Współczesne, gęsto zabudowane miasta cierpią na utratę różnorodności gatunkowej. Wydzielanie stref biocenotycznych stanowi najlepszą odpowiedź na to wyzwanie. Tylko jak sprawić, by polskie miasta zaczęły z tych możliwości korzystać?

Na początek wypada zidentyfikować przestrzenie, które nadają się do uruchomienia przyrodniczego potencjału. I wcale nie muszą powstawać tam rezerwaty. To dość restrykcyjna formuła, dlatego lepiej sprawdzają się wielofunkcyjne tereny zieleni, które będą służyć zarówno mieszkańcom, jak i środowisku. Wymaga to jednak strefowania.

W przeciwieństwie do tradycyjnie utrzymywanych trawników i rabat kwiatowych – w strefach biocenotycznych stawiamy na gatunki rodzime i mniejszy rygor utrzymaniowy. Rozwiązania te będą dostosowane do okoliczności. W jednym miejscu będzie to kolonia pokrzyw rosnących na osiedlowym skwerze. Tam, gdzie możliwy jest większy rozmach, roślinność stworzy wielowarstwową strukturę przypominającą naturalne siedliska. W takich miejscach rzadziej się kosi trawę i grabi opadłe liście, a martwe drewno pozostawia się jako schronienie dla owadów i małych ssaków, by ostatecznie rozpadło się i zasiliło glebę materią organiczną.

W poszukiwaniu akceptacji

Wiele pisano już o korzyściach z dzikiej przyrody w mieście. Zapew...