Celem spotkania premierów krajów Unii było uzgodnienie wspólnego stanowiska przed grudniowym Szczytem Klimatycznym ONZ w Kopenhadze (tzw. COP 15), najważniejszym spotkaniem od Szczytu w Kioto, które musi ustalić światową politykę wobec globalnego ocieplenia.
Gra toczyła się o zasadę i podział zobowiązań wobec krajów rozwijających się. Unia winna zadeklarować kwotę, którą wyłoży do roku 2012 (koniec zobowiązań z Kioto) i w okresie następnym, czyli w latach 2012-2020. Chodziło o niemały problem i o niemałe pieniądze. Mowa była o kwotach sięgających 120 mld euro. Unia – lider walki z globalnym ociepleniem – chciała dać dobry przykład takim bogatym krajom jak USA, Japonia, Australia i Kanada, które zwlekają ze swoimi deklaracjami i zobowiązaniami.
Ostatecznie unijni szefowie państw poparli propozycje Komisji w sprawie transferu technologii, adaptacji, mityzacji (obniżenie ryzyka zmian), dobrego zarządzania oraz, co ważne, redukcji CO2 do 2050 r. o 80-95% w odniesieniu do roku 1990. Ustalono stanowisko w sprawie finansowania pomocy dla krajów rozwijających się – 100 mld euro rocznie w 2020 r., z tego 22-50 mld ze środków publicznych. Początkowa transza (5-7 mld euro rocznie) w okresie 2010-2013 ma być tworzona na zasadzie dobrowolnego wkładu państw członkowskich.
Jednak podział zobowiązań finansowych poszczególnych krajów zostanie ustalony po Kopenhadze przez utworzony w tym celu zespół roboczy, który pozwoli wypracować kompromis. Sytuacja biedniejszych członków UE zostanie wzięta pod uwagę.
Premier Tusk „zmontował” koalicję biedniejszych państw UE, opartą na dawnych państwach bloku sowieckiego. Walczył o to, aby zasadą podziału zobowiązań finansowych nie było to, ile dane państwo emituje gazów cieplarnianych (czyli znana także w naszym prawie zasada „zanieczyszczający płaci”), ale aby zobowiązania oprzeć na dochodach (zamożności) poszczególnych państw. No i wywalczył – prawdopodobnie częściową zgodę na takie ujęcie.
Organizacje pozarządowe mają rację, wskazując na krótkowzroczność takiego rozwiązania. W ogóle w wystąpieniach premiera Tuska i polskich negocjatorów niewiele było o zmianach klimatycznych i groźbach z tego wynikających dla planety i Polski. Nie było nic o pilnej potrzebie restrukturyzacji energetyki i gospodarki w kierunku redukcji emisji CO2.
Premier Tusk powalczył skutecznie, zręcznie odwołując się do solidarności i sprawiedliwości, abyśmy mieli ulgę w płaceniu na ochronę klimatu, bo są bogatsze kraje w UE, które mogą więcej zapłacić, choć emitują mniej CO2. My odziedziczyliśmy taką strukturę gospodarki, której energetyka w 90% oparta jest na węglu i nie jesteśmy temu winni. No właśnie!?
Pociąg ruszył. Sam premier na tym szczycie zgodził się na 80-95-procentową redukcję CO2 za 40 lat. Pewnie wówczas wielu z nas, w tym Donalda Tuska, nie będzie już na Ziemi. Ale zmiany są uruchomione. Gospodarka węglowa odchodzi do lamusa. Wchodzą nowe technologie – oszczędzające energię, wykorzystujące odnawialne jej źródła, gospodarka skojarzona i zdecentralizowana. Kto to wcześniej zrozumie, ten wygra w konkurencji gospodarczej. Popatrzmy, co robią już w tej materii Niemcy czy Brytyjczycy. A jak się do tego odnosi nasz liberalny z nazwy rząd? Konserwuje naszą (odziedziczoną) strukturę energetyczną. Broniąc się przed zasadą „zanieczyszczający płaci”, czyli przed opodatkowaniem węgla, unika skutecznych bodźców ekonomicznych, które mogłyby polską gospodarkę zacząć przestawiać na XXI w. i nowoczesne technologie.
Zamiast tego funduje nam dodatkową, wyjętą jak królik z kapelusza, przestarzałą i groźną technologię jądrową, którą niemiecki Bundestag po 1,5 roku badań podsumował jako niemającą pozytywnego wpływu na klimat. Mamy też wieloletnią obstrukcję w budowie nowych energii odnawialnych, wleczemy się gdzieś w ogonie Europy. Ale nasz premier, na rok przed wyborami, obronił nasz budżet, węgiel i miejsca pracy – stare lobby ma się dobrze. Do czasu.
Radosław Gawlik, Zieloni 2004, Stowarzyszenie Ekologiczne Eko-Unia
Komentarze (0)