Ludwik Węgrzyn
prezes Związków Powiatów Polskich
starosta bocheński

Rozpoczęta właśnie kampania wyborcza do jednostek samorządu terytorialnego poprzedzona została działaniami politycznymi, prowadzonymi na skalę i z zajadłością niespotykaną w najnowszej historii Polski. Awantura związana była ze zmianami w ordynacji wyborczej do gmin, powiatów i województw samorządowych. Gdy wrócę pamięcią do wszystkich wyborów do organów samorządu terytorialnego, nawet tych sprzed 16 lat (które odbywały się w maju 1990 r., a więc na wiosnę, i może w tym tkwi sedno problemu), to myślę, że przygotowane przez parlament propozycje ordynacji wyborczej nie wywoływały aż takich emocji jak obecnie. Może wokół zasad wybierania przedstawicieli nie byłoby aż takiej wrzawy, gdyby nie składane wcześniej deklaracje i oświadczenia przedstawicieli największego ugrupowania politycznego w Sejmie, związane z informacjami głoszącymi, że większość parlamentarna postanawia podjąć kroki zmierzające do zmiany ordynacji.
Zatem obecny przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS na Zgromadzeniu Ogólnym Związku Powiatów Polskich 16 marca br. złożył w jego imieniu deklarację, że obowiązująca ordynacja wyborcza jest dobra i ani w Klubie Parlamentarnym Pis, ani w tej partii nikt nie planuje jej zmiany. Dobrą jakość obowiązującej wówczas ordynacji wyborczej do samorządu i brak zamiarów, aby ją zmienić, podkreślił 27 czerwca br. Kazimierz Marcinkiewicz, ówczesny prezes Rady Ministrów, prominentny działacz PiS. Deklaracja została złożona podczas obrad zgromadzenia prezydentów, burmistrzów, starostów i wójtów w Poznaniu. Przyznam się ze wstydem, iż wiele myślałem nad takim działaniem polityków i celami, jakie przyświecały składanym w takiej treści i tonie deklaracjom, ale mój rozum nie potrafił wymyślić sensownej odpowiedzi. Wśród samorządowców spotykających się na obradach czy to Związku Powiatów Polskich, czy też innych gremiów znajdują się przedstawiciele wszystkich ugrupowań politycznych, zasiadających w parlamencie, w tym także ugrupowań koalicyjnych. Jest wśród nich znaczący odsetek członków i sympatyków PiS. Jeśli był to wybieg taktyczny, to nie osiągnął zakładanego celu, a nawet wręcz przeciwnie – trafił rykoszetem w składających takie właśnie deklaracje. Jeżeli przyświecały temu inne cele, to są one dla mnie zupełnie niezrozumiałe. W mojej ocenie wielkim osiągnięciem samorządów oraz ich korporacji do chwili obecnej było małe upartyjnienie tego segmentu życia publicznego. Jeżeli rządząca koalicja parlamentarna ma zamiar ten stan zmienić, to uważam, że należy o tym mówić otwartym tekstem, a nie stosować zasłonę dymną w postaci głoszenia nieuprawnionych tez o niewydolności samorządu czy też braku spójności w jego organach kolegialnych. To przecież ci sami ludzie głosili słuszne hasła o konieczności pluralizmu politycznego we wszystkich organach władzy publicznej. Czyżby więc znowu wyłaziła na wierzch sienkiewiczowska „moralność Kalego”? Gdyby już w marcu ogłoszono polityczną potrzebę zmian w ordynacji wyborczej, to można by było spokojniej przeprowadzić diagnozę istniejącego stanu w obowiązujących przepisach, a zwłaszcza diagnozę sytuacji w polskich samorządach w 2006 r.
Wprowadzono więc w błąd samorządowców – mówiąc wprost, po prostu ich okłamano, ale tym samym otwarto pole do kolejnej wojny w parlamencie i wojny politycznej, a nie merytorycznej.
Jak to w ostatnich czasach, niestety, bywa, zgubione zostało sedno sprawy, a więc dążenie do stworzenia takiej sytuacji prawnej i ekonomicznej, w której samorządy terytorialne mogłyby w racjonalny sposób realizować przypisane im zadania.
Jaka więc będzie nowa ordynacja, skoro wywołała tak wiele kontrowersji? Dokonane zmiany sprowadzają się do możliwości tzw. blokowania list wyborczych, a więc łączenia się przed wyborami bez konieczności zawierania koalicji. Zastosowano więc wybieg, aby nie zachodziła konieczność osiągnięcia 8% otrzymanych głosów jako progu wyborczego przewidzianego dla koalicji. Przy wyżej opisanym progu wyborczym zawarcie koalicji w nowo uchwalonej ordynacji wyborczej jest jak najbardziej możliwe, ale wymaga ono w aspekcie politycznym wypracowania wspólnego programu wyborczego jako platformy nie tylko działań doraźnych na potrzeby kampanii wyborczej, ale także wspólnego programu, jaki będzie realizowany po ewentualnie wygranych wyborach i z którego realizacji utworzona koalicja musi zdać rachunek wyborcom na koniec kadencji oraz w trakcie jego realizacji. Dyżurne argumenty tworzone doraźnie z waśni, jakie rzekomo toczą się w organach kolegialnych i powszechnej obstrukcji czy niemocy działania, są tylko szukaniem uzasadnienia do wprowadzenia zmian w ordynacji wyborczej. Szkoda, że wnioskodawca zmian nie podał do publicznej wiadomości, ile jednostek samorządu terytorialnego posiada – z tego właśnie tytułu – zarząd komisaryczny, ponieważ dla mnie byłby to pretekst do wprowadzania zmian. Argument o rzekomym marnowaniu głosów wyborców oddanych na ugrupowanie, które nie przekroczy progu, jest dla mnie co najmniej śmieszny, gdyż idąc tym właśnie tropem należałoby wprowadzić tylko jedną listę kandydatów jedynie słusznych oraz obowiązek głosowania właśnie na nich.
Przyjęte w nowej ordynacji wyborczej blokowanie list sprawi, że cała kampania wyborcza, a zwłaszcza sam akt wyborczy, stanie się dla wielu obywateli spektaklem całkowicie niezrozumiałym. Mogą się przecież blokować listy ugrupowań o zupełnie innych programach wyborczych, wyłącznie w celu doraźnych personalnych korzyści. Tak naprawdę przy przyjętych w ordynacji wyborczej rozwiązaniach wyborca nie ma żadnej pewności ani żadnego prawdopodobieństwa, że oddając głos na kandydata X, nie wybiera kandydata Y.
Historia lubi się powtarzać i taką sytuację podobno już przerabialiśmy w latach 40. XX w. Do tej pory krąży anegdota z wyborów do Sejmu z 1947 r., dotycząca uniwersalnego urządzenia do przeprowadzenia wyborów, a przede wszystkim do pokazania osiągniętego wyniku wyborczego „urna wyborcza to jest taka szkatułka, gdzie wrzucono Mikołajczyka, a wyskoczył Gomułka”. Życzę wszystkim wyborcom, aby historia się jednak nie powtórzyła.

Skróty od redakcji