Początek grudnia upłynął pod dobrym znakiem – dalej walczyliśmy o tanie państwo. Premier jak powiedział, tak zrobił, i poleciał do Brukseli liniowym rejsem (mam nadzieję, że LOT-u). Wydarzenie to zrobiło na mnie ogromne wrażenie, choć pamiętam jeszcze innego premiera, który postanowił korzystać wyłącznie z samochodów produkowanych w kraju, i jednego, który usiłował jeździć pociągiem. Obejrzana ostatnio migawka telewizyjna wywołała wspomnienie pewnego wydarzenia, którego niechcący zostałem uczestnikiem.
Rzecz miała miejsce w byłym (jak to się obecnie mawia) ZSRR. Jakieś radzieckie władze – zapewne tamtejsze Ministerstwo Nauki – wyraziły zgodę na mój staż na Uniwersytecie Ryskim i jednocześnie odmówiły zgody na staż w Łotewskiej Akademii Nauk. Cóż, byłem „uczonym” niższego, bo uniwersyteckiego sorta i jako taki nie miałem prawa „szpiegować” w akademii. Zgoda na przyjazd do Rygi jednak była i zaopatrzony w odpowiednią dokumentację, a także (oczywiście) w bilet lotniczy (ważny w obie strony) z adnotacją OK – wyleciałem. Podróżowałem przez Moskwę, gdzie należało się przesiąść do samolotu do Rygi, co polegało na konieczności wydostania się z lotniska Szeremietiewo i dostania się na lotnisko Lefortowo. Jako człowiek, który w przodującym kraju już bywał i konieczne frycowe parę razy zapłacił, udałem się do Inturistu, instytucji zajmującej się posiadaczami paszportów innych niż radzieckie.
Kiedy, zachowując nienaganne maniery, zapytałem urzędującą tam funkcjonariuszkę o to, jak mam się dostać z jednego lotniska na drugie, gdyż udaję się do Rygi, pani przestała się uśmiechać i po prostu zażądała biletu. Przestudiowała go dokładnie i wykonała telefon. Rozmowa była krótka. Oddając mi bilet, oznajmiła „Pan nie leci”. Mimo że ze mnie człek „bywały”, lekko zdębiałem – jak to, przecież mam bilet OK, zakupiony w Aerofłocie! Więc pani ponownie chwyciła za słuchawkę, a po zakończeniu rozmowy usłyszałem, iż w mojej sprawie nadszedł telegram (pani nie wiedziała, od kogo, ale z Warszawy). Dała mi numer telegramu i poradziła, bym po powrocie sprawę sobie na miejscu wyjaśnił. Wyjaśniłem uprzejmie, iż nie jestem z Warszawy, a rzeczona stolica nie ma ze mną nic wspólnego. Pani na to, że ona nic nie wie. Muszę się pochwalić, refleks mi dopisał. Spojrzałem na nią czule i spytałem „no i sztoż dziełajem?”. Pani na to z całkowitym spokojem: „Proszę od razu jechać na Lefortowo, nic nie mówić i jakoś to będzie”. Z wrażenia byłem na Lefortowie cztery godziny przed odlotem. Rzeczywiście jakoś mnie do samolotu wsadzili.
I tu popełniłem błąd. Usiadłem dla bezpieczeństwa w środku, nie na swoim miejscu. Nigdy na to nie zwracali uwagi, ale nie tym razem. Obsługa nerwowo krążyła po pokładzie, usiłując coś policzyć. W pewnym momencie wstał jakiś jegomość i gromkim głosem, wskazując na mnie, wrzasnął „on nie nasz”. Mieli mnie. Bilet się zgadzał, karta pokładowa w porządku. Co robić? Przesadzili mnie do przedniej, lepszej części samolotu. Tuż przed startem, który mocno się opóźnił, weszło paru dostojnie wyglądających panów, usiedli koło mnie i kołujemy. W pewnym momencie odchyliła się zasłona i zauważyłem, iż korytarz koło wyjścia jest pełen ludzi podróżujących wyraźnie na stojąco. Pomyślałem, bałagan jak zwykle, sprzedali za dużo biletów.
Prawdziwa jednak niespodzianka objawiła się na lotnisku w Rydze. Samolot kołuje pod sam budynek portu. Orkiestra, pionierzy, kobiety pracujące, kwiaty, sztandary. „No”, myślę sobie, „tak cię jeszcze nie witali”. Wstaję – i do wyjścia. Ostre „sadities, podażditie” stewardesy posadziło mnie na miejscu i nie udało mi się odebrać tak należnych hołdów. Płyta opustoszała, wysiedliśmy.
Następnego dnia z miejscowej, centralnej prasy dowiedziałem się, że partyjno-rządowa delegacja Łotewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej powróciła z rozmów na wysokim szczeblu. Nie wiem do dzisiaj, czy już wtedy chodziło o tanie państwo, czy o podtrzymanie więzi ze społeczeństwem, czy też były jakieś inne ważne przyczyny. Nie wiem też, ilu obywateli przodującego kraju nie poleciało.
Tym, którzy korzystają z usług naszego lotniczego przewoźnika, życzę, by jednak zakupiono jakieś samoloty lub przynajmniej je czarterowano. Nigdy nic nie wiadomo, a taniość państwa nie na tym polega.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji