tym powierzyć operatorowi? I wtedy przynajmniej jakąś część tej różnicy, czyli z tych 18 zł, oddać przewoźnikowi, bo on będzie zainteresowany, aby kontrolować mieszkańców. Jeśli nie zainteresujemy tym operatora, to nie mamy sojusznika – przekonywał przewodniczący Związku.
Szymon Stachowiak ostrzegł, że w niektórych przypadkach zbiórka surowców wtórnych będzie kosztowniejsza niż zbiórka odpadów zmieszanych. Słowa te potwierdził M. Walny. – W tym kontekście mam zatem takie pytanie – odezwał się M. Tokłowicz. – Czy ktoś kiedyś wyliczył, czy lepiej segregować na poziomie gospodarstwa domowego, czy w sortowni? Co jest bardziej opłacalne? Na jego pytanie padały odpowiedzi od kilku osób, których konkluzja zawiera się w wypowiedzi J. Jabłońskiej-Wojciul: – Tak naprawdę korzystniejsza jest selektywna zbiórka „u źródła” – jeżeli mówimy o odzysku tych surowców. I jeszcze jedno – ciągle zapominamy o tym, że ta ustawa to przecież nic innego jak realizacja dyrektyw unijnych. Czyli znowu wracamy do tej „piramidki” – to jest podstawa tego systemu. Na to ostatnie zdanie dość impulsywnie zareagował prezes Tokłowicz: – No więc jeśli to jest podstawa tego systemu, to nie dyskutujmy, czy jest on drogi. On jest i musi być! Pojawiło się jednak pytanie, czy nas stać na taki system. – Chciałbym przypomnieć, że było takie mocarstwo jak Związek Radziecki, które uważało, że kosztów można nie liczyć. Wiemy, jak to się skończyło – jego upadkiem! – ostrzegł E. Górnicki.
– Ale my mamy prawo, które nam nakazuje segregować. I to musi kosztować, więc nie ma się nad czym zastanawiać – podsumował M. Tokłowicz.
– O, nie, wręcz przeciwnie! – zaoponował M. Walny. – Gmina musi dobrze przemyśleć, jak ma wyglądać ta selektywna zbiórka „u źródła”. Być może pewne surowce trzeba będzie zbierać razem. Trzeba myśleć nad ekonomią tego przedsięwzięcia – to jedyna droga.
Ponownie włączył się K. Piasek, formułując kilka wniosków. Najważniejszy, jaki wypłynął z tej debaty, jest taki, że system wynikający z ustawy jest droższy niż jakikolwiek inny dotąd funkcjonujący. – O ile droższy, życie pokaże. Proszę też zwrócić uwagę, że w przypadku Pobiedzisk mamy stan gotowy. A ile gmin dopiero będzie tworzyło sobie takie zaplecze? – smutno skonstatował przewodniczący Związku.
– A zbudowanie takiej bazy, jaką my posiadamy, choć też nie jest ona doskonała, wymaga mnóstwo pracy – dorzuciła M. Krzywdzińska. Istotna jest też kwestia przepływu pieniędzy. Zdaniem K. Piaska, jak najwięcej środków powinno być w obrocie, bo gmina co miesiąc będzie musiała płacić instalacji za przyjęte odpady, więc ta opłata od mieszkańców też musi wpływać co miesiąc, a nie kwartalnie. – Przy budowie nowego systemu kluczową sprawą jest znalezienie dobrego systemu rozliczania się z mieszkańcami budynków wielorodzinnych – dorzucił prezes Tokłowicz. – Ważne jest też, by gminy nie zamiatały pod dywan kosztów funkcjonowania systemu i żeby wykazywały wszystkie ich elementy składowe – dopowiedział K. Piasek. – Wiadomo, że mieszkańcy będą się porównywali i będą dociekać, dlaczego w ich gminie czy sektorze jest tak drogo, skoro u rodziny z wioski obok jest taniej. Im więcej danych do kalkulacji będzie branych pod uwagę, tym dla całego systemu będzie lepiej.
– Opłatę za odbiór odpadów trzeba oprzeć na rzetelnie skalkulowanych i prawdziwie podanych do wiadomości mieszkańców kosztach systemu – odniosła się do stanowiska przedmówcy J. Jabłońska-Wojciul. – Koszty muszą być akceptowane przez mieszkańca! Inaczej windykacja tych należności będzie nieosiągalna.
Sprawa rzetelnej kalkulacji opłat wywołała kolejny wątek w dyskusji. Zastanawiano się, który burmistrz przejdzie na następną kadencję, jeżeli wprowadzi opłaty oparte na prawdziwych kosztach. – Będziemy mieli odnowienie kadr – czym się tu przejmować? – wtrącił żartobliwie M. Walny.
Co z edukacją?
Na temat edukacji ekologicznej dyskusję skierowała A. Ciechelska, która zwróciła uwagę, że winna być ona prowadzona w bardzo szerokim zakresie, a w jej ramach trzeba też pokazywać stronę ekonomiczno-techniczną ochrony środowiska. W tym kontekście M. Walny zgłosił potrzebę przeprowadzenia edukacji skierowanej najpierw do wójtów i burmistrzów, następnie do radnych, a dopiero później do ogółu społeczeństwa. Wtórował temu przewodniczący Piasek. Natomiast szefowa zakładu z Wardynia Górnego zwróciła uwagę, że są też tacy, którzy wiedzą, jak postępować z odpadami. – Jeśli dorosły ma świadomość, ale nie chce segregować, to niech przynajmniej za to porządnie zapłaci!
W temacie edukacji padło pytanie o to, czy ponoszone na nią nakłady będą wliczane w opłatę za odbiór odpadów i ujmowane w kosztach systemu. Większość zgromadzonych intuicyjnie odpowiedziała, że będzie trzeba ją ujmować w kosztach obsługi administracyjnej. Sprawa wymaga jednak głębszego zastanowienia, pojawiają się bowiem opinie, że wydatkowanych na to środków nie będzie można wliczyć w koszty tego systemu, bo nie są to składowe kosztów administracyjnych, a już na pewno nie mieszczą się w pozostałych elementach stawki wskazanych przez ustawę. Prezes Tokłowicz zasugerował obejście tego ograniczenia poprzez wpisanie edukacji ekologicznej w SIWZ jako zadania stawianego firmie odbierającej odpady. Padła też sugestia, że na edukację ekologiczną można przeznaczyć środki z dawnego gminnego funduszu ochrony środowiska oraz że ważnym elementem edukacji powinni być też proboszczowie.
Nie odpuszczą nawet groszy
Po tej wymianie myśli powrócono do kwestii ściągania zaległości w opłatach. W reprezentowanej przez prezesa Tokłowicza spółdzielni wynoszą one ok. 4 – 5% wymiaru rocznego. – Mam bardzo rozwinięty system windykacji, na który pewnie nie będzie stać wielu gmin, i odzyskuję zaległości czynszowe na powszechnie obowiązujących zasadach. Co miesiąc zapraszam na posiedzenie specjalnej komisji ok. 100 dłużników. Z tej grupy – wg prezesa – przychodzą dwie, trzy osoby, które z reguły otrzymują możliwość spłaty swoich zobowiązań w ratach. – Ale obserwuję taką zależność, że ok. 1/3 zaproszonych na komisję osób reguluje zaległe należności bez spotykania się z ową komisją. Pozostałe 2/3 zapraszamy na radę nadzorczą. Do terminu posiedzenia rady nadzorczej znów 1/3 dłużników oddaje należne spółdzielni pieniądze. Z pozostałej grupy, która jeszcze nie uregulowała opłaty, na posiedzenie rady nadzorczej przychodzą 2-3 osoby, a reszta jest wykreślana z listy członków spółdzielni. – Dziś, gdy większość mieszkań jest już własnościowa, dług nie jest dla mnie żadnym problemem – idę do sądu – podsumowuje prezes Tokłowicz. Cała sprawa odbywa się praktycznie w trybie nakazowym, bo pozwane osoby nie przychodzą do sądu. Resztę załatwia już komornik.
– Jako Związek będziemy się handryczyli o grosze w stosunku do tego, o co walczy z lokatorami spółdzielnia – wtrącił K. Piasek. – Ale mimo to nie będziemy mogli odpuścić, bo taki jeden z drugim zaczną zaraz gadać: „a widzisz, ja nie zapłaciłem i nic mi nie zrobili, to ty też nie płać”. Wtedy zacznie nam się system walić, dlatego nie ma kwestii umorzeń, nawet kilkunastu złotych. Ewentualnie będą się musiały włączyć ośrodki pomocy społecznej. Ponieważ dotąd nie było jeszcze okazji, by o to spytać, na chwilę przed zakończeniem spotkania przewodniczący Związku poproszony został o krótkie naświetlenie zamiarów tego podmiotu w kontekście kształtowania opłaty. – Związek będzie zmierzać do objęcia opłatą obu rodzajów nieruchomości, zarówno zamieszkałych, jak i niezamieszkałych – stwierdził K. Piasek. – Ponieważ mamy doświadczenie w kształtowaniu opłaty uzależnionej od liczby mieszkańców, to – póki co – zdecydujemy się chyba na ten przelicznik, ale nie wykluczam też powierzchni jako podstawy obliczeniowej. A dlaczego oba rodzaje nieruchomości? Bo jeśli nie obejmiemy nieruchomości niezamieszkanych, to będą podrzuty. Poza tym tego typu nieruchomości dają istotny dopływ środków do budżetu gminy, bo każdy będzie musiał zapłacić za pojemnik – argumentował.
W podsumowaniu tego trwającego ponad cztery godziny spotkania zacytować można prezes Jabłońską-Wojciul: „Będzie drożej! Zdecydowanie drożej!” – to chyba jedyny pewnik. Reszta wydaje się być jeszcze niewiadomą. Dużo bowiem zależeć będzie od świadomości, dalekowzroczności i charyzmy lokalnych polityków oraz zrozumienia problemu przez mieszkańców.
Opracowanie: Katarzyna Terek, Piotr Strzyżyński
dr inż. Agnieszka Ciechelska
Czy w ogóle ktoś analizował wady i zalety opłat naliczanych za gospodarstwo domowe? Wskazuję na ten sposób rozliczeń, bo wszystkie, o których dotychczas tu mówiliśmy, są zawodne i przy każdym musimy się napracować. Więc może wybierzmy coś prostego?
Dorota Gozdowska
Windykacją powinien się zajmować ktoś z referatu podatków, a nie osoba z referatu ochrony środowiska. Nie ma takiej opcji, by zajmował się tym pracownik, który się nie zna na naliczaniu, windykacji i sprawach podatkowych.
Edwin Górnicki
Grzechem pierworodnym systemu ryczałtowego jest brak motywacji do selektywnej zbiórki i jego niesprawiedliwość – biedniejsi będą płacić za bogatych, bo stawka będzie taka sama, niezależnie od ilości wytworzonych odpadów.
Jolanta Jabłońska-Wojciul
Opłatę za odbiór odpadów trzeba oprzeć na rzetelnie skalkulowanych i prawdziwie podanych do wiadomości mieszkańców kosztach systemu. Koszty muszą być akceptowane przez mieszkańca! Inaczej windykacja tych należności będzie nieosiągalna.
Marzanna Krzywdzińska
Stawki nie są takie, jak powinny być, żeby w 100% pokryć koszty tego systemu. Gdybyśmy je urealnili, byłyby bardzo wysokie i wtedy mielibyśmy większy problem z ich ściągalnością.
Krzysztof Piasek
Jako związek czy gmina mamy wydać decyzję administracyjną, w oparciu o którą „delikwent” będzie płacił. Nie może być sytuacji, że co miesiąc będziemy wydawali decyzję, bo zmienia się ilość zużytej wody. Musimy zatem wziąć jakiś okres wstecz, czyli odpada nam element reagowania na bieżąco.
Szymon Stachowiak
Musieliśmy przejść na rozliczanie „od pojemnika”, co – jak słyszę – uważacie Państwo za dobre rozwiązanie. To był błąd. Żaden mieszkaniec objęty opłatą nie miał interesu w tym, żeby wywozić odpady do lasu. Bo wszystkie, które wystawiał przy posesji, zostały odebrane.
Michał Tokłowicz
Jak tylko podnoszę opłaty, które są zależne od liczby osób, to natychmiast mam tendencję spadkową w liczbie mieszkańców i później bilanse mi się nie zgadzają.
Marian Walny
Z moich kalkulacji wynika, że trudno będzie zejść z wysokością opłaty poniżej 12 zł na głowę na miesiąc. Oczywiście, przy założeniu, że liczymy wszystkie koszty, a obsługa administracyjna będzie stanowić tylko 5% kosztów.
Podziękowanie za wielolecie!
Historię niemal każdego przedsięwzięcia, które na osi czasu zajmuje trochę więcej niż dekadę, podzielić można na epoki. Kryteria tego wyszczególnienia mogą być różne. W przypadku wydawania miesięcznika branżowego wyznacznikiem takim może być np. długoletnia współpraca z autorem czy organizacją.
W „Przeglądzie Komunalnym” stanęliśmy właśnie u progu końca pewnej epoki. Otóż po niemal 11 latach (do pełnego jubileuszu zabrakło dwóch wydań) nieprzerwanego publikowania artykułów, z przyczyn niezależnych od autorki oraz redakcji, zmuszeni jesteśmy zakończyć naszą współpracę z dr inż. Beatą B. Kłopotek z Ministerstwa Środowiska.
Brak artykułów Pani Beaty będzie tym bardziej odczuwalny, że w dwóch dotychczas przeprowadzonych badaniach czytelnictwa „Przeglądu Komunalnego” (w 2005 i 2010 r.) zajmowała ona miejsca w ścisłej czołówce najpopularniejszych autorów (pierwsze i drugie). Dla redakcji (a mamy nadzieję, że także dla naszej Autorki) było to niewątpliwie źródłem sporej satysfakcji.
Jako się rzekło – każda epoka dobiega swojego końca. Można by napisać wiele w podsumowaniu tego czasu, niech jednak wystarczy ta skrócona charakterystyka: liczba opublikowanych artykułów – ponad 130, okres comiesięcznej współpracy – 10 lat i osiem miesięcy (od wydania 5/2001 do 3/2012), poruszana tematyka – przede wszystkim prawne aspekty gospodarowania odpadami, w szczególności informacje nt. zmian w obowiązujących przepisach.
Za ten wkład w wyjaśnianie prawnych meandrów polskiej gospodarki odpadami na naszych łamach – serdecznie dziękujemy!
(red.)