Prawdopodobnie wskazany w tytule typ emocji gremiów właścicielskich nad Renem i Sekwaną zdecydował o podpisaniu 8 września br. przez PIGO porozumienia ze stroną samorządową, reprezentowaną przez KIGO i wiceministra Gawłowskiego.

Być może zdaniem przedstawicieli PIGO idealistycznie chodziło o zlikwidowanie niestabilności prawa, które np. zamyka drogę do ustalania indywidualnych strategii. Problem w tym, że naszym zdaniem lepsze jest niestabilne prawo niż odchylenie pacyfistyczne polegające na tym, że zamiast nieustannej i wyczerpującej walki proponuje spokój na cmentarzu. My – mikro, mali i średni przedsiębiorcy między Odrą i Bugiem – nie mamy dokąd uciekać, dlatego wybieramy „strach bez końca” zamiast „strasznego końca”.
 
Pokój przyniesie wojnę
Porozumienie jeszcze bardziej zapętliło ogląd najprostszego pod słońcem procesu, tj. dobrze zorganizowanej gospodarki odpadami komunalnymi przy zachowaniu jej konkurencyjności, a jednocześnie stymulowaniu inwestycji high-tech. Co więcej, ten „separatystyczny” pokój przyniesie wojnę, bowiem „domknięcie” stabilnego prawa na długie trwanie jest w formule tego porozumienia niemożliwe i dalej będą próby „przechytrzenia” i wprowadzenia okupacji tego rynku przez rycerzy niepokalanego gminowładztwa.
Warto wpatrzyć się w ten historyczny kadr, w którym Chamberlain po powrocie z Monachium macha świstkiem papieru, wyobrażając sobie, że zwiódł Hitlera niczym torreador byka (a to byk siadł mu na plecy już za chwilę). Czy nie nasuwa się historyczna analogia? To jest właśnie pułapka pacyfizmu, rozejm za wszelką cenę – szykuje wojnę. I pamiętajmy, to nie my wysuwaliśmy ciągle żądania „terytorialne”, to nie my chcieliśmy pozbawić inne osoby „przestrzeni życiowej” (rynku, na którym świadczymy usługi naszym klientom), to nie my od co najmniej dziewięciu lat minimum dwa razy w ciągu roku dokonywaliśmy prowokacji w stylu „rozpoznania walką” (a nuż się uda).
Ponieważ tekst pisany jest na początku października br., nadal nie znamy konsekwencji porozumienia, ale nawet jeśli w oparciu o nie kolejne założenia do nowelizacji będą „przyjazne” przedsiębiorcom, to daleko jeszcze do legislacyjnego „skrojenia”, nie mówiąc już o igrzyskach parlamentarnych, gdzie wszystko, co przyjazne, może być konsekwentnie odczynione. A może decyzję PIGO tłumaczy idea „ucieczki do przodu” na tzw. ostrym kole? Analogia nieudana, gdyż nikt nie będzie ciągle dopompowywał kół europomocowymi środkami, ma to charakter jednorazowy i opony zaraz sflaczeją. Problem w tym, aby te prawdziwe „ekomrówki”, jakimi są mikro i małe przedsiębiorstwa, nie zostały zniszczone, gdyż to one użyźniają gospodarcze poletka (bo jak np. kryzys, to do MŚP!).
Porozumienie jest – w najgłębszym sensie – dowodem porozumienia się! Chcielibyśmy, aby konsensus stał się faktem bez względu na sprawy prestiżowe, ale problem w tym, że nie ma tam osnowy, wokół której mogłaby się owinąć jakaś jego merytoryczna treść. Przede wszystkim jest to polemika ze zdezaktualizowanym tekstem założeń autorstwa byłego wiceministra J. Mikuły, a główny wektor dyskusji to koncepcja „jednak” jednej opłaty (miały być dwie). Zgoda na oddanie gminie części przychodu za unieszkodliwianie odpadów jest kompletnie straceńcza, bo „wyczyści” przedsiębiorców z marży aż do kiszek, postawi ich w roli podwykonawców i inkasentów zarazem; żadnej przyjemności, obowiązków zaś moc! I co w zamian? Nie mówiąc już o tym, że tej opłaty w części „zwracanej” gminie nie da się zapisać ustawowo, to zaś oznacza całkowitą arbitralność beneficjenta. I zwróćmy uwagę: opłaty, a nie ceny umownej!
 
Źródło nieporozumień
Nie ma też zgody co do tezy o konieczności umacniania samorządu gminnego. Uparte dedykowanie gospodarki odpadami komunalnymi gminie jest źródłem wielu nieporozumień, gdyż gminy – za wyjątkiem kilku największych metropolii – nie są w stanie ogarnąć, planować i organizować tej sfery (a krytyczna masa odpadów produkowana jest przez co najmniej 500 tys. mieszkańców. Powinno zatem nastąpić przeniesienie zarządu procesami na szczebel województwa; nie jednak – jak w tekście Porozumienia – na WPGO, ale na żywą osobę, tj. marszałka (dla którego plan byłby tylko wsparciem itp.). Powiadają, że to wymagałoby wielu zmian ustawowych itp. Ale co w tym trudnego? Ogólnie biorąc, porozumienie– gdyby stało się prawem – wzmacniałoby gminy, dawałoby im prawo do żądania kaucji i gwarancji na poczet transferów oraz haraczu w związku z unieszkodliwianiem odpadów. Kto by zyskał, kto stracił na porozumieniu? Sprawa jest oczywista – zyskałoby KIGO i samorządy, a przedsiębiorstwa (w szczególności MŚP) – prócz nielicznych – straciłyby w niektórych przypadkach wszystko, tj. przestałyby istnieć. A co robią niezależnie od tego sporu samorządowcy? Walczą o wprowadzenie do Prawa zamówień publicznych (P.z.p.) zasady zlecania wykonywania usług swoim spółkom bez przetargu, na zasadzie „wolnej ręki”, a także o powstanie hybrydy, spółki użyteczności publicznej, niepodległej wobec praw wolnego rynku. Papierkiem lakmusowym są przetargi nieograniczone w trybie P.z.p.: ani samorządowcy (i KIGO), ani zwolennicy porozumienia (jak PIGO) nie chcą tej formy zlecania, czyżby obu marzył się bowiem monopol i wyeliminowanie MŚP?
W dyskusji na temat subsystemu gospodarki odpadami komunalnymi pojawiają się co najmniej dwie klisze, które wykoślawiają obraz rzeczywistości. Pierwsza to ogląd przez okulary fantasmagorii unijnych, przede wszystkim w kwestii możliwości całkowitej likwidacji odpadu. Druga to gra interesów, z których przebijają się chęć utworzenia w miejsce rynku monopolu dla jednoosobowych spółek skarbu gminy i jego antyteza – próba obrony rynku jako racji najwyższej: życia wielu podmiotów (przede wszystkim MŚP). Te co najmniej dwie pary okularów powodują, że nie widzimy najprostszego sposobu, jak najefektywniej ekonomicznie i ekologicznie uporać się z odpadami. Zastraszani nadto ekologiczną apokalipsą, nawet inteligentni obserwatorzy skłaniają się do rozwiązań na pozór prostych, z których wyłania się monolit gigantopolu.
 
 
Witold Zińczuk
przewodniczący Rady Programowej ZPGO
 
 
Śródtytuły od redakcji