Odkąd M.L. King rozpoczął swoje płomienne przemówienie od „I have a dream…” (z ang. wynika piękna dwuznaczność: sen i marzenie), litera tej inwokacji bywa srodze nadużywana. Ale tym razem moje marzenie tyczy rzeczy fundamentalnych. Mogą się one wydawać błahe, gdy tak naprawdę mogą przechylić szalę, która pociągnie kraj w określonym kierunku: zastoju lub rozwoju.

W tym momencie ważne jest wyjaśnienie naszej pozycji jako przedsiębiorców, których często oskarża się o lobbing czy ciemne interesy.
Z tego punktu widzenia jako ewenement należy uznać sytuację, że przedsiębiorcy walczą ze stanem naturalnym, do którego dążą, a mianowicie z monopolem. Da się to wytłumaczyć tym, że nie jest to monopol, który to oni mają „zagospodarować”. Monopol bowiem został tu zaprojektowany „dla kogoś innego”, tj. gmin, i w tym sensie przedsiębiorcy reprezentują interes ogólny, bo walczą o konkurencję, z którą normalnie by walczyli nie administracyjnie, lecz metodami rynkowymi (ceną, jakością i ich optimum). W ten sposób przedsiębiorcy reprezentują interes ogólny, stają się państwowotwórczy, bowiem konkurencja to przeciwieństwo sobiepaństwa i wyrzucania publicznych pieniędzy w błoto, „korporacyjnych” przywilejów. I gdy Leszek Balcerowicz każdy rodzaj władzy publicznej analizuje poprzez przykład peronu we Włoszczowej, zachęcając do sfinalizowania niedokończonej prywatyzacji, to lobby JST pochrząkuje: „… a wręcz przeciwnie – rekomunalizować, etatyzować i uzależniać”. Przeprowadziłem wśród znajomych (większość z wyższym wykształceniem) minisondę i jej wyniki były zaskakujące – zupełnie nie widzieli związku między długiem publicznym (także JST) a swoim portfelem! A przecież brak insygniów prywatnego kredytu (zabezpieczeń, hipotek, podpisów, poręczeń itp.) nie zmienia faktu, że dług ten ma swoje źródełko w naszych kieszeniach i w częściowo „złodziejski” sposób – nie pytając nas o zdanie – zabiera nasze obecne i przyszłe dochody. Jest właśnie bardziej podstępny, bo jego problematykę politycy „zasłaniają” analizą techniczną, np. dyskusją, czy może przekroczyć ostrożnościowy próg konstytucyjny i czy to dobrze, czy źle. Fatalnie! Bo mój pieniądz jest mniej warty (teraz) i będę musiał więcej go wydać (w przyszłości) na spłatę długu.
 
Szaty św. Mikołajów
Opiszemy to na przykładzie „przejęcia władztwa nad odpadami”. Oprócz etatów (które uzależniają, bo nominowani mogą być w każdej chwili odwołani) nowo powoływane do życia spółki będą miały jeszcze jedno zadanie prestidigitatorskie à la Copperfield. Za pieniądze podatników będą się stroić w szaty św. Mikołajów i mówić, że działają non profit i – manipulując świadomością ludzi – obniżać ceny. Nawet jeśli nie poniżej kosztów, to bez „marży”, która winna zawierać wraz z „pustym kosztem” amortyzacji fundusz odtworzenia i rozwoju (inwestycji). Zatem „non profit” znaczy, że mają filozofię następującą: przejeść w kosztach, ile się da, wynik mieć na zero, a inwestycje robić ze źródeł takich jak dotacje i budżet – koniec końców z pieniędzy podatnika. To się nazywa prywatyzacja zysków i uspołecznienie strat. Dług publiczny to najgorszy złodziej naszego dobrobytu. Jeśli tworzy go klasa polityczna do sfinansowania wydatków niezbędnych, których nikt inny nie poniesie (dróg, linii kolejowych, wodociągów i kanalizacji itp.), to z trudem, ale trzeba się zgodzić. Natomiast jeśli chce sobie fundować latyfundia spółek, aby kręcić karuzelą stanowisk, to trzeba powiedzieć stanowcze „nie!”. Zresztą ta gra ceną ma swój rewers, bo i spółka gminna potrafi „dźwignąć” ceny pod niebo.
 
Magia dla magów
Aż dziw bierze, że po 20 latach transformacji ustrojowej te – wydawałoby się – oczywiste kwestie trzeba przypominać. W warunkach implementowania (prawa UE) i regulowania (na modłę UE) te socjalistyczne konstrukcje przestają jakoś – o zgrozo – razić, a teza, iż dobrze by było, aby było mniej państwa w państwie (tanie państwo?), staje się egzotyczną formułą. Chowajcie się do nor, wszelkiej maści etatyści, nie ma żadnego równouprawnienia między waszą godną pogardy „dewocją” a leseferyzmem z domieszką idei regulatywnych! Etatyzm to zło, które czasami musi być zastosowane. Ale poprzez to, że bywa konieczne, nie przestaje być złem, rakiem toczącym zdrową tkankę. Ktoś na jednej z debat – siląc się na dowcip – pytał, jaka jest różnica między liczbą 3 a 24, w ten sposób ustawiając trzy kraje członkowskie, w tym Polskę, w sytuacji na cenzurowanego. To prawda, że Polska właśnie oparła się wzorcowi monopolu gminy – i bardzo dobrze. Dysfunkcje systemu nie wynikają z tego nieetatystycznego rozwiązania, ale z całkowicie innych przyczyn. Można by zadać pytanie, czy Polska jest na tyle bogata, aby obciążać obywateli dodatkowymi daninami na rzecz etacików wokółgminnych interesików. W tym biegu „na dochodzenie” (a mamy dystans ok. 30 lat) do obrosłej tłuszczem zbędnych wydatków „starej” Unii żadna oszczędność, która nie przekłada się na rozwój, nie jest nie do przecenienia! Zatem nie opowiadajmy bajek, że tak super jest w Niemczech – oni mogą mieć monopol w tej sferze na deser, bo „przejadają” plan Marshalla, motywację do ciężkiej pracy przez ponad 60 lat, efekty synergii połączenia z NRD itd. A magię liczb zostawmy magom!
Zatem mam marzenie… Że dwa razy do roku parlamentarzyści nie będą wstrząsali posadami gospodarki odpadami, bowiem grupa lobbystów JST namówiła resort X czy Y do zmiany prawa w kierunku „końca świata przedsiębiorców”. Że można zaplanować biznes na 10-15 lat. Że można z regulatorem (krajowym, wojewódzkim) ułożyć prosty system obiegu śmieci. Że w drodze technicznych ustaleń i nadzoru gmina zmonitoruje ogół spraw związanych z porządkiem i czystością. Że przedsiębiorcy nie będą musieli wyręczać polityków w obronie konkurencji i będą sobie dążyć do monopolu, nigdy go, oczywiście, nie osiągając itd. Czy te marzenia to zbyt piękne sny?
Nie, nam – przedsiębiorcom – to się należy. I tylko o to chodzi, by nie trzeba było z tym czekać do następnej prywatyzacji, gdy worek unijnych pieniędzy będzie już pusty.
 
 
Witold Zińczuk,
przewodniczący Rady Programowej Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami
 
 
Śródtytuły od redakcji