300 tysięcy ha – taki areał winny mieć (szacunkowo) polskie uprawy roślin energetycznych, abyśmy mogli sprostać unijnym wymogom dotyczącym procentowego udziału energii ze źródeł odnawialnych. Dużo to czy mało?
Biorąc pod uwagę obszar naszego pięknego kraju oraz powierzchnię gruntów, które by się do takiego celu nadawały, nie jest to liczba szczególnie wysoka. Trochę tu, więcej tam i na pewno się pomieści. Ale na tym problem wcale się nie kończy. Ba – dopiero się zaczyna! Wszak nawet na bezkresnych polach nic samo się nie posadzi, nie będzie się pielęgnowało, nie zbierze się, nie przetworzy i nie zawiezie do odbiorcy. Ktoś musi to wszystko zrobić! I tu właśnie pojawia się realna obawa.
Raport na temat bezrobotnych – nierobotnych, jaki pojawił się w jednym z majowych numerów „Polityki”, potwierdza codzienne obserwacje. Nie roztrząsając wątku, który na naszych łamach pojawia się tylko doraźnie, podsumujmy go zwięźle i dosadnie: wielu ludziom nie chce się robić! Zwłaszcza ciężko, solidnie i za wynagrodzenie, które z przyczyn i rynkowych, i „fiskusowo-zusowych” nie jest specjalnie motywujące. Nie ma szacunków określających liczbę pracowników potrzebnych do uprawy roślin energetycznych na wspomnianym areale. Z pewnością jednak można ją ująć jednym – owszem, nieprecyzyjnym – słowem: dużo. I oby nie za dużo! Oczywiście w całym kraju tylu pracowitych ludzi znalazłoby się bez trudu, ale ich zgromadzenie akurat tam, gdzie ...