– brzmiały kiedyś słowa romantycznej piosenki. Wprawdzie tegoroczne lato trwa w najlepsze, ale i mnie już jest go szkoda. A to dlatego, że coraz bardziej kojarzy mi się ono nie tylko z dłuższym wypoczynkiem, lecz przede wszystkim – z wielkim marnotrawstwem!
Tu i ówdzie na polach zalegają jeszcze sterty zeszłorocznej słomy, a obok nich właśnie teraz ustawia się nowe kopy, które też będą sobie „spokojnie” gniły. A przecież energotwórcze wykorzystanie biomasy nie jest już ani nowością, ani trudnością...
Na naszym pięknym – i wietrznym! – wybrzeżu energetyczne „wiatraki” wciąż są prawie nieobecne (w szumnych zapowiedziach – owszem)...
Po rzęsistych ulewach wzbierają polskie rzeki, ale na ich drodze nie stają nowe elektrownie, które z pożytkiem – liczonym w megawatach – mogłyby okiełznać wodne żywioły...
Ale już najbardziej żal mi jest letniego słońca!... Niestety, większości rodaków wciąż kojarzy się ono jedynie z opalenizną lub, w gorszej wersji, z udarem. Tymczasem promieniowanie słoneczne jest wszakże podstawowym, największym (ba, niewyobrażalnym) i najtańszym źródłem energii dla naszej planety! Jednak najbardziej ekscytuje to, że tę energię potrafimy już bez technicznych problemów zaabsorbować, skumulować i wykorzystać – również w domowej mikroskali. Ot, choćby do podgrzewania ciepłej wody, potrzebnej nawet podczas upałów.
Przemierzając Polskę podczas służbowych czy le...