Niepotrzebna gmina
Cieszy, że w numerze 5/2007 „Przeglądu Komunalnego” branża zajmująca się odpadami wreszcie mówi jednym głosem, a tytuły artykułów: „Sztuka dla sztuki” i „Legislacyjny chaos” są adekwatne do sytuacji. Martwi natomiast, że zapomina się o genezie ustawowych regulacji dotyczących odpadów i o słynnej rurze, która ma początek i koniec.
Minister środowiska proponuje drastyczne zwiększenie opłat za składowanie odpadów. Cel szczytny. I wcale nie chodzi o kolejne olbrzymie pieniądze, które zasilą „likwidowane” fundusze ochrony środowiska czy też może proponowaną do powołania agencję ochrony środowiska, ale o to, jak tłumaczy Ministerstwo, aby podwyższonymi opłatami zniechęcić gminy do składowania, a zmobilizować do zwiększenia wysiłków (czytaj: nakładów finansowych) na odzysk i recykling odpadów. I w tym właśnie problem. Dyskusja toczy się zatem na temat: ile pieniędzy pochłoną opłaty?, ile gminy dopłacą do systemów zbiórki odpadów?, ile trzeba wydać na instalacje do recyklingu?, kto ma „władać” odpadami (chcą tego, oczywiście, gminy), a także – kto to sfinansuje? (może fundusz ochrony środowiska, który zbierze cały „haracz”?). Wyższa opłata ma zmusić wywożących odpady do porównania kosztów dojazdu do wyspecjalizowanych zakładów unieszkodliwiania z opłatami na prymitywnych gminnych wysypiskach (i jak to się ma do postulatu najbliższego miejsca unieszkodliwiania?). A kto za to wszystko zapłaci? Tak czy siak – mieszkańcy gmin, bo budowę składowisk, system segregacji i zbiórki odpadów i zakład unieszkodliwiania odpadów trzeba zbudować za pieniądze z podatków i z opłat za śmieci.
Zapomniany początek rury
W ferworze dyskusji o niewywiązywaniu się gmin z zapisów Krajowego Planu Gospodarki Odpadami i o „władaniu odpadami”, omaszczonej sloganami ekologicznymi, zapomniano o rachunku ekonomicznym i zasadach zrównoważonego rozwoju. A te zasady w odniesieniu do odpadów zostały sformułowane w dyrektywach Unii Europejskiej i w uproszczeniu są uszeregowane następująco: najważniejsze to unikanie powstawania i minimalizacja ilości odpadów, następnie ich odzysk i recykling, a ostatnie w kolejności jest składowanie i inne unieszkodliwianie odpadów. Ważna jest przy tym zasada ekonomiczna – „zanieczyszczający płaci”.
Innymi słowy, dyrektywy te mówią, że w ochronie środowiska najważniejszy jest początek rury, my zaś ciągle mówimy o jej końcu. A kto ma wpływ na rodzaj używanych opakowań i ich ilość? Producent towaru. Kto ma wpływ na to, czy opakowanie będzie się nadawało do odzysku lub recyklingu? Producent opakowania. Kto ma wpływ na to, czy klient wyrzuci opakowanie do śmietnika, czy odniesie je do sklepu? Sprzedawca opakowanego towaru. Kto zatem jest zanieczyszczającym i powinien ponosić tego koszty? Nie, nie jest nim nabywca towaru. Zanieczyszczającymi są: producent towaru, producent opakowania i sprzedawca towaru w opakowaniu. Tylko oni mogą zminimalizować ilość opakowań, wyprodukować opakowania nadające się do odzysku lub recyklingu i zorganizować system zbierania zużytych, specyficznych dla danego towaru opakowań. Zwróćmy uwagę, że w tym łańcuchu w ogóle nie ma gminy. Bo gmina tu nie jest potrzebna.
Producenci napojów wymyślili foliowane kartony, by wykorzystać do maksimum skrzynie ładunkowe samochodów, ale nie myśleli przy tym, ile problemów stwarzać będą opakowania wielomateriałowe. Kompanie piwowarskie wymyślają różne kształty butelek, aby przyciągały wzrok klientów, ale nie zastanawiają się nad systemem ich zbiórki. Wydawcy czasopism używają wszelkich możliwych chemikaliów, aby reklamy w nich drukowane były najbardziej pstrokate, ale nie zastanawiają się, co zrobić z papierem tak nasyconym chemią, że nawet palić się nie chce. Okazuje się, że nad tym muszą myśleć Bogu ducha winne gminy: ile pojemników postawić w punkcie zbiórki – trzy, cztery, sześć, a może osiem – i co z tym potem zrobić?
I co faktycznie robią samorządy gminne: biedniejsze siedzą cicho i nie wykonują planów gospodarki odpadami, a bogatsze chwalą się, ile to setek tysięcy i milionów złotych publicznych pieniędzy wydały na systemy segregacji odpadów. Za co wszystkie i tak zostaną „ukarane” przez Ministerstwo podwyżką opłaty za składowanie. Aby producenci napojów mogli sprzedawać jeszcze więcej opakowań wielomateriałowych i jeszcze więcej wymyślnych butelek, a wydawcy gazet mogli brać pieniądze za jeszcze barwniejsze reklamy.
Dyskutujemy nad kolejnymi nowelizacjami ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, która ma dokonać cudu w gospodarce odpadami komunalnymi. Cud ma polegać na tym, że wg PIGO firmy wywożące odpady za pomocą wolnego rynku wywiozą, odzyskają i zrecyklingują wszystkie odpady, a wg KIGO – że gminy za pomocą przepisów i publicznych pieniędzy zrobią to samo, tylko lepiej. I jedna, i druga mówi jednak o odpadach, które już powstały w takiej ilości, z takich materiałów i takich kształtów, jakie wymyślają producenci. Mówią o odpadach, do zbierania których trzeba projektować specjalne pojemniki, specyficzne systemy zbiórki, o różnych gatunkach szkła, o różnym składzie chemicznym butelek z tworzyw sztucznych i innych odpadach wielomateriałowych.
Sięgnąć do źródeł
W dyskusji nad końcem rury, czyli nad ustawą o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, zapomnieliśmy o początku rury, czyli o ustawie o obowiązkach przedsiębiorców, opłacie produktowej i depozytowej oraz o ustawie o opakowaniach i odpadach opakowaniowych. Przepisy te, w zamyśle ustawodawcy, wskazują, że faktycznie zanieczyszczającym jest producent (bo to od niego zależy, jak uciążliwy dla środowiska będzie wyprodukowany przez niego towar lub opakowanie) i nakazują mu zorganizować systemy odzysku lub recyklingu tego towaru lub opakowania, a jeżeli tego nie zrobi – pokryć koszty jego unieszkodliwiania. Takie rozwiązania funkcjonują w krajach europejskich.
A jak wygląda nasza praktyka? Zacznijmy od tego, że urzędy marszałkowskie, które mają prowadzić ewidencję producentów opakowań, nie wiedzą, ilu ich jest, co oni produkują, w jakich ilościach, jakie należą się opłaty, jak je egzekwować itd. Przy braku tych informacji KPGO i jego pochodne wojewódzkie, powiatowe i gminne operują bezsensownymi liczbami dotyczącymi produkcji, recyklingu i składowania, ich kosztami, a ustawodawca nakłada z sufitu wzięte poziomy odzysku i sankcje za niewypełnienie obowiązków. Organizacje odzysku założone przez producentów, które miały finansować koszty odzysku, recyklingu i unieszkodliwiania, proponują gminom żenujące dopłaty do systemów segregacji i śmieszne ceny za stłuczkę szklaną, makulaturę czy plastiki.
A przecież rachunek jest prosty. Jeśli Kudowa Zdrój wydała w 2005 r. 170 tys. zł na zebranie 230 ton szkła, plastiku, makulatury i baterii, to średnia cena jednego kilograma (z dopłatą organizacji odzysku) powinna wynosić ok. 74 gr. A gmina nie powinna wydawać pieniędzy na finansowanie obowiązków producentów tych odpadów. W przyrodzie nic nie ginie. Jeżeli zbilansujemy w skali kraju ilość wyprodukowanego szkła, założymy 50-procentowy poziom odzysku i znamy jego koszty, to można policzyć, jaka powinna być dopłata z organizacji odzysku. Ale do tego trzeba wiedzieć, ilu jest producentów szkła.
Apel do gmin: nie zajmujmy się sporem o „władanie śmieciami”, apel do ministra środowiska: nie zmuszajmy gmin do wydawania kolejnych milionów złotych na systemy segregacji – sięgnijmy do źródeł problemu i zajmijmy się przepisami regulującymi obowiązki faktycznych producentów odpadów i… egzekwowaniem tych obowiązków. Gdyby zasada „zanieczyszczający płaci” funkcjonowała, żadna gmina nie musiałaby dopłacać do segregacji, a dzięki „niewidzialnej ręce rynku” nawet nie musiałaby się zajmować segregacją. Obecnie ceny skupu złomu są rynkowe. Czy ktoś słyszał o problemach z odpadami stalowymi? Czy gminy organizują punkty zbiórki złomu? Oczywiście, nie wszystkie odpady cieszą się takim popytem i trzeba modyfikować rozwiązania. Ale zawsze muszą być one sensowne ekonomicznie i obciążać zanieczyszczającego.
Przedostatni temat: Dlaczego para idzie w gwizdek, czyli dyskusję nad „władztwem odpadami”, a nie w początek rury? Problemu nie należy upatrywać w krótkowzroczności samorządów, popartej ambicjami rządzenia wszystkim w gminie, nawet śmieciami. Rzecz, a właściwie pieniądze są gdzie indziej. Producenci towarów i opakowań to potężne i wpływowe lobby gospodarcze. Po co płacić za poszukiwanie naprawdę ekologicznych produktów, po co finansować systemy recyklingu własnych produktów, skoro wszystkie koszty ich unieszkodliwiania poniosą gminy. Raz, że same tego chcą (bo się im wmawia, że muszą „rządzić”), dwa – że ustawodawcy (a raczej znający się na rzeczy urzędnicy Ministerstwa Środowiska) im każą.
I ostatnie – co będzie po podwyższeniu opłat? Ano nic. Podwyższone koszty składowania poniosą w ostateczności mieszkańcy. Fundusze ochrony środowiska (a może jeden superfundusz) będą jeszcze bogatsze. Organizacje odzysku zmniejszą dopłaty do segregowanych odpadów i postawią warunki jeszcze bardziej utrudniające ich wykorzystanie, skoro psim obowiązkiem gmin (popartym w dodatku ekonomicznym batem) nadal będzie organizowanie segregacji. Producenci towarów będą sprzedawali je w coraz wymyślniejszych i wygodniejszych (dla siebie) opakowaniach, a klienci będą je kupowali i wyrzucali. Ci najbardziej ekologiczni będą zastanawiali się, do którego z 10 pojemników na segregowane odpady wrzucić kartonik po soku. A co dziesiąta ekologiczna gmina przeznaczy kolejne miliony na wywiezienie zawartości tych pojemników.
I tak będzie do 2009 r., gdy przyjdzie czas zamknięcia wszystkich składowisk… ale to już inna historia.
Janusz Lignarski
Zakład Usług Komunalnych, Bystrzyca Kłodzka
Tytuł, śródtytuły i skróty od redakcji
Minister środowiska proponuje drastyczne zwiększenie opłat za składowanie odpadów. Cel szczytny. I wcale nie chodzi o kolejne olbrzymie pieniądze, które zasilą „likwidowane” fundusze ochrony środowiska czy też może proponowaną do powołania agencję ochrony środowiska, ale o to, jak tłumaczy Ministerstwo, aby podwyższonymi opłatami zniechęcić gminy do składowania, a zmobilizować do zwiększenia wysiłków (czytaj: nakładów finansowych) na odzysk i recykling odpadów. I w tym właśnie problem. Dyskusja toczy się zatem na temat: ile pieniędzy pochłoną opłaty?, ile gminy dopłacą do systemów zbiórki odpadów?, ile trzeba wydać na instalacje do recyklingu?, kto ma „władać” odpadami (chcą tego, oczywiście, gminy), a także – kto to sfinansuje? (może fundusz ochrony środowiska, który zbierze cały „haracz”?). Wyższa opłata ma zmusić wywożących odpady do porównania kosztów dojazdu do wyspecjalizowanych zakładów unieszkodliwiania z opłatami na prymitywnych gminnych wysypiskach (i jak to się ma do postulatu najbliższego miejsca unieszkodliwiania?). A kto za to wszystko zapłaci? Tak czy siak – mieszkańcy gmin, bo budowę składowisk, system segregacji i zbiórki odpadów i zakład unieszkodliwiania odpadów trzeba zbudować za pieniądze z podatków i z opłat za śmieci.
Zapomniany początek rury
W ferworze dyskusji o niewywiązywaniu się gmin z zapisów Krajowego Planu Gospodarki Odpadami i o „władaniu odpadami”, omaszczonej sloganami ekologicznymi, zapomniano o rachunku ekonomicznym i zasadach zrównoważonego rozwoju. A te zasady w odniesieniu do odpadów zostały sformułowane w dyrektywach Unii Europejskiej i w uproszczeniu są uszeregowane następująco: najważniejsze to unikanie powstawania i minimalizacja ilości odpadów, następnie ich odzysk i recykling, a ostatnie w kolejności jest składowanie i inne unieszkodliwianie odpadów. Ważna jest przy tym zasada ekonomiczna – „zanieczyszczający płaci”.
Innymi słowy, dyrektywy te mówią, że w ochronie środowiska najważniejszy jest początek rury, my zaś ciągle mówimy o jej końcu. A kto ma wpływ na rodzaj używanych opakowań i ich ilość? Producent towaru. Kto ma wpływ na to, czy opakowanie będzie się nadawało do odzysku lub recyklingu? Producent opakowania. Kto ma wpływ na to, czy klient wyrzuci opakowanie do śmietnika, czy odniesie je do sklepu? Sprzedawca opakowanego towaru. Kto zatem jest zanieczyszczającym i powinien ponosić tego koszty? Nie, nie jest nim nabywca towaru. Zanieczyszczającymi są: producent towaru, producent opakowania i sprzedawca towaru w opakowaniu. Tylko oni mogą zminimalizować ilość opakowań, wyprodukować opakowania nadające się do odzysku lub recyklingu i zorganizować system zbierania zużytych, specyficznych dla danego towaru opakowań. Zwróćmy uwagę, że w tym łańcuchu w ogóle nie ma gminy. Bo gmina tu nie jest potrzebna.
Producenci napojów wymyślili foliowane kartony, by wykorzystać do maksimum skrzynie ładunkowe samochodów, ale nie myśleli przy tym, ile problemów stwarzać będą opakowania wielomateriałowe. Kompanie piwowarskie wymyślają różne kształty butelek, aby przyciągały wzrok klientów, ale nie zastanawiają się nad systemem ich zbiórki. Wydawcy czasopism używają wszelkich możliwych chemikaliów, aby reklamy w nich drukowane były najbardziej pstrokate, ale nie zastanawiają się, co zrobić z papierem tak nasyconym chemią, że nawet palić się nie chce. Okazuje się, że nad tym muszą myśleć Bogu ducha winne gminy: ile pojemników postawić w punkcie zbiórki – trzy, cztery, sześć, a może osiem – i co z tym potem zrobić?
I co faktycznie robią samorządy gminne: biedniejsze siedzą cicho i nie wykonują planów gospodarki odpadami, a bogatsze chwalą się, ile to setek tysięcy i milionów złotych publicznych pieniędzy wydały na systemy segregacji odpadów. Za co wszystkie i tak zostaną „ukarane” przez Ministerstwo podwyżką opłaty za składowanie. Aby producenci napojów mogli sprzedawać jeszcze więcej opakowań wielomateriałowych i jeszcze więcej wymyślnych butelek, a wydawcy gazet mogli brać pieniądze za jeszcze barwniejsze reklamy.
Dyskutujemy nad kolejnymi nowelizacjami ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, która ma dokonać cudu w gospodarce odpadami komunalnymi. Cud ma polegać na tym, że wg PIGO firmy wywożące odpady za pomocą wolnego rynku wywiozą, odzyskają i zrecyklingują wszystkie odpady, a wg KIGO – że gminy za pomocą przepisów i publicznych pieniędzy zrobią to samo, tylko lepiej. I jedna, i druga mówi jednak o odpadach, które już powstały w takiej ilości, z takich materiałów i takich kształtów, jakie wymyślają producenci. Mówią o odpadach, do zbierania których trzeba projektować specjalne pojemniki, specyficzne systemy zbiórki, o różnych gatunkach szkła, o różnym składzie chemicznym butelek z tworzyw sztucznych i innych odpadach wielomateriałowych.
Sięgnąć do źródeł
W dyskusji nad końcem rury, czyli nad ustawą o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, zapomnieliśmy o początku rury, czyli o ustawie o obowiązkach przedsiębiorców, opłacie produktowej i depozytowej oraz o ustawie o opakowaniach i odpadach opakowaniowych. Przepisy te, w zamyśle ustawodawcy, wskazują, że faktycznie zanieczyszczającym jest producent (bo to od niego zależy, jak uciążliwy dla środowiska będzie wyprodukowany przez niego towar lub opakowanie) i nakazują mu zorganizować systemy odzysku lub recyklingu tego towaru lub opakowania, a jeżeli tego nie zrobi – pokryć koszty jego unieszkodliwiania. Takie rozwiązania funkcjonują w krajach europejskich.
A jak wygląda nasza praktyka? Zacznijmy od tego, że urzędy marszałkowskie, które mają prowadzić ewidencję producentów opakowań, nie wiedzą, ilu ich jest, co oni produkują, w jakich ilościach, jakie należą się opłaty, jak je egzekwować itd. Przy braku tych informacji KPGO i jego pochodne wojewódzkie, powiatowe i gminne operują bezsensownymi liczbami dotyczącymi produkcji, recyklingu i składowania, ich kosztami, a ustawodawca nakłada z sufitu wzięte poziomy odzysku i sankcje za niewypełnienie obowiązków. Organizacje odzysku założone przez producentów, które miały finansować koszty odzysku, recyklingu i unieszkodliwiania, proponują gminom żenujące dopłaty do systemów segregacji i śmieszne ceny za stłuczkę szklaną, makulaturę czy plastiki.
A przecież rachunek jest prosty. Jeśli Kudowa Zdrój wydała w 2005 r. 170 tys. zł na zebranie 230 ton szkła, plastiku, makulatury i baterii, to średnia cena jednego kilograma (z dopłatą organizacji odzysku) powinna wynosić ok. 74 gr. A gmina nie powinna wydawać pieniędzy na finansowanie obowiązków producentów tych odpadów. W przyrodzie nic nie ginie. Jeżeli zbilansujemy w skali kraju ilość wyprodukowanego szkła, założymy 50-procentowy poziom odzysku i znamy jego koszty, to można policzyć, jaka powinna być dopłata z organizacji odzysku. Ale do tego trzeba wiedzieć, ilu jest producentów szkła.
Apel do gmin: nie zajmujmy się sporem o „władanie śmieciami”, apel do ministra środowiska: nie zmuszajmy gmin do wydawania kolejnych milionów złotych na systemy segregacji – sięgnijmy do źródeł problemu i zajmijmy się przepisami regulującymi obowiązki faktycznych producentów odpadów i… egzekwowaniem tych obowiązków. Gdyby zasada „zanieczyszczający płaci” funkcjonowała, żadna gmina nie musiałaby dopłacać do segregacji, a dzięki „niewidzialnej ręce rynku” nawet nie musiałaby się zajmować segregacją. Obecnie ceny skupu złomu są rynkowe. Czy ktoś słyszał o problemach z odpadami stalowymi? Czy gminy organizują punkty zbiórki złomu? Oczywiście, nie wszystkie odpady cieszą się takim popytem i trzeba modyfikować rozwiązania. Ale zawsze muszą być one sensowne ekonomicznie i obciążać zanieczyszczającego.
Przedostatni temat: Dlaczego para idzie w gwizdek, czyli dyskusję nad „władztwem odpadami”, a nie w początek rury? Problemu nie należy upatrywać w krótkowzroczności samorządów, popartej ambicjami rządzenia wszystkim w gminie, nawet śmieciami. Rzecz, a właściwie pieniądze są gdzie indziej. Producenci towarów i opakowań to potężne i wpływowe lobby gospodarcze. Po co płacić za poszukiwanie naprawdę ekologicznych produktów, po co finansować systemy recyklingu własnych produktów, skoro wszystkie koszty ich unieszkodliwiania poniosą gminy. Raz, że same tego chcą (bo się im wmawia, że muszą „rządzić”), dwa – że ustawodawcy (a raczej znający się na rzeczy urzędnicy Ministerstwa Środowiska) im każą.
I ostatnie – co będzie po podwyższeniu opłat? Ano nic. Podwyższone koszty składowania poniosą w ostateczności mieszkańcy. Fundusze ochrony środowiska (a może jeden superfundusz) będą jeszcze bogatsze. Organizacje odzysku zmniejszą dopłaty do segregowanych odpadów i postawią warunki jeszcze bardziej utrudniające ich wykorzystanie, skoro psim obowiązkiem gmin (popartym w dodatku ekonomicznym batem) nadal będzie organizowanie segregacji. Producenci towarów będą sprzedawali je w coraz wymyślniejszych i wygodniejszych (dla siebie) opakowaniach, a klienci będą je kupowali i wyrzucali. Ci najbardziej ekologiczni będą zastanawiali się, do którego z 10 pojemników na segregowane odpady wrzucić kartonik po soku. A co dziesiąta ekologiczna gmina przeznaczy kolejne miliony na wywiezienie zawartości tych pojemników.
I tak będzie do 2009 r., gdy przyjdzie czas zamknięcia wszystkich składowisk… ale to już inna historia.
Janusz Lignarski
Zakład Usług Komunalnych, Bystrzyca Kłodzka
Tytuł, śródtytuły i skróty od redakcji