Ukarzą czy nie ukarzą? Zapłacimy czy nie zapłacimy? Pomogą czy pozostawią nas samych? – oto pytania stawiane przez wiele osób, które na co dzień zajmują się odpadami. Pytania, które na dobrą sprawę w ogóle nie powinny paść.

Kiedy w 2002 r. powstawał Krajowy Plan Gospodarki Odpadami, wszystko wskazywało na rychłe załatwienie spraw odpadów powstających na terenie naszego kraju. Powaga i rozmiar przedsięwzięcia niemal gwarantowały wspaniałą przyszłość polskiej gospodarki odpadami i czystość środowiska naturalnego.

Epokowe dzieło
Przyjęte uchwałą nr 219 Rady Ministrów z 29 października 2002 r. epokowe dzieło pod tytułem „Krajowy Plan Gospodarki Odpadami” stanowiło poważny zbiór celów i zadań koniecznych do realizacji w nadchodzących latach. Zawierało ono wytyczne dla województw, powiatów i gmin, których gospodarka odpadami też winna być planowa.
Co by nie mówić, Krajowy Plan Gospodarki Odpadami był dokumentem dobrym i nic dziwnego, że niejeden dał się na to nabrać. Przedstawienie apokaliptycznej wizji stanu gospodarki odpadami w Polsce, a następnie działań ratunkowych każdego naiwnego „odpadowca” musiało szarpnąć za serce. I szarpnęło. Tyle że z tego wszystkiego pozostał tylko przyczynek do zawału.
Podstawowym celem gospodarki odpadami w Polsce miało być radykalne zmniejszenie ilości odpadów deponowanych na składowiskach poprzez maksymalny odzysk i inne niż składowanie unieszkodliwianie wszystkich nadających się do tego frakcji. Powagi temu celowi nadać miały limity wyłączenia i poddania odzyskowi określonych rodzajów odpadów. Ażeby ułatwić prowadzenie zaplanowanych działań, zasugerowano budowę wspólnych instalacji odzysku i recyklingu dla aglomeracji gmin. Wszystko to było tak piękne i przekonujące, że należało tylko oczekiwać zmian w prawie odpadowym, ponieważ z dotychczasowymi regulacjami prawnymi Plan był niewykonalny. Pozostawał wyłącznie lekturą gatunku „fantasy”.

Wiele gmin, zgodnie z obowiązującym prawem, wprowadza selektywną zbiórkę odpadów

Mity i rzeczywistość
Największy optymista spośród autorów Planu postawił przed gminami najtrudniejsze do zrealizowania zadanie – osiągnięcia w bardzo krótkim czasie założonych limitów zmniejszenia masy odpadów kierowanych na składowiska. Podstawą takich założeń był chyba mit, że Polak potrafi. Polak może tak, ale gmina nie.
Osiągnięcie bardzo wyśrubowanych limitów zmniejszenia masy odpadów miało być zrealizowane poprzez stworzenie w gminach systemów selektywnego zbierania odpadów komunalnych metodami dotychczas niestosowanymi. Na domiar wszystkiego systemem zbierania odpadów winni być objęci wszyscy mieszkańcy gmin. Tylko jak to zrobić?
Oto konkretny przykład. Jedna z gmin posiada zorganizowany system zbierania odpadów komunalnych obejmujący zaledwie 40% mieszkańców. Zbierane są odpady niesegregowane i – w kilku punktach – opakowania z tworzyw sztucznych. Aby sprostać oczekiwaniom Planu chociaż w części, należało zbudować system odbioru odpadów segregowanych „u źródła” metodą „odbioru bezpośredniego”. Znawcy tematu wiedzą, że taki system daje najlepsze efekty. Cóż z tego, skoro koszty budowy takiego systemu przeraziły wszystkich, łącznie z władzami samorządowymi. Okazało się bowiem, że na zbudowanie takiego systemu dla gminy liczącej 11,2 tys. mieszkańców potrzeba aż 357,3 tys. zł (netto). Należy przy tym zaznaczyć, że jest to gmina bez atrakcji turystycznych, której podstawę bytu stanowi rolnictwo. Jest to ogromna suma, której ta gmina na pewno nie wygospodaruje.
Wskazywane w Planie źródła finansowania dawały pewne nadzieje, że będzie można z nich naprawdę skorzystać. Gmina jest członkiem związku gmin, ale to żadna pociecha. Okazuje się bowiem, że każde ze źródeł finansowania posiada bardzo dobry filtr, który nie przepuszcza wniosków o dofinansowanie budowy systemów zbierania odpadów. Gmina musi poradzić sobie sama. Może zrzucić obowiązek zakupu pojemników na właścicieli nieruchomości (ustawa na to pozwala) lub wymusić to na firmie odbierającej odpady. Może. Ale czy to zadziała? Jak zmusić pięciohektarowego rolnika do zakupu pojemników?
Preferowane w uzyskiwaniu dofinansowania są związki gmin. Bardzo to chwalebne, tyle że utworzenie związku minimum 150-tysięcznego (takie tylko się liczą) jest często sprawą niemożliwą. Dobrze, jeśli w granicach związku znajdują się większe miasta położone blisko siebie. Ale co z gminami małymi, położonymi np. na Podlasiu czy Mazurach? 150-tysięczny związek to wydłużenie odległości do ok. 100 km, a więc potężny wzrost kosztów transportu i gigantyczne obciążenie kasy mieszkańców. A wyjątków nie ma. Albo 150 tysięcy mieszkańców, albo żegnaj.
Załóżmy, że udało się stworzyć związek zgodny z normami. Związek zrzesza gminy miejskie i wiejskie, leży w rejonie Parku Narodowego, któremu chce pomóc, posiada wspaniałą koncepcję systemu gospodarki odpadami i dużo dobrych chęci. I to powinno mu wystarczyć. Okazuje się jednak, że park to nie komunalka, a biomasa z parku to nie odpad, mimo że jest niemożliwa do zagospodarowania. Szukajcie innych odpadów komunalnych.
Zresztą priorytet dla gospodarki wodno-ściekowej tłumaczy wszystko. Spośród 40 projektów priorytetowych zakwalifikowanych do uzyskania pomocy ze środków unijnych na lata 2007-2013 tylko sześć dotyczy gospodarki odpadami, zaś spośród 42 uzupełniających – jedynie 13 (dane podane we „Wspólnocie” z 25 listopada 2006 r.). Ponieważ związków gmin nie stać na budowę „koniecznej sieci instalacji”, jej tworzenie w Polsce, tak jak całego systemu gospodarki odpadami, potrwa jeszcze przez następne pokolenia.

Robią, co mogą
Sytuacja gmin w sferze gospodarki odpadami jest nie do pozazdroszczenia. Każda z nich kombinuje jednak, jak ten temat rozwiązać z korzyścią dla siebie i potomnych. Z racji ograniczenia środków pozostających w ich dyspozycji chwytają się one różnych sposobów radzenia sobie z tym problemem. Najczęściej tracą na tym firmy zajmujące się odbiorem odpadów. To właśnie one mają wprowadzić selektywne zbieranie odpadów (kupcie sobie pojemniki, bo ludzi nie stać), odpowiadają za wyłączenie ze składowania i zagospodarowanie określonej ilości odpadów ulegających biodegradacji oraz mają zmniejszać koszty funkcjonowania systemu. Wiele gmin, zgodnie z obowiązującym prawem, wprowadza selektywną zbiórkę odpadów, edukuje społeczeństwo albo czeka na obiecane rozwiązania ze strony rządu czy wojewodów.
Tylko po co ta cała fikcja? Czyż łatwiejsze nie byłoby usprawnienie zagadnień związanych z gospodarką odpadami, zamiast ich komplikowanie?
Znając stan gospodarki odpadami, nawołując do przyśpieszenia, obniżmy VAT na pojemniki i konieczny sprzęt (jest 22%). Kupimy ich więcej, a tym samym podniesiemy standard usług.
Dążąc do maksymalnego zagospodarowania odpadów ulegających biodegradacji, uprośćmy procedury budowy kompostowni i instalacji fermentacji. Nie wprowadzajmy coraz to nowych barier dystrybucji kompostu (atesty, opinie, certyfikaty, pozwolenia na sprzedaż itp.). Kto dzisiaj podejmie się kompostowania odpadów, wiedząc, że nigdy nie pozbędzie się kompostu?
Określając limity ilości mieszkańców „godnych” uzyskania pomocy, nie powiększajmy tych limitów w zależności od pory dnia czy roku. Być może przeniesienie zadań związanych z gospodarką odpadami na powiat usprawni organizację. Związki powiatów – to już siła.
Ciągle słyszy się o konieczności usprawnienia gospodarki odpadami. Można jednak odnieść wrażenie, że tak naprawdę to nikomu na tym nie zależy. W jednej ręce trzymamy marchewkę w postaci obietnic dofinansowania i bat z kar i kontroli, a w drugiej cugle, abyśmy przypadkiem zbyt szybko nie dobiegli do celu.

Antoni Niedziałkowski
Abrys-Technika, Poznań