No to znowu styczeń. Składamy sobie życzenia, by nowy, 2005 rok był lepszy, a co najmniej nie gorszy od roku, który właśnie się zakończył. A był to rok wielkich wydarzeń i emocji. Przystąpiliśmy do Unii, zaliczyli-śmy dwie Komisje Nadzwyczajne, wybraliśmy naszych przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego, ruszyły dopłaty i fundusze strukturalne, „załatwiliśmy” demokrację na Ukrainie. „Kasandry” nie bardzo wiedzą, co się stało, że ich tak „logicznie argumentowane” przewidywania na temat zniszczenia kraju, wykupienia tego, co jeszcze pozostało, wyniszczenia polskiej wsi, ruiny budżetu z powodu składki unijnej, której nijak nie da się zrekompensować dotacjami, bo do ich absorpcji nie jesteśmy przygotowani i co tam jeszcze… jakoś się nie sprawdziły.
Czują się zresztą dobrze. Niektórzy z nich, zwłaszcza kierownictwo pewnej – opozycyjnej wobec akcesji – par-tii, zostali posłami do tego wrogiego unijnego parlamentu, po to, by go zdemontować, by ci brzydcy z innych partii nie dostali unijnych apanaży, a w ogóle po to, by dopilnować na miejscu, by nas nie wykorzystano i nie zrobiono nam krzywdy. To, że z językami u niektórych kiepsko, nie ma oczywiście znaczenia. Od czego są tłumacze? Nie będzie tłumacza? Można zrobić zadymę. Inni pozostali w kraju, na miejscu, by tutaj przypilno-wać porządku i jakoś nie wspominają o pomyłce.
Mają inne zmartwienie – konstytucję. Przy każdej okazji słychać chór, tych samych co poprzednio, pań i pa-nów, głoszący rychły koniec świata w przypadku, gdy unijna konstytucja zostanie przyjęta. Mam jakieś brzyd-kie podejrzenie, że jej nie przeczytali. Długie to i napisane jakimś takim trudnym językiem. Pogwarzyć jednak zawsze można.
Nie jestem pewien, co oznaczają ostatnie wyniki badań opinii publicznej, wskazujące, że 73% respondentów popiera tę tak niechcianą przez nich konstytucję. Czyżby brak zaufania do owego chóru?
Najgorzej wypadli „przewidywacze” wykorzystania środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Ich lamentowanie, jak to samorządy są nieprzygotowane do składania wniosków, jak to nie mają środków na przygotowanie projektów itd. zostało zweryfikowane już na samym początku, gdy ilość złożonych wniosków przekroczyła możliwości ich dotowania. I to do 2007 r. Co prawda, zaowocowało to polskim piekłem i wszel-kimi możliwymi interpretacjami, dlaczego to gmina X nie otrzymała dotacji. A to marszałek jest z innej opcji, a to zemsta SLD, bo burmistrz przeszedł do konkurencji, a to, że nie mieliśmy swego przedstawiciela w komite-cie sterującym. Jakoś się trzeba bronić. Nie zostało wykorzystane tylko jedno wytłumaczenie. To mianowicie, że wniosek był po prostu zły. Myślałem, że odwołań i skarg będzie więcej. Jak donosi prasa, jest ich 120. Po-dobno co dziesiąta zasadna, a więc w sumie chyba nieźle.
Oczywiście, jak to w takich przypadkach bywa, pojawiły się dziesiątki pomysłów, co zrobić, by było sprawie-dliwie. Wydaje się, że zdecydowanie prowadzi pomysł, który w takich sytuacjach pojawia się zawsze. Ujawnić całą procedurę od początku do końca. Od panelu ekspertów do podpisania umowy. Nazwiska ekspertów podać przed rozpoczęciem kwalifikacji. Przynajmniej będzie wiadomo, z kim i jak rozmawiać.
Nieśmiało zgłaszam uzupełnienie. Poszerzyć komitety sterujące. Wszyscy zainteresowani wójtowie, burmi-strzowie i prezydenci do komitetu. Będzie jawnie i sprawiedliwie. „Sam sobie dam kreskę, Pan Roch da mi drugą, a Pan Wołodyjowski oponentów wytnie”.
Swoją drogą owo stękanie miało swoją stronę pozytywną. Rząd wymyślił formy pomocy finansowej i wyskro-bał w budżecie środki na pomoc, co spowodowało, że w niektórych działaniach do montażu finansowego wy-starczy, by budżet gminy posiadał jedynie 10% środków własnych.

Wojciech Sz. Kaczmarek

Tytuł od redakcji