Rozpoczęta już na dobre kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego oraz prezentowany zestaw kandydatów jakoś, nie wiem, dlaczego, przypomniał mi czytane dawno temu dziełko Henrika Willema van Loona „Życie i czasy Rembrandta”. A właściwie jego fragment, w którym jeden z bohaterów, bodajże Kartezjusz, opowiada o spotkaniu w karczmie z brudnym, zapijaczonym, kłótliwym i hałaśliwym osobnikiem i z całym przekonaniem konkluduje, iż musiał to być polski szlachcic.
Parafrazując stare hasło Międzynarodówki, chciałoby się powiedzieć: „Posłowie wszystkich partii łączcie się”… w drodze do Europy. Partii tych dużych i małych, tych, które dopiero zostały założone, i tych, które jeszcze nie istnieją. Wszyscy garną się do Europy. Naraz okazało się, że dla dobra kraju najlepiej pracować (z przerwami na Strasburg) w Brukseli, gdyż tam waży się, tak dla naszego narodu istotna, przyszłość. Władze partii obserwują ten nagły przypływ europejskiego patriotyzmu ze zdumieniem i zapewne z obawą, bo to jednak ubytek tych najbardziej medialnie aktywnych. Z drugiej strony, skoro wagę partii mierzy się osiągniętymi zwycięstwami, to pewnie lepiej nie popuszczać i na pierwszych miejscach wystawić popularnych. Ale siłę partii mierzy się także, cokolwiek to znaczy, etosem. I tu mogą pojawić się pewne wątpliwości. Skoro „czołówka” nagle, jeszcze półtora roku przed końcem kadencji, zapragnęła zamienić niemałe przecież zarobki w tak bronionej przez niektórych walucie ojczystej na co najmniej dwa razy wyższe w tak groźnym dla niektórych (bo grożącym wynarodowieniem) euro, to co do cholery z tym etosem? Kandydując do parlamentu, tego złotówkowego, zapewniali przecież o swym bezgranicznym poświęceniu dla wyborców ze swego okręgu. „Ale kto by tam, panie, politykom wierzył?”. W każdym razie fatalny zbieg okoliczności, że wybory do parlamentu „dewizowego” odbywają się przed upływem kadencji, ujawnił ideową konsekwencję i potęgę moralną wybrańców narodu. A także „przywiązanie” do linii ideologicznej i programu partii, skoro ci, których z list bądź pierwszych miejsc na listach skreślono, zapałali nagle miłością do ideologii i programów całkiem innych. Byle na pierwszych miejscach. A etos się jakoś zagada.
Problem z tymi ideami i programami polega dodatkowo na tym, że cokolwiek na ich temat myśleć, odnoszą się do „rynku krajowego”. Nie wiem, może jestem w błędzie, ale nie słyszałem o niczym, czego owi potencjalni członkowie emanacji narodu chcieliby w owym, tak pożądanym, Parlamencie Europejskim dokonać. Nie wiadomo nawet, czym chcieliby się zająć. Przepraszam, zapomniałem o panach Buzku, Lewandowskim i kimś jeszcze, których program zapowiada objęcie ważnych stanowisk, co z kolei odda ów Parlament w polskie ręce i nareszcie pozwoli decydować o losach Europy. W końcu czekamy na to już od chrztu Polski, a więc ładnych parę latek.
Skoro nie słychać o jakichś wielkich czy choćby tylko średnich zamierzeniach, należy podejrzewać, iż panowie i panie zabiorą ze sobą do tak wymarzonej Brukseli to, do czego przywykli na „rynku” krajowym. Mianowicie swoje prowincjonalne fobie, urojenia i nawyki. I święte przekonanie, że polityka polega na robieniu sobie na złość i przekrzykiwaniu się w „dyskusjach”. Nasza klasa polityczna zajmuje się głównie sobą, bo to lubi i to najbardziej przypomina jej tak znajomy, bezpieczny magiel. Sprawy poważne ją nudzą, bo wymagają znajomości rzeczy, których na historii, fizyce, naukach politycznych, kulturoznawstwie i naukach pokrewnych nie uczą. Zresztą część tych, których to nie nudziło i zwyczajnie pracowała, została z list skreślona, by zrobić miejsce tuzom marketingu.
Taki przynajmniej obraz wynika z przekazywanego „ciemnemu ludowi” zbioru wiadomości na temat kampanii. Jest równie prawdziwy jak obraz van Loona. Coś, ale tylko coś, w tym jest. Czy jednak fakt, iż tylko 13% owego „ludu” deklaruje teoretyczny (praktyczne pewnie 6%) udział w głosowaniu, nie świadczy, że ten czarny obraz został zakupiony?
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji
Komentarze (0)