Przez południe naszego kraju przetoczyła się kolejna – w stosunkowo niedługim czasie – „stuletnia” fala powodziowa. Intensywność zjawisk tego rodzaju w ostatnich dekadach wzrasta. Trzeba po prostu przyjąć, bez roztrząsania przyczyny, że z takimi albo jeszcze bardziej katastrofalnymi wydarzeniami co jakiś czas będziemy się mierzyć.

Są ofiary śmiertelne ostatniej powodzi, zniszczony został dorobek życia wielu ludzi – i to jest największa tragedia. Trzeba też pamiętać, że zniszczona została infrastruktura: drogi, sieci energetyczne, wodociągowe, kanalizacyjne i oczyszczalnie ścieków. 

To ostatnie będzie miało daleko idące konsekwencje, a naprawa oczyszczalni, a co za tym idzie – doprowadzenie ich do wymaganej efektywności oczyszczania, będzie trwała tygodnie, jeśli nie miesiące. A co w międzyczasie? Nic – surowe ścieki będą sobie spokojnie płynęły do rzek. Najpierw będziemy mieli skażenie mikrobiologiczne, salmonellę i całą paletę innych patogenów. Ale nie to jest najgroźniejsze. Po jakimś czasie to wszystko, co dostanie się do wód, ulegnie mniejszej lub większej mineralizacji, ale przecież nie zniknie. Latem, gdy zrobi się ciepło, ta materia organiczna pochodząca ze ścieków będzie znakomitą pożywką, nawozem dla glonów. Wystąpią zakwity zbiorników zaporowych, wolniej płynących odcinków rz...