Fakt, że znajdziemy się od 1 maja przyszłego roku w Unii Europejskiej powoduje, że musimy przeorientować nasze myślenie o podstawowych definicjach w energetyce” – Jacek Piechota, sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej.
No to zacznijmy od „bezpieczeństwa energetycznego”! W tzw. minionych czasach ów termin kojarzony był z samowystarczalnością we wszystkich podsektorach energetyki – od wytwarzania po dystrybucję i przesył. Dzisiaj bezpieczeństwo energetyczne kraju jest rozumiane przede wszystkim jako zdolność do pozyskiwania energii z możliwie tanich i pewnych źródeł – zawsze, korzystnie i wg aktualnego zapotrzebowania. Ale najtańszym źródłem energii w skali „masowej” wciąż pozostaje węgiel (mniejsza tu o kwestię dotyczącą jego pochodzenia). W tej sytuacji chyba tylko dyrektywy UE – obligujące nas do określonych pułapów pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych – mogą w miarę szybko i skutecznie przeorientować nasze zbiorowe myślenie w kwestii bezpieczeństwa energetycznego, rozumianego wszechstronnie i perspektywicznie.
Ot co – wszechstronnie i perspektywicznie! Nie chodzi więc tylko o to, by włączyć Polskę do międzynarodowego systemu wymiany energii (co wobec pewnych „zacofań” w zakresie przesyłu nie będzie wcale proste). Sprawy nie załatwią również nawet bardzo korzystnie wynegocjowane umowy na dostawę tego czy innego surowca z tej czy innej...