Jedną z zasad dobrego zarządzania jest logiczna konsekwencja podejmowanych decyzji. Mają one swoją hierarchię. Wiodące są decyzje strategiczne, które wyznaczają długookresowe cele funkcjonowania jednostki organizacyjnej i wskazują, dokąd idziemy. Decyzje taktyczne to wybór drogi, która doprowadzi do celu, a decyzje operacyjne to odpowiedź na pytania: co zrobimy tu i teraz, w jakiej kolejności i za pomocą jakich środków będziemy realizować zadania. Sprawność zarządzania zależy od konsekwencji decyzji w tym układzie hierarchicznym. Jeżeli będą one niespójne, rozmyte lub połowiczne, to proces zarządzania ulegnie erozji, rozpłynie się, a zarządzający nie uzyskają spodziewanych efektów. Ta teoretyczna prawidłowość dotyczy wszystkich procesów zarządczych – od państwa do gospodarstwa domowego i od mikrofirmy do międzynarodowego koncernu.

W Polsce wciąż obserwuje się brak konsekwencji w procesie decyzyjnym. Szczególnie jest to widoczne w zarządzaniu środowiskiem. Już sam system – organizacja organów i instytucji zarządzających oraz dobór narzędzi – budowano bez wizji celu długookresowego, na zasadzie dokładania kolejnych elementów, często pod wpływem presji bieżących potrzeb. Tego stanu rzeczy nie zmieniło wejście Polski do Unii Europejskiej. Był to dobry moment do radykalnej reorganizacji, usprawnienia i potanienia systemu zarządzania środowiskiem. Niestety, cały proces dostosowania polskiego prawa środowiskowego do wymogów unijnych przebiegał na poziomie decyzji operacyjnych, często rodem z Polski Ludowej – „tę ustawę zmienimy, tę poprawimy, a ten przepis jakoś obejdziemy”. Propozycja powołania Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i powierzenia jej w zasadzie tylko zadań w zakresie ocen oddziaływania na środowisko i ochrony sieci Natura 2000 zdecydowanie mieści się w ww. schemacie. Będzie to dobudowanie kolejnego elementu z myślą o doraźnym rozwiązaniu problemu, bez strategicznej wizji, bez analizy powiązania tego elementu z całością systemu.

W zarządzaniu każdy przejaw braku konsekwencji bardzo szybko obnaża praktyka. Przykładem może być wspomniany już Program Natura 2000. Polskie władze borykają się z jego wdrożeniem już pięć lat i nie wiadomo, czy problem uda się rozwiązać jeszcze w przyszłym roku. Warto więc przypomnieć, że przy negocjowaniu Traktatu Akcesyjnego w tej sprawie nie występowaliśmy o okres przejściowy, mieliśmy być gotowi na 30 kwietnia 2004 r.

Decydenci z przyzwyczajenia potraktowali ochronę przyrody jako marginalny problem, który „sam się rozwiąże”. Nie pomyślano, jaką przyjąć taktykę wdrożenia tego Programu. Polscy naukowcy już  w połowie lat 90. ubiegłego wieku wyznaczyli ostoje przyrody – sieć obszarów węzłowych i korytarzy ekologicznych. Wskazano, że jedna trzecia powierzchni kraju to obszary przyrodniczo cenne. Słusznie szczycimy się tym, że mamy bogate siedliska przyrodnicze, że w Polsce znajdują się jedne z największych ostoi naturalnych zbiorowisk roślinnych w Unii Europejskiej, które zachowały się dzięki wielu pokoleniom miejscowej ludności. Część tych siedlisk objęto Programem Natura 2000, ale w taki sposób, że ogranicza to rozwój społeczno-gospodarczy na obszarach przyrodniczo cennych. Szczególnym problemem okazała się budowa nowoczesnej infrastruktury drogowej. Drogowcy planują, zieloni blokują, a dziadkowie pouczają swych wnuków – „nie warto dbać o dobro wspólne: przez wieki chroniliśmy środowisko, a teraz jak buszmeni musimy żyć w skansenie”. Gdyby rządzący mieli wizję systemu i opracowali taktykę działania, to rozwiązanie tego, a  także wielu innych problemów, nie byłoby ani zbyt skomplikowane, ani trudne. Oto możliwy schemat działania.

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, obowiązująca od 2 kwietnia 1997 r., wprowadza pięć równorzędnych zasad: zapewnienie niepodległości i nienaruszalności terytorium, wolności i praw człowieka, bezpieczeństwa obywateli, ochrony dziedzictwa narodowego oraz ochrony środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju (art. 5). Równorzędność oznacza, że zapewnienie ochrony środowiska nie może odbywać się kosztem pogorszenia bezpieczeństwa obywateli i odwrotnie, poprawa bezpieczeństwa nie może prowadzić do degradacji środowiska, szczególnie obszarów stanowiących przyrodnicze dziedzictwo narodu. Zarządzający muszą mieć świadomość konieczności pogodzenia tych zasad w praktyce, respektując przy tym również zasadę wolności i praw człowieka. Jest to problem do rozwiązania na poziomie decyzji taktycznych. Wbrew pozorom nie są to jakieś nadzwyczajne działania, przerastające percepcję polityków zajmujących się zarządzaniem na szczeblu państwa. Proste skonfrontowanie projektu ostoi przyrody z projektem szlaków transportowych i poddanie go publicznej dyskusji umożliwiłoby zarówno niekrępowanie postępu cywilizacyjnego, jak i zachowanie dziedzictwa przyrodniczego.

Publiczna dyskusja wymaga jednak wyeliminowania dyktatu o charakterze ideologicznym. Zasada zrównoważonego rozwoju oznacza ważenie racji trzech sfer – gospodarczej, społecznej i ekologicznej (środowiskowej). Ważenie natomiast oznacza dogłębną analizę argumentów bez faworyzowania żadnej z tych sfer. Argumentów, a nie poglądów.

W Polsce mamy dziwną sytuację. Partia Zielonych, która nie liczy się w kampaniach wyborczych, zawłaszczyła prawo reprezentowania opinii publicznej w sprawach ochrony środowiska. Swoje cele osiąga przeważnie w sposób pośredni. Członkowie tej partii nie zawsze muszą się afiszować. Znajdzie się ktoś, kto nieświadomie, z własnego przekonania lub odpowiednio „zmanipulowany”, broni jej ideologii. Oczywiście, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Celem każdej partii jest dążenie do zdobycia władzy, a wcześniej środków finansowych na swoją działalność. Nie można więc mieć pretensji, że cel ten realizuje, posługując się „ekologiczną” demagogią. Natomiast zadaniem rządzących jest dostrzeganie tego stanu i wprowadzenie dla wspólnego dobra barier dla realizacji nawet szczytnych celów ideologicznych, a także większe otwarcie procesu decyzyjnego na argumenty naukowe. Bez takiej taktyki nie rozwiążemy wielu problemów środowiskowych, gospodarczych i społecznych. Pozostaniemy na marginesie rozwijającej się cywilizacji postindustrialnej, ku uciesze jej przeciwników. Niestety, nie unikniemy też powolnej degradacji środowiska. Brak konsekwencji prowadzi więc donikąd.

prof. dr hab. Bazyli Poskrobko