Ile pali… ten budynek?
Unia Europejska w swoich dyrektywach dotyczących energetyki określa nie tylko to, jaki poziom udziału energii ze źródeł odnawialnych powinniśmy w danym czasie osiągnąć. Inne bowiem wytyczne odnoszą się do energetycznej „jakości” budynków i zalecają tu stworzenie specjalnego systemu certyfikacji. Brzmi trochę groźnie, nieprawdaż? Groźnie, bo biurokratycznie. Zasadniczy dylemat z cyklu: czy warto? dotyczy jednak celu i sensu.
Ten pierwszy jest ewidentny. Certyfikacja energetyczna budynku ma wszakże wymusić zmniejszenie zużycia energii. Aby przybliżyć „zasadę działania” tego ambitnego pomysłu, najlepiej posłużyć się analogią do zakupu samochodu. Ogromna większość nabywców przy wyborze modelu kieruje się przecież nie tylko ceną, parametrami i wyposażeniem, ale także tym, ile benzyny bądź ropy zużywa dany samochód. Tak powszechne i oczywiste jest w takiej sytuacji pytanie: „ile pali?”. W przypadku zakupu budynków – już stojących lub dopiero mających powstać – nikt dotychczas podobnego pytania nie zadawał. A gdyby nawet, to nie byłoby tu żadnej dokładnej odpowiedzi, poza ogólnikowymi zapewnieniami, że jest dobrze ocieplony, ma „ciepłoszczelne” okna, grzejniki są bardzo sprawne itp. Tymczasem w niedalekiej przyszłości każdy kupujący budynek będzie tu mógł zapytać o konkrety i będzie musiał je uzyskać na specjalnym świadectwie.
Narzucona z mocy dyrektywy certyfikacja energetyczna wzbudzi zainteresowanie problemem racjonalnego użytkowania energii u wszystkich, którzy budują i eksploatują oraz sprzedają i kupują budynki. I to już za niespełna rok. No, przynajmniej teoretycznie. Bo choć przygotowania są już podobno w toku, to biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia i polityczne „turbulencje” w czasie przedwyborczym, trudno się oprzeć obawie, że z uchwaleniem ustawy o ocenie energetycznej budynku i z przygotowaniem niezbędnych rozporządzeń może być kłopot. A opóźnienia w prawdziwym oszczędzaniu energii to argument dla zwolenników budowy elektrowni jądrowej.
Cel dyrektywy jest zatem jasny i szczytny. Pozostaje pytanie o sens. Czy lepiej od dyrektywy nie załatwiłby tego sam rachunek ekonomiczny? Presja kosztów jest wszakże skuteczniejsza (również tańsza i łatwiejsza w funkcjonowaniu) niż przymus rozporządzeń. Kupujący samochód nie potrzebują żadnej dyrektywy, aby zadbać o swój interes. Tak czy owak, przynajmniej jedno jest pewne: energię oszczędzać warto!
Urszula Wojciechowska
Ten pierwszy jest ewidentny. Certyfikacja energetyczna budynku ma wszakże wymusić zmniejszenie zużycia energii. Aby przybliżyć „zasadę działania” tego ambitnego pomysłu, najlepiej posłużyć się analogią do zakupu samochodu. Ogromna większość nabywców przy wyborze modelu kieruje się przecież nie tylko ceną, parametrami i wyposażeniem, ale także tym, ile benzyny bądź ropy zużywa dany samochód. Tak powszechne i oczywiste jest w takiej sytuacji pytanie: „ile pali?”. W przypadku zakupu budynków – już stojących lub dopiero mających powstać – nikt dotychczas podobnego pytania nie zadawał. A gdyby nawet, to nie byłoby tu żadnej dokładnej odpowiedzi, poza ogólnikowymi zapewnieniami, że jest dobrze ocieplony, ma „ciepłoszczelne” okna, grzejniki są bardzo sprawne itp. Tymczasem w niedalekiej przyszłości każdy kupujący budynek będzie tu mógł zapytać o konkrety i będzie musiał je uzyskać na specjalnym świadectwie.
Narzucona z mocy dyrektywy certyfikacja energetyczna wzbudzi zainteresowanie problemem racjonalnego użytkowania energii u wszystkich, którzy budują i eksploatują oraz sprzedają i kupują budynki. I to już za niespełna rok. No, przynajmniej teoretycznie. Bo choć przygotowania są już podobno w toku, to biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia i polityczne „turbulencje” w czasie przedwyborczym, trudno się oprzeć obawie, że z uchwaleniem ustawy o ocenie energetycznej budynku i z przygotowaniem niezbędnych rozporządzeń może być kłopot. A opóźnienia w prawdziwym oszczędzaniu energii to argument dla zwolenników budowy elektrowni jądrowej.
Cel dyrektywy jest zatem jasny i szczytny. Pozostaje pytanie o sens. Czy lepiej od dyrektywy nie załatwiłby tego sam rachunek ekonomiczny? Presja kosztów jest wszakże skuteczniejsza (również tańsza i łatwiejsza w funkcjonowaniu) niż przymus rozporządzeń. Kupujący samochód nie potrzebują żadnej dyrektywy, aby zadbać o swój interes. Tak czy owak, przynajmniej jedno jest pewne: energię oszczędzać warto!
Urszula Wojciechowska