Kindersztuba, czyli rurka z kremem
Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań
Wakacje powoli dobiegają końca. A skoro tak, to należy wrócić do poważniejszych tematów. Może nie tak zupełnie poważnych, ale…
Dzisiaj kilka słów o kulturze osobistej, dobrym wychowaniu i przypadkach zaniku tzw. kindersztuby. Żeby o czymś mówić, trzeba to zdefiniować. A ponieważ nie będę próbował naśladować pana Pietkiewicza, który w moim kręgu jest wyrocznią w zakresie savoir vivre’u, to skupię się na zwyczajnych, prostych regułach postępowania w firmie. W mojej definicji dobre wychowanie w firmie, a właściwie nie tylko w firmie, ale we wszystkich relacjach służbowych, winno się opierać na wzajemnym szacunku i prawie do posiadania własnego zdania. Nie oznacza to jednak prawa do realizowania pomysłów przez każdego, kto posiada własne zdanie, ponieważ to prowadziłoby w prosty sposób do anarchii. Do tego wyżej wzmiankowanego szacunku dodałbym jeszcze szczyptę odwagi cywilnej i przyjmijmy, że tak postępując, będziemy postrzegani jako ludzie kulturalni (przynajmniej zawodowo).
Zacznijmy może od wymagań w stosunku do szefa, ponieważ od niego zawsze należy wymagać więcej. To on winien ustanawiać wzorce, co nie oznacza, że nie może popełniać błędów. Może mu się to zdarzać, ale nie może to być regułą. Szacunek do podwładnego jest wyjściowym warunkiem prawidłowych relacji na linii szef – podwładny. I nie wystarczy, że szef mówi „dzień dobry”, miło się uśmiecha i czasami nawet podaje rękę na powitanie. Tego się wymaga od przysłowiowego Jasia, a Jan, jeśli jest szefem, musi bezwzględnie ustanawiać szersze normy i sam je stosować. Określmy teraz sobie, co oznacza szacunek do podwładnego, skoro niewystarczające są podstawy kindersztuby. Postaram się to wyjaśnić, pokazując stronę negatywną, stąd też poprzez odwrotność dojdziemy do stosownej definicji.
Ekspert wie?
Pierwsza kardynalna wada szefa, grzech przeciw dobremu wychowaniu, to przekonanie o własnej racji, czasami trącające aż o nieomylność. Mój znajomy, który jest ekspertem, mawiał żartem „ekspert nie myśli – ekspert wie”. Tyle że to był żart mądrego człowieka, który zawsze słuchał i chciał się uczyć. Wprost z tej wady wynika kolejna – gadulstwo. Przecież, skoro szef wie, to nie musi słuchać, bo i po co? A jeśli nie słucha, tylko mówi, to podwładni są mu potrzebni tylko jako wykonawcy woli panującego. I niby to jest normalne, bo w końcu to przełożony odpowiada za podległych sobie ludzi i powierzone jemu i im zadania. Taki styl sprawowania władzy dość wyraźnie kojarzy się jednak ze stylem rządzenia w średniowieczu (na przykład absolutyzm, dobrze żeby był chociaż oświecony) albo w czasach nam bliższych – przez sekretarza partii komunistycznej (tu z oświeceniem bywało już znacznie gorzej). Dlatego właśnie dzisiaj od wszelakiej maści przełożonych można już wymagać nowoczesnych systemów zarządzania. Nieważne, że przełożony jest wysokiej klasy specjalistą w jakiejś konkretnej dziedzinie (a czasami tak mu się tylko zdaje) albo że ukończył wysoko specjalizowane kursy, bo przecież sekretarze też kończyli WUML (dla młodszych czytelników odszyfrowuję skrót: Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu i Leninizmu). Jeśli szef nie chce albo nie czuje potrzeby przekazywania mu wiedzy przez podwładnych, a na dodatek nie chce prowadzić z nimi dialogu, to już nic mu nie pomoże. To oznacza, że nie ma szacunku dla swoich podwładnych.
Dyplomacja z braku odwagi
To natomiast oznacza, że oni nie są zobligowani do szacunku dla niego i z pewnością go nie mają (pomimo że czasami udają tak dobrze, że szefowi wydaje się coś odwrotnego). Szacunek nie polega jednak wyłącznie na tym, że słucha się podwładnych. Polega on również m.in. na rzetelnej ocenie jego pracy i – jeśli istnieje taka potrzeba – rozmowie o występujących problemach. W cztery oczy. Największy występek przeciwko przykazaniu dobrego wychowania popełnia przełożony, który nie dość, że za plecami obmawia podwładnego, to jeszcze czasami robi to z kolei przy jego podwładnych. Tego to właściwie komentować już nie trzeba. Nie trzeba również komentować sytuacji, gdy na pytanie o przyczyny takiego, a nie innego postępowania czy też oceny podwładnego słyszymy odpowiedź, niby dyplomatyczną: bez komentarza. A nie jest to, niestety, sytuacja wyłącznie hipotetyczna. Jak można dokonywać oceny pracy podwładnego wobec innych, czasami nawet bez udziału tegoż podwładnego, i nie mówić o podstawach takiej oceny? Świadczy to o braku odwagi cywilnej. Odwagi, której istnienie jest warunkiem sine qua none uznania kogoś za szefa. Zdarzają się nawet takie skrajne przypadki, że szef nie chce się spotkać z podwładnym. Często argumentuje to brakiem czasu, choć prawdziwym powodem jest właśnie brak odwagi. A ten z kolei często wynika z braku argumentów do rzeczowej dyskusji, spowodowanego nieobiektywnym ocenianiem. Smutne, ale prawdziwe.
Nie zmieściłem już tutaj niczego o kulturze obowiązującej pomiędzy pracownikami i kulturze podwładnego w stosunku do przełożonego. Może jeszcze przyjdzie na to kiedyś czas. To jednak postawa przełożonego ma decydujący wpływ na całą firmę. Kiedyś usłyszałem ciekawe porównanie: szef bez kindersztuby i bez odwagi ma się tak do dobrego szefa, jak pałka policyjna do rurki z kremem. Tylko czy jakiś „negatywny” szef to przeczyta? A jeśli przeczyta, to czy weźmie to do siebie? Wątpię, ale zawsze warto spróbować.
prezes Aquanet, Poznań
Wakacje powoli dobiegają końca. A skoro tak, to należy wrócić do poważniejszych tematów. Może nie tak zupełnie poważnych, ale…
Dzisiaj kilka słów o kulturze osobistej, dobrym wychowaniu i przypadkach zaniku tzw. kindersztuby. Żeby o czymś mówić, trzeba to zdefiniować. A ponieważ nie będę próbował naśladować pana Pietkiewicza, który w moim kręgu jest wyrocznią w zakresie savoir vivre’u, to skupię się na zwyczajnych, prostych regułach postępowania w firmie. W mojej definicji dobre wychowanie w firmie, a właściwie nie tylko w firmie, ale we wszystkich relacjach służbowych, winno się opierać na wzajemnym szacunku i prawie do posiadania własnego zdania. Nie oznacza to jednak prawa do realizowania pomysłów przez każdego, kto posiada własne zdanie, ponieważ to prowadziłoby w prosty sposób do anarchii. Do tego wyżej wzmiankowanego szacunku dodałbym jeszcze szczyptę odwagi cywilnej i przyjmijmy, że tak postępując, będziemy postrzegani jako ludzie kulturalni (przynajmniej zawodowo).
Zacznijmy może od wymagań w stosunku do szefa, ponieważ od niego zawsze należy wymagać więcej. To on winien ustanawiać wzorce, co nie oznacza, że nie może popełniać błędów. Może mu się to zdarzać, ale nie może to być regułą. Szacunek do podwładnego jest wyjściowym warunkiem prawidłowych relacji na linii szef – podwładny. I nie wystarczy, że szef mówi „dzień dobry”, miło się uśmiecha i czasami nawet podaje rękę na powitanie. Tego się wymaga od przysłowiowego Jasia, a Jan, jeśli jest szefem, musi bezwzględnie ustanawiać szersze normy i sam je stosować. Określmy teraz sobie, co oznacza szacunek do podwładnego, skoro niewystarczające są podstawy kindersztuby. Postaram się to wyjaśnić, pokazując stronę negatywną, stąd też poprzez odwrotność dojdziemy do stosownej definicji.
Ekspert wie?
Pierwsza kardynalna wada szefa, grzech przeciw dobremu wychowaniu, to przekonanie o własnej racji, czasami trącające aż o nieomylność. Mój znajomy, który jest ekspertem, mawiał żartem „ekspert nie myśli – ekspert wie”. Tyle że to był żart mądrego człowieka, który zawsze słuchał i chciał się uczyć. Wprost z tej wady wynika kolejna – gadulstwo. Przecież, skoro szef wie, to nie musi słuchać, bo i po co? A jeśli nie słucha, tylko mówi, to podwładni są mu potrzebni tylko jako wykonawcy woli panującego. I niby to jest normalne, bo w końcu to przełożony odpowiada za podległych sobie ludzi i powierzone jemu i im zadania. Taki styl sprawowania władzy dość wyraźnie kojarzy się jednak ze stylem rządzenia w średniowieczu (na przykład absolutyzm, dobrze żeby był chociaż oświecony) albo w czasach nam bliższych – przez sekretarza partii komunistycznej (tu z oświeceniem bywało już znacznie gorzej). Dlatego właśnie dzisiaj od wszelakiej maści przełożonych można już wymagać nowoczesnych systemów zarządzania. Nieważne, że przełożony jest wysokiej klasy specjalistą w jakiejś konkretnej dziedzinie (a czasami tak mu się tylko zdaje) albo że ukończył wysoko specjalizowane kursy, bo przecież sekretarze też kończyli WUML (dla młodszych czytelników odszyfrowuję skrót: Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu i Leninizmu). Jeśli szef nie chce albo nie czuje potrzeby przekazywania mu wiedzy przez podwładnych, a na dodatek nie chce prowadzić z nimi dialogu, to już nic mu nie pomoże. To oznacza, że nie ma szacunku dla swoich podwładnych.
Dyplomacja z braku odwagi
To natomiast oznacza, że oni nie są zobligowani do szacunku dla niego i z pewnością go nie mają (pomimo że czasami udają tak dobrze, że szefowi wydaje się coś odwrotnego). Szacunek nie polega jednak wyłącznie na tym, że słucha się podwładnych. Polega on również m.in. na rzetelnej ocenie jego pracy i – jeśli istnieje taka potrzeba – rozmowie o występujących problemach. W cztery oczy. Największy występek przeciwko przykazaniu dobrego wychowania popełnia przełożony, który nie dość, że za plecami obmawia podwładnego, to jeszcze czasami robi to z kolei przy jego podwładnych. Tego to właściwie komentować już nie trzeba. Nie trzeba również komentować sytuacji, gdy na pytanie o przyczyny takiego, a nie innego postępowania czy też oceny podwładnego słyszymy odpowiedź, niby dyplomatyczną: bez komentarza. A nie jest to, niestety, sytuacja wyłącznie hipotetyczna. Jak można dokonywać oceny pracy podwładnego wobec innych, czasami nawet bez udziału tegoż podwładnego, i nie mówić o podstawach takiej oceny? Świadczy to o braku odwagi cywilnej. Odwagi, której istnienie jest warunkiem sine qua none uznania kogoś za szefa. Zdarzają się nawet takie skrajne przypadki, że szef nie chce się spotkać z podwładnym. Często argumentuje to brakiem czasu, choć prawdziwym powodem jest właśnie brak odwagi. A ten z kolei często wynika z braku argumentów do rzeczowej dyskusji, spowodowanego nieobiektywnym ocenianiem. Smutne, ale prawdziwe.
Nie zmieściłem już tutaj niczego o kulturze obowiązującej pomiędzy pracownikami i kulturze podwładnego w stosunku do przełożonego. Może jeszcze przyjdzie na to kiedyś czas. To jednak postawa przełożonego ma decydujący wpływ na całą firmę. Kiedyś usłyszałem ciekawe porównanie: szef bez kindersztuby i bez odwagi ma się tak do dobrego szefa, jak pałka policyjna do rurki z kremem. Tylko czy jakiś „negatywny” szef to przeczyta? A jeśli przeczyta, to czy weźmie to do siebie? Wątpię, ale zawsze warto spróbować.