Rząd postanowił, a premier zapowiedział: do 2020 r. będziemy mieć przynajmniej dwie elektrownie jądrowe! Tak… „Będziemy mieli”, jeśli zbudujemy. A pamiętając o liczbie i efekcie deklaracji różnych rządów w sprawie budowy autostrad, nie można wykluczyć, że w 2030 r. jedna z tych elektrowni będzie… w budowie, a tam, gdzie miała powstać druga, rozbiją swoje „wigwamy” wojowniczy ekologowie (coraz częściej zwani ekoterrorystami).
Tak czy owak wokół „atomu” zaczęło się sporo dziać, a nawet przyspieszać. Różne regiony – na czele z Wielkopolską – „zapraszają” te ogromne inwestycje na swój teren, bo ich realizacja to wiele pewnych miejsc pracy i wzmocnienie lokalnej gospodarki. Zwłaszcza teraz wygląda to na bardzo łakomy kąsek. Trzeba też przyznać, że od pewnego czasu energetyka jądrowa ma wysokie notowania w świecie nauki i tzw. dobrą prasę. To ostatnie już wyraźnie przekłada się na systematyczny wzrost społecznej aprobaty. Zresztą nie tylko w Polsce. Również kraje, które kiedyś programowo porzuciły „prąd z atomu”, zaczynają do niego wracać (np. Szwecja). Dzieje się tak zapewne pod wpływem ostatnich perturbacji na rynku paliwowym i perspektyw wzrostu cen energii. W każdym razie proatomowy trend jest coraz szerszy i silniejszy.
Oczywiście nie obędzie się tu bez społecznych protestów. Wciąż sporo ludzi boi się „atomówek”, choć Polska już i tak jest nimi otoczona. Dlatego lokalne władze – od marszałka województwa po wójta gminy – będą musiały się mocno zaangażować w przekonanie społeczności, że „atom” nie taki straszny, jak go ludzie kojarzą. W Wielkopolsce i samym Klempiczu – małej wiosce słynnej z tego, że od dawna planuje się tam zlokalizowanie elektrowni atomowej – już w tym kierunku działają.
W środowisku energetyki odnawialnej odczucia wobec atomowego poruszenia są różne. Pojawiają się głosy, że gdyby tak duże pieniądze (ok. 4 mld euro za jedną elektrownię) przeznaczyć na OZE i czyste technologie węglowe, ostatnio mocno rozwijane i promowane, to może dałoby to efekt szybszy, lepszy oraz bezpieczniejszy. Oczywiście są to w znacznym stopniu spekulacje (pewnie też trochę uwarunkowane zazdrością), bo nikt nie jest w stanie sporządzić w pełni miarodajnego i bardzo perspektywicznego bilansu wszelkich kosztów, zysków, szans i zagrożeń. Za dużo tu niewiadomych technologicznych, ekonomicznych oraz politycznych. Ale jedno jest pewne: jeśli „prąd z atomu” jest Polsce potrzebny, a wiele i wielu wskazuje na to, że tak, to czas na szybkie decyzje! Na pewno niełatwe. A ponieważ – mimo wszystkich „ale” – energia jądrowych jest czysta, będziemy więc te decyzje wspierać na niwie edukacyjnej.
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna