Temat zmiany przepisów dotyczących ochrony zwierząt wraca jak bumerang – ostatnio za sprawą propozycji nowelizacji obowiązującej w tym zakresie ustawy. Projekt zmian, co prawda, upadł, ale już rozgorzała dyskusja, co by było, gdyby propozycje w nim zawarte wdrożyć w życie. Dotyczy to m.in. zajęcia się przez gminę dzikimi zwierzętami oraz opracowywania co roku programu opieki nad zwierzętami bezdomnymi, który miałby zapewniać im miejsca w schronisku, sezonowe dokarmianie, poszukiwanie dla nich właścicieli, a także sterylizację lub kastrację.
 
dr Anna Kiepas-Kokot, Katedra Ochrony i Kształtowania Środowiska ZUT, Szczecin
Braki w diagnozie stanu „zwierzęcych problemów” na poziomie lokalnym znacząco utrudniają rozwiązywanie problemów. Wszyscy wiedzą, że jest źle, ale mało kto, opierając się na realnych liczbach, potrafi powiedzieć, jak bardzo. Generalnie więc pomysł z przygotowaniem programów przeciwdziałania bezdomności zwierząt jest dobry. W porównaniu do dzisiejszych rozwiązań miałby stać się dla gmin obligatoryjny i wymagający dużej częstotliwości aktualizacji. Niektóre samorządy już to opracowały i realizują. Ale czy coroczne jego aktualizowanie jest potrzebne? Dla ograniczenia problemu bezdomności zwierząt potrzebne są rozwiązania długofalowe, w jasno zdefiniowanym kierunku. Coroczne programy mogą sprawić, że „cała para pójdzie w gwizdek”, wszyscy się będą koncentrować na opracowywaniu programu, a nie jego realizacji. Warto natomiast byłoby zobowiązać gminy do corocznej sprawozdawczości z opracowanego programu. Analiza efektów pozwoliłaby na korektę planowanych działań.
Inną kwestią jest to, co w takim programie miałoby się znaleźć. Bo jak zapewnić bezdomnemu psu miejsce w schronisku, którego po prostu nie ma albo jest przepełnione? Rozbudowa schronisk nie ma sensu. Można to robić w nieskończoność, jeśli nie uda się ograniczyć populacji bezdomnych zwierząt. A rosnące koszty inwestycji i bieżącego utrzymania tych obiektów będą społecznie nieakceptowane.
Jeśli chodzi o zawarcie w programie mechanizmów promowania i wsparcia sterylizacji i kastracji zwierząt, to jestem jak najbardziej „za”. To najrozsądniejszy kierunek działania w walce z bezdomnością zwierząt.
Nałożenie na samorządy obowiązku zajęcia się dziką zwierzyną, która znalazła się na terenie gminy, jest dobrym rozwiązaniem. Na pewno gmina byłaby najlepszym wykonawcą tego zadania. Byłoby to rozwiązanie znacznie korzystniejsze dla mieszkańców niż dzisiejsze „przepychanki” kompetencyjne: czy zwierzę jest w lesie, czy na polu, czy przy drodze, czy w pasie drogowym… Mieszkaniec nie orientuje się w prawnym bałaganie, więc ma pretensje do gminy. Na nic zdają się tłumaczenia służb interwencyjnych, np. straży miejskiej, że dzikie zwierzę w mieście to nie zawsze problem gminy. Mieszkańcy widzą tylko „poorane” np. przez dziki trawniki i zniszczone ogrodzenia. A takie zwierzę też potrzebuje pomocy lekarza albo humanitarnego ulżenia w cierpieniu. Konflikty na linii miasto – człowiek – dzikie zwierzę to konflikty przestrzenne na poziomie lokalnym. I tu należy je rozwiązywać. Ale problem tkwi w finansowaniu tych działań. Jestem przekonana, że wiele gmin, podobnie jak dzisiaj, z własnej inicjatywy byłoby w stanie rozwiązywać te codzienne problemy. Tylko skąd wziąć na to środki?
 
Iwo Slanina, Wydział Zarządzania Kryzysowego UM Katowice
Jeśli zostałby nałożony na gminy obowiązek zajmowania się dziką zwierzyną, to Katowice są w stanie wdrożyć go z dnia na dzień, bo mamy ku temu sprzyjające warunki i w zasadzie już to robimy. Natomiast nie wiem, jak poradzą sobie inne gminy. Bo na pewno będzie to wielki problem, np. ze znalezieniem lekarza weterynarii do grupy interwencyjnej. Tu główną przeszkodą jest dyspozycyjność lekarza w każdym momencie, kiedy go potrzebujemy. Jest on bowiem osobą kluczową, gdyż tylko on może dobrać dawkę i podać lek usypiający. Ważne, by była w gminie grupa osób, która podejmie się wyłapywania czy zbierania dzikiej zwierzyny. Może ona zostać wyłoniona np. przy jakimś komunalnym zakładzie oczyszczania, który obsługuje gminę. Ważne, żeby byli to ludzie przeszkoleni w obchodzeniu się ze zwierzętami. Bo nie ma problemu, gdy zwierzę jest martwe. Ale w przypadku zwierzęcia rannego trzeba umieć ocenić, czy zwierzę to nadaje się do leczenia, czy lepiej byłoby skrócić jego cierpienie. Jeśli kwalifikuje się do leczenia, trzeba je umiejętnie przenieść do samochodu, by mu dodatkowo nie zaszkodzić. Kolejna istotna kwestia to leczenie rannego zwierzęcia – gdzie to zrobić? Na pewno nie w przychodni weterynaryjnej, bo lekarze weterynarii nie znają się na leczeniu dzikich zwierząt, a nawet czasem się ich boją. Może skorzystać wówczas z pomocy nadleśnictwa? My jesteśmy w komfortowej sytuacji, gdyż mamy „pod ręką” Pogotowie Leśne w Mikołowie, gdzie leczone są dzikie zwierzęta. Jest to jedyne takie miejsce na południu Polski, więc sądzę, że gminy, które są z innego rejonu kraju, mogą mieć problem ze znalezieniem placówki, która zajmie się leczeniem zwierzyny.
 
Katarzyna Turzańska-Szacoń, Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami
Naprawdę źle się stało, że projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt nie przeszedł. Bo wiele przepisów, które się tam znalazło, miało rację bytu. Zapis o obowiązku tworzenia w samorządach programów zapobiegania bezdomności zwierząt jest jak najbardziej potrzebny. Niektóre gminy już to robią i choć wdrożenie tych przepisów wymaga pewnych środków, to per saldo w dłuższej perspektywie wychodzi to korzystniej dla samorządów. Bo jeśli będzie przeprowadzana obowiązkowa kastracja czy sterylizacja i wyda się na to pewne środki, to będziemy mieli coraz mniej zwierząt w schroniskach, a co za tym idzie – będzie im można zapewnić w tych obiektach lepszy byt.
Coroczna aktualizacja tych programów jest konieczna ze względu na możliwość występowania różnych zdarzeń losowych, np. klęski żywiołowej. Ewentualnie można by było zapisać, że program winien być zmieniany tak często, jak wymagają tego okoliczności. Ale wtedy – jak znam polskie podejście – taki program opracuje się tylko raz, odłoży na półkę i nikt tam nie będzie zaglądał przez wiele lat. A obowiązek rokrocznej aktualizacji zmusi samorządy do tego, żeby jednak działać w tej materii.
Co do dzikiej zwierzyny, to temat jej pojawiania się w miastach zawsze wiązał się z „odbijaniem piłeczki” z jednej instytucji do drugiej. Gmina się od tego odcinała, przerzucając obowiązek wyłapania dzikich zwierząt czy odtransportowania martwych na straż miejską, po części szukano pomocy u weterynarzy czy myśliwych, w to wszystko włączały się jeszcze nadleśnictwa i organizacje zajmujące się opieką nad zwierzętami. Ale ta kwestia musi być dokładnie uregulowana. W moim przekonaniu, tym tematem powinny zajmować się nadleśnictwa. Trudno sobie wyobrazić, żeby przewozić np. sarnę czy dzika do gminnego schroniska dla zwierząt, bo jeśli takie zwierzę będzie chore, to ucierpią na tym pozostali mieszkańcy obiektu. Były już takie przypadki w Polsce.
W ogóle uważam, że ustawa o ochronie zwierząt powinna być napisana na nowo, przy uwzględnieniu postulatów gmin, nadleśnictw, organizacji pozarządowych, weterynarzy, straży miejskich itp. Powinny się w niej znaleźć konkretne przepisy dotyczące zwierząt domowych, dzikich, importowanych spoza kraju, z uwzględnieniem także rzeźni. Ale fakt, że dotychczasowe propozycje nie przeszły, bez podania merytorycznych przyczyn, mogą wskazywać, że jednak w naszym kraju humanitarne traktowanie zwierząt wciąż pozostawia wiele do życzenia.
W sumie obowiązująca ustawa w tym zakresie nie jest taka zła. Niestety, jak zwykle gros przepisów nie jest stosowanych. Brakuje świadomości tego tematu w społeczeństwie. Czasem tylko media nagłaśniają przypadki znęcania się nad zwierzętami, zwłaszcza w sezonie ogórkowym, i wtedy temat ochrony zwierząt ożywa na chwilę, a potem znów jest szara rzeczywistość. A my takich przykładów, o których sporadycznie informują media, mamy na pęczki.
 
Przygotowała Katarzyna Terek