Opinię, o której będzie mowa w niniejszym felietonie, usłyszałem w radiu TOK FM i mam nadzieję, że albo pomylili się dziennikarze, albo pomysłodawcy tego pomysłu zdążyli się z niego już wycofać. Rzecz rozchodzi się o wody opa… No właśnie, o wody czy ścieki opadowe? 

Innymi słowy, chodzi o deszczówkę, czyli to, co spada nam czasami na głowę. Przez wiele lat miała ona status „ścieków opadowych”, co nie tylko w sferze nomenklatury brzmiało fatalnie, a w dodatku definicja ta – zdaniem samorządowców – umożliwiała budowanie dla nich kanalizacji deszczowej. No bo wiadomo: są ścieki, musi być kanalizacja. Potem na szczęście z owej dziwacznej definicji zrezygnowano, przywracając im status wód opadowych.

Komunikat radiowy

Obecnie, jak brzmiał komunikat radiowy, Związek Miast Polskich miał ogłosić, że samorządowcy są za powrotem do statusu i nazwy „ścieków opadowych”, bo dzięki temu jest szansa na dostęp do funduszy europejskich na budowę kanalizacji deszczowej.

Mówiąc szczerze, myślałem, że „myślenie kanalizacyjne” mamy w Polsce już dawno za sobą; że pojęliśmy, że kanalizacja deszczowa w erze opadów nawalnych jest po prostu nieskuteczna, a istota retencjonowania wody polega na poszukiwaniu rozwiązań naturalnych. Jest to przecież zgodne z logiką inżynierską, wyzwaniami klimatycznymi i zd...