Jeden dzień z życia Prezesa
Za chwilę święta Bożego Narodzenia. Będziemy składać sobie życzenia. Teraz chciałbym jednak poświęcić kilka zdań osobom, których ciągle się czepiam. Mam na myśli również siebie. A ci, o których chcę napisać, to szefowie firm. Wodociągowych też. I proszę nie traktować tego jako użalania się nad sobą bądź nad kolegami, lecz wyłącznie jako pokazanie tego, co na co dzień nas, szefów firm, spotyka.
Nie tylko fotel i cygaro…
Prezes brzmi dumnie. Zasadniczo, gdy byłem małym chłopcem, wydawało mi się że prezes siedzi za dużym biurkiem na ogromnym fotelu ze skóry i pali cygara. A jak naprawdę wygląda zwykły dzień prezesa? Prezes nie może przychodzić ostatni do pracy, bo jeśli od swoich podwładnych ma prawo wymagać, by przychodzili najpóźniej na ósmą, to sam powinien być już trochę wcześniej. Jeśli o ósmej ma spotkanie zarządu, to musi przyjść jeszcze wcześniej, by się do niego przygotować. I tu dochodzimy chyba do najważniejszego elementu prezesowania. Szef musi zawsze być przygotowany. Bo przecież tak jak on będzie przygotowany do spotkań, tak będą przygotowani jego podwładni. Jakie będą efekty spotkań, takie będą efekty firmy.
Zaczynam dzień mniej więcej tak jak wszyscy. Kończę pierwsze spotkanie, po którym zazwyczaj ktoś ma bardzo pilną sprawę, wynikającą z tego spotkania. Później przychodzi pierwszy gość, a sekretarka wchodzi z listą osób, które dzwoniły w czasie spotkania. Gość wchodzi, telefony czekają. Gość wychodzi i zaczyna się dzwonienie, oddzwanianie i ustalanie terminów spotkań. W sekretariacie czeka już kolejny gość i wbiega zdyszany podwładny bo zupełnie zapomniał, że potrzebny jest mój podpis pod… (tu następuje lista tak długa jak książka telefoniczna). Wchodzi kolejny gość. Powrót do pokoju. Walki ciąg dalszy. Podpisanie dokumentów, zadekretowanie korespondencji i przypominanie sobie, o czym to ja zapomniałem. Teraz korespondencja elektroniczna. Znowu sekretarka z telefonami, czeka kolejny gość. Trzeba go przyjąć, bo nie wypada, by czekał tak długo. Wchodzi. Przyszedł podziękować. Nawet nie wiem za co ani dlaczego właśnie mnie. Mija trzynasta. Czas na śniadanie. Chwila przerwy, a więc czas, żeby przez Internet rzucić okiem na rzeczywistość. Byle szybko, bo zaraz kolejne spotkanie, na którym trzeba coś ustalić. Ale co? Kto je organizuje? Trzeba spojrzeć do notatek. Dzwoni podwładny. Ma pretensje. O czymś zapomniałem. Ma rację. Muszę to naprawić. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Czas na spotkanie. Kończymy spotkanie, wszyscy patrzą na mnie – jakie będą ustalenia? Dlaczego znowu ja? No dobrze, byle szybciej skończyć i mieć jeszcze chwilę dla siebie, zanim wszyscy pójdą do domu. Już sobie przypomniałem. Muszę jeszcze na koniec dnia z kimś pogadać. Wszyscy idą do domu. Mam teraz czas na przemyślenia i na te rzeczy, na które nie było czasu w ciągu dnia. Jeszcze dzwoni na komórkę kolega z innej firmy, a właściwie to ja do niego oddzwaniam, bo nagrał mi się na skrzynkę. Pogadaliśmy. Lubię go. Było miło. Wracam do biurka. Muszę jeszcze skonsultować protokół z zarządu, żeby ustalenia mogły pójść jutro do ludzi. O, pani Ewa przypomina mi w mailu, że czas napisać kolejny felieton do „Wodociągów-Kanalizacji”. W skrzynce mailowej aż czerwono od nieprzeczytanych dokumentów. Jest parę ważnych. I kilka pilnych. Jeszcze kawa. Sekretarki poszły do domu, więc trzeba zrobić ją samemu. Odsłuchuję pocztę głosową. Dwanaście wiadomości. Nie mam teraz czasu. Odsłucham jak pojadę do domu. Znowu narażę się policji. Jeszcze uwagi i komentarze do dwóch dokumentów. Miałem zrobić to wczoraj. Nie dałem rady. Jeszcze jedna kawa. Zawiesił się komputer. Szlag by trafił, znowu zmarnuję dziesięć minut. Odpalił na nowo. Nie odzyskałem pliku. Powoli mam dość. Przychodzi strażnik, bo myślał, że coś się stało. Skończyłem nanosić komentarze i zmiany. Wysyłam to do moich ludzi. Znowu dzisiaj nie miałem czasu z większością z nich porozmawiać. Może jutro? Mam nadzieję. Zamykam komputer i wychodzę. Sprzątaczki na mnie czekają. Przepraszam je i idę do samochodu. Jadę na kolację służbową. Niby nawet miło, tyle że nie zdążyłem pojechać do domu, żeby się chociaż ogolić. Nie mogę nawet wypić piwa. Trudno, może w domu mam jakieś. Ludzie uśmiechnięci i zadowoleni. Ja też. Trochę udaję. Słyszę, że podziwiają firmę i jej rozwój i że na pewno sobie poradzę. Miło. Jadę do domu. Jest już dość późno. Odsłuchuję wiadomości ze skrzynki. Za późno, żeby oddzwaniać. Spróbuję jutro. Może się nie obrażą. Dojeżdżam do domu. Mam dość. Jeszcze coś przeczytam i pójdę spać. Jutro piętnaście po ósmej spotkanie z kimś… Zapomniałem już z kim. W weekend napiszę artykuł i sporządzę moje uwagi do planu działań strategicznych. W tygodniu nie będzie na to czasu, bo jadę na delegację. Koniec dnia. Co z tym piwem? Już mi się nie chce. Może jutro… Bo przecież jutro znowu będę miał tyle czasu, by wszystko nadgonić? Czy aby na pewno?
Nie tylko z okazji świąt…
Opisałem jeden dzień z życia prezesa. Wcale nie po to, by ktoś się miał nade mną użalać. Piszę to po to, aby powiedzieć, że często szefowie firm pozostają zupełnie sami. I ponieważ też są tylko ludźmi, to czasami mają dosyć. I powiedzenie im wówczas, że na pewno sobie poradzą, nie załatwia problemu. Zarabiamy całkiem dużo, mamy własne pokoje, sekretarki, samochody służbowe, laptopy i komórki. Lecz gdy wszyscy już pójdą do domu, to zostajemy sami, podsumowujemy to, czego nie udało się nam zrobić i kogo dzisiaj zawiedliśmy, bo… Nie myślimy o tym, co udało się osiągnąć, bo sukcesy zawsze traktujemy jako zwycięstwa naszych pracowników, a problemy jako własne. Taka jest rzeczywistość. Nic na to nie poradzimy, lecz chcemy troszkę wyrozumiałości na co dzień oraz wsparcia, i to niekoniecznie polegającego na „dasz sobie radę”.
Dlatego właśnie wszystkim szefom życzę dzisiaj dużo odporności i mało samotności. Pracownikom zaś, by mogli być dumni z siebie i swoich szefów. Z kolei jednym i drugim życzę, by się wzajemnie rozumieli, nie tylko składając sobie świąteczne życzenia.
Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań
prezes Aquanet, Poznań