Kiedyś napisałem kilka słów na temat możliwości ustanowienia regulatora w branży wodociągowej. Minął jakiś czas, miałem okazję to przemyśleć. Mojego pomysłu nie uzgadniałem z przełożonymi, kolegami z branży ani z nikim innym. W Polsce mamy przeszło pięćset firm wodociągowych. Ich dokładna liczba nie jest tu jednak istotna. Podjęcie się regulacji w tych wszystkich przedsiębiorstwach zajęłoby sporo czasu i wcale nie jestem przekonany, czy byłoby to sensowne z punktu widzenia efektu osiąganego przez całą branżę. Stąd też zrodził się pomysł, by spróbować poddać centralnej regulacji grupę firm.

Kilka powodów
Po co mamy zdawać się na łaskę i niełaskę regulatora? Po pierwsze, jest on niezależny od władz gmin, które wciąż w zdecydowanej większości w Polsce (i nie tylko) są właścicielem spółek wodociągowych. Nie można kosztem spółki uszczęśliwiać (przeważnie pozornie) jej klientów. Jeśli gminie tak bardzo zależy na tym, żeby jej mieszkańcy mieli tańszą wodę, to niech weźmie ze swojego budżetu i dołoży im do kieszeni. Albo zwolni z jakiegoś podatku. Proszę bardzo. Do woli. Ale ze swojego. Drugim powodem jest uporządkowanie ponoszonych przez spółki kosztów. Nie jest przecież w branży tajemnicą, że w wielu firmach koszty są liczone wedle własnego uznania czy też bardziej zasadnie należałoby powiedzieć, uznania „właścicielo-regulatora” (czytaj: cesarza gminy). Cesarz wie, że np. nie wniesie majątku do spółki aportem, bo to by mogło spowodować wzrost kosztów amortyzacji, a potem wzrost taryf, do czego on dopuścić nie może. To, że w majątku gminy zawierają się oczyszczalnie, rury, stacje uzdatniania i temu podobne oraz że przez lata nie ponosi się na nie żadnych nakładów, to mu zupełnie nie przeszkadza. I tak do kolejnych wyborów. Umorzenie podatku od nieruchomości? Nie ma sprawy. Cesarz mówi – i jest. Co się jednak cesarzu stanie z tą firmą, gdy już zakończysz panowanie w gminie? Kto weźmie za to odpowiedzialność? Kto powie wówczas tym wszystkim ludziom, że woda w cenie 1,5 zł za m3 to oszustwo? Są w Polsce firmy, które zostały właśnie w taki sposób „osierocone” przez cesarza, zdegustowanego później, iż ceny za wodę i ścieki rosną, chociaż sam do tego doprowadził. Są jeszcze tacy „władcy” gminni, którzy właśnie w taki sposób traktują swoje firmy komunalne. Gdy się z nimi rozmawia, argument zawsze jest taki sam: woda nie może więcej kosztować, bo ludzie są za biedni. I nie trafiają do niego zapewnienia, że rachunek miesięczny w wysokości 20 zł na osobę to nie jest coś, co przewraca budżet rodzinny i że jeśli ktoś ma z takim rachunkiem problemy, powinien pójść do pomocy społecznej. Zadajmy sami sobie pytanie, czy stawiamy przed naszymi szefami jasno problem? Czy mówimy im o tym, że amortyzować trzeba cały majątek? Że trzeba naliczać wszystkie podatki i opłaty? Że jeśli firma chce zarabiać na jakimś majątku, to sama powinna go kupić, a nie sugerować się gminą? Mamy wysokie aspiracje, ale żeby je spełniać, musimy sami od siebie wymagać rzetelności, uczciwości i choćby szczypty odwagi. Wiem, wiem, wiem, że trzeba mieć też instynkt samozachowawczy i nie należy cesarzowi wkładać w rękę toporka, gdy przypadkowo nasza głowa znalazła się na pieńku. Jak więc rozwiązać ten wstydliwy dla branży problem? Jak do niego podejść, by po raz kolejny po cichu nie dowiadywać się od kolegi we wrześniu, o ile podniesie ceny, żeby samemu podnieść o pół procenta mniej?

Rozwiązanie problemu
Jak zacząć ten kawałek naszego świata naprawiać? Jak wyselekcjonować taką grupę firm? Myślę, że najlepszym kryterium będzie wielkość firmy w kontekście jej obrotów. Wybierając stosunkowo duże firmy, uzyskujemy największy efekt poniesionych nakładów w relacji do potencjalnych korzyści. Myślę tu o granicy 100 mln zł przychodu rocznego. Nie ma być obrotów? W porządku. Weźmy w takim razie na pierwszy ogień wszystkie miasta wojewódzkie i marszałkowskie. Może być? Nie będę się upierał i jestem otwarty na wszelkie propozycje, byle tylko w pierwszym okresie liczba firm podlegających regulacji centralnej nie przekraczała trzydziestu. Później (i tu chyba najważniejsze) dajmy na to wszystko trzyletnie vacatio legis. No i teraz trzeba się zająć całą sferą merytoryczną. Myślę, że najlepszym sposobem będzie skopiowanie już istniejących rozwiązań w Europie lub Stanach Zjednoczonych. Później, po konsultacjach z rożnymi stronami tego procesu (samorządy, firmy wodociągowe, UOKiK, sanepid i sektor finansowy), należy te zasady publicznie ogłosić. Następnie trzeba wybrać instytucję i osobę, która będzie właśnie tym regulatorem. I tu zaczną się kolejne schody. Oczywiście jest tak, że każda „grupa nacisku” będzie próbowała tam umieścić swojego człowieka. Dlatego też uważam, że szefem biura regulatora powinien być ktoś, kto nigdy nie był czynnym politykiem ani szefem firmy wodociągowej. Moim zdaniem należy pozyskać z zagranicy kogoś, kto już takim regulatorem na skalę kraju był. A wszystko to niech firmuje jedna z wielkich firm doradczych, żeby mieć zagwarantowany obiektywizm bez ulegania naciskom politycznym. Podporządkowanie go bezpośrednio premierowi i powołanie na kadencję dłuższą niż parlamentu (np. siedem lat) da stabilność, przewidywalność i większą efektywność naszej branży.
Skoro już naraziłem się tym tekstem wielu moim kolegom, to powiem kilka słów, żeby się usprawiedliwić. W ostatnim roku spotkałem dwóch moich znajomych z dużych miast, z których jeden po latach „panowania cesarza” musi podnieść taryfy o kilkadziesiąt procent, a drugi, działający w gminie, w której ciągle „cesarz rządzi”, balansuje na granicy wypłacalności. Zmarnowano całe lata, wmawiając wszystkim, że jest dobrze i miło, gdy było ciężko i źle. Nie stać nas, naszej gospodarki i naszych dzieci, żeby marnować czas i okazję, aby postawić na nowoczesność. Na innowacyjność zarządczą, która wiąże się m.in. z odpowiedzialnością przed tymi, którzy po nas przyjdą. Po to, aby móc spokojnie spojrzeć im w oczy, nawet gdyby mieli przyjść za miesiąc. Czy naprawdę każdy z nas mógłby to zrobić? Oczy tych, którzy prędzej czy później rozliczą nas z czynów. Oczy przyszłych pokoleń i naszego sumienia.

Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań