Z prawie półrocznym wyprzedzeniem, bo już w czerwcu ruszyła kampania wyborcza do samorządów lokalnych. Zawsze znajdzie się przecież jakiś sposób na obejście prawa i wpompowanie w kampanię środków finansowych, które nie podlegają przepisom i obostrzeniom związanym z finansowaniem wyborów. W Warszawie wyrosły już setki billboardów z nośnym hasłem „Gospodarz – nie polityk”, reklamujące burmistrza jednej z dzielnic jako kandydata na urząd prezydenta miasta stołecznego. Nie wdając się w ocenę takich sposobów omijania prawa wyborczego, należy jednak oddać sprawiedliwość, że faktycznie ów burmistrz ma doświadczenie, wiele niekwestionowanych osiągnięć i sporo powodów do dumy. Z pewnością doskonale poradziłby sobie również z zarządzaniem stolicą.
Jednak żeby nie zostać posądzonym o udział w przedwczesnej agitacji wyborczej, muszę do tej beczki miodu dodać łyżkę dziegciu. Wystarczy bowiem przejść niespełna 700 m od supernowoczesnego ratusza tej dzielnicy na osiedle Przyjaźń, żeby znaleźć się na ogromnym, dzikim wysypisku śmieci, które wzrasta tu od wielu lat. Może to tym bardziej zaskakiwać, że w jego bezpośrednim sąsiedztwie zawsze stoi kilkanaście ogólnodostępnych kontenerów na odpady.
Śmietnik ten to efekt całkowicie nieprzemyślanych decyzji władz samorządowych. Przed kilkoma laty były tutaj bowiem pracownicze ogródki działkowe – zadbane, bo miały swoich gospodarzy. Jednak w toku kolejnej kampanii wyborczej padło słuszne hasło: wybudujmy na tym ter...