Jest Pan ekspertem Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC), który w ub.r. otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Za co została ona przyznana?
Głównym wynikiem działań Panelu są okresowe raporty na temat zmian klimatu. Przed rokiem opublikowany został czwarty taki raport, którego ustalenia poszły znacznie dalej niż poprzednich. Wyniki prowadzonych badań doprowadziły bowiem do znacznego uprawdopodobnienia tezy, że notowane w ciągu ostatnich 50 lat ocieplenie klimatu w zdecydowanej mierze jest spowodowane przez człowieka. Nagroda została przyznana za wniesienie znacznego wkładu w rozpoznanie zmian klimatu i ich przyczyn oraz w podwaliny technik mitygacji i adaptacji. IPCC pokazało, że zmiany klimatu są poważne, ale też że jesteśmy w stanie klimat chronić i zabezpieczyć się przed dramatycznym i niekontrolowanym wzrostem temperatury. Jednak nawet gdybyśmy bardzo się starali i gdyby wszystkie kraje świata zdecydowały się na radykalną obniżkę emisji, to rozpędzona machina klimatyczna, która jest bardzo bezwładna, już nie wyhamuje. Dlatego ocieplenie jest gwarantowane. Nawet gdyby zamrozić emisję CO2 na poziomie z 2000 r., to doszłoby do niedużego, ale wyraźnego ocieplenia (wzrost średniej temperatury wyniósłby do końca wieku tylko ok. 0,6°C). Oczywiście jest to nierealne, bowiem minęło już ponad siedem lat i nastąpił znaczny wzrost emisji gazów cieplarnianych. Jednak wciąż istnieje szansa, że klimat w XXI w. nie będzie musiał podgrzać się aż tak bardzo, jak sugerują scenariusze oparte na zachowaniu obecnej tendencji wzrostu emisji. Ich ziszczenie oznaczałoby, że pod koniec wieku temperatura wzrośnie nawet o cztery czy pięć stopni ponad wartość sprzed rewolucji przemysłowej. To byłoby bardzo groźne. Adaptacja do nowych warunków jest, oczywiście, możliwa, ale nie na wielką skalę. Na przykład w Arizonie (USA) jest bardzo gorąco, więc ludzie zaadaptowali się do tych warunków dzięki powszechnemu stosowaniu klimatyzacji. Ale to jest drogie i nieekologiczne rozwiązanie. Aby inne narody mogły żyć na takim poziomie jak Amerykanie czy Kanadyjczycy, trzeba by kilka takich planet jak Ziemia. Tak pojęta adaptacja nie jest zatem receptą dla całego świata.
Raporty IPCC przygotowywane są przez ogromną rzeszę ekspertów, pracujących na różnych poziomach (autorzy prowadzący i koordynatorzy, autorzy prowadzący, eksperci i recenzenci). W sumie są to tysiące osób! Gdy 12 października 2007 r. Komitet Pokojowej Nagrody Nobla ogłosił werdykt, wszyscy bardzo się ucieszyliśmy, ale też zdziwiliśmy, bo nikt na takie wyróżnienie nie liczył.

Wspomniał Pan, że eksperci Panelu pracują na różnych poziomach. Jaką rolę odgrywał Pan w pracach nad raportem?
W ostatnim raporcie byłem koordynatorem i autorem prowadzącym rozdziału pt. „Zasoby wody słodkiej i gospodarowanie nimi”. Woda jako jedno z najważniejszych dóbr jest ściśle związana z systemem klimatycznym – każda zmiana klimatu odbija się na jej zasobach. Uważa się, że konsekwencje globalnego ocieplenia będą odczuwalne głównie w dziedzinie zasobów wodnych. Przed siedmioma laty ukazał się poprzedni, trzeci raport, w którym grałem rolę koordynatora i autora prowadzącego rozdziału o konsekwencjach zmian klimatu w Europie, natomiast przy opracowaniu drugiego raportu mój udział był znacznie mniejszy. Moja kariera w IPCC trwa już kilkanaście lat i dotyczy przede wszystkim dwóch ostatnich raportów. Mogę z przekonaniem stwierdzić, że należę do najściślejszego grona ekspertów, może nawet zmieściłbym się w pierwszej trzydziestce, bo w początku kwietnia będę występował przed plenum IPCC jako jeden z trzech koordynatorów i autorów prowadzących kolejnego dokumentu.

Czy problem zmian klimatu nie jest „przereklamowany”? Przecież w dziejach zamieszkanej przez nas planety to rzecz normalna.
Rzeczywiście są głosy, że w zakresie zmian klimatu na Ziemi wszystko już było. Jasne, że nie ma jakościowo nowych zjawisk – deszcz pada, słońce świeci i woda paruje tak samo jak kiedyś. Ale bardzo wyraźnie zmieniają się częstotliwości występowania zjawisk uznawanych za nietypowe, do których musimy się przygotować. W dziejach Ziemi były już ciepłe i zimne okresy, ale obecnie jest nowy element: na świecie żyje ok. 6,6 mld ludzi. Trudno oszacować, jaka to jest część wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek pojawili się na Ziemi – być może nawet 8-9%. To jest ogromna liczba! A wszyscy chcemy żyć coraz lepiej. Gdy 10 lat temu byłem w Chinach, na ulicach widziałem dużo rowerów, a mało samochodów. Teraz wokół Pekinu jest pięć zatłoczonych obwodnic, które mają nawet po osiem pasów ruchu w każdą stronę. Chińczycy przesiedli się z rowerów do samochodów, bo oni też chcą żyć tak jak my. Ten nowy element – liczba ludności i pogoń za jakością życia w rozumieniu amerykańskim – oznacza radykalny wzrost zużycia energii, a więc i emisji gazów cieplarnianych. Jeżeli nie brać pod uwagę wzrastającego, w wyniku działalności człowieka, stężenia dwutlenku węgla i podtlenku azotu w atmosferze, to nie jesteśmy w stanie wskazać powodów globalnego ocieplenia. Dlaczego klimat kiedyś się ocieplał, wiemy – zmiany aktywności Słońca, promieniowania słonecznego i parametrów orbity Ziemi. Ale ta okresowość była powolna, np. sto tysięcy lat.
Są jeszcze nieliczni zatwardziali sceptycy, którzy mówią, że nie ma ocieplenia. Ale ta grupa topnieje, bo ocieplenie jest oczywiste. Do drugiej grupy sceptyków należą ci, którzy mówią, że ocieplenie jest, ale w historii Ziemi bywało już cieplej i zimniej, więc człowiek nie ma z tym nic wspólnego. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę czynniki naturalne (aktywność słońca, erupcje wulkanów itp.) i wciąż rosnące stężenie gazów cieplarnianych, to wzrost temperatur jesteśmy w stanie wytłumaczyć tylko działalnością człowieka. Kolejna grupa sceptyków to ci, którzy twierdzą, że owszem, ociepla się, i to człowiek do tego doprowadził, ale może to dobrze, że się ociepla? Jeśli wierzyć projekcjom, to za kilkadziesiąt lat Bałtyk będzie znacznie cieplejszy. Zatem na północy Polski możemy skorzystać na ociepleniu, ale czy skorzystamy na południu kraju? Wątpię, ponieważ już w ostatnich latach nawet w górach jest bardzo mało śniegu. Czyli ocena ocieplenia w takim kraju jak Polska jest względna. Przy małym ociepleniu może nawet zyski przeważą, ale przy dużym straty będą globalne. Czwarty „gatunek” sceptyków mówi, że z tym ociepleniem to wszystko prawda, ale i tak nie możemy nic zrobić. Faktycznie, nie możemy nic zrobić za darmo i trzeba gwałtownej zmiany sposobu myślenia. Musimy zatem „odwęglić” energię. I to da się zrobić! Jedną możliwością jest zalesianie (bardzo dobre dla łapania i sekwestracji CO2), ale oprócz tego jest technologia przechwytywania i magazynowania CO2 (CCS) na poziomie zakładów energetycznych. No i wreszcie jest zgazowanie węgla. Uzyskany w ten sposób gaz jest bardziej przyjazny dla środowiska niż węgiel. Oczywiście, ważny jest także rozwój odnawialnych źródeł energii.
„Odwęglenie” energii spowoduje, że kilowat wyprodukowanego prądu będzie droższy. Ale per saldo to się opłaci. W Anglii wyliczono, że to, co stracimy na „odwęglaniu” energii, zyskamy z nawiązką na zmniejszeniu niekorzystnych skutków ocieplenia.

Zatem wiemy już, że zmiany klimatu można ograniczać i że choć będzie to drogie, to w ogólnym bilansie zysków i strat i tak się opłaci. A czy znane są szacunki strat w świecie zwierząt i roślin?
W IPCC są robione takie badania. Czwarty raport szacuje, ile gatunków wyginie przy ociepleniu trzy- lub czterostopniowym. Wyniki są zatrważające! Niektóre regiony są bardziej narażone – tam może wyginąć nawet ponad połowa gatunków! Gatunki, dla których wzrost temperatury ich otoczenia jest śmiertelny, będą szukać sobie odpowiedniego klimatu. Znane są prace, dotyczące zmiany zasięgów występowania różnych gatunków. Na przykład kleszcz sięga na północ dużo dalej niż kiedykolwiek – jest tam, gdzie go nigdy nie było. Zmiany zasięgu gatunków wynikają zarówno z ocieplenia klimatu, jak i z tego, że żyjemy w globalnej wiosce, ludzie coraz częściej podróżują, a to wpływa nie tylko na emisję gazów cieplarnianych, ale też na przenoszenie rozmaitych gatunków.
Gatunki przemieszczają się samoistnie ku biegunom, a więc na naszej półkuli jest to kierunek północny. Zagrożenie naszych kasztanowców przyszło z południa. Widać wyraźnie rozprzestrzenianie się form ciepłolubnych i adaptację innych gatunków. Niestety, nie wszystkie gatunki mogą się adaptować. Zmniejsza się populacja białych niedźwiedzi i są one słabsze. Ich sposób życia wymaga kry dla polowania i lodu, na którym mogą sobie odpocząć, a tego jest coraz mniej. Niektórzy jednak cieszą się z tego, że pierwszy raz w historii w lecie 2007 arktyczna droga morska była niezamarznięta. Tak może być częściej, co znakomicie skróci drogę, stworzy niebywałe możliwości przewozowe. Ale dla białego niedźwiedzia i dla innych gatunków polarnych jest to wielki problem.

Lepiej zapobiegać zmianom klimatu czy raczej dostosowywać się?
Przeciwdziałanie zmianom klimatu jest naprawdę niezbędne. Adaptacja także jest nieuchronna, tyle że im większe zmiany, tym trudniej będzie się nam adaptować. We Francji 12 sierpnia 2003 r. zdarzyło się apogeum fali upałów. Nastąpiła eksplozja zgonów, zwłaszcza osób starszych. Od tej pory francuskie prawo nakazuje, żeby w domach spokojnej starości było miejsce, gdzie staruszkowie mogą się schłodzić. Trzeba zatem ochładzać pomieszczenia, ale klimatyzacja pożera bardzo dużo energii. Czyli to, co jest dobre dla adaptacji, może być złe dla ochrony klimatu, bo jeszcze bardziej nakręca ocieplenie.
Czy te kosztowne działania mogą się opłacać? To wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na ekonomię. Jeżeli w bilansie uwzględnimy fakt, że emisja CO2 powoduje ocieplenie, które prowadzi do strat, to wygląda on zupełnie inaczej niż gdyby tych szkód do niego nie wliczać. I coś, co do tej pory się nie opłacało, może stać się korzystne. Tworzy się obecnie rynek nowych technologii, które służą ochronie klimatu, tzn. że zyska nie tylko środowisko, ale też ktoś jeszcze. Takie szukanie sprzymierzeńców jest bardzo cenne.
Łącznie z zagadnieniami klimatu trzeba też widzieć gospodarkę wodną, bo z powodu ocieplania klimatu będą rosły napięcia związane z dostępem do wody. Tutaj sprzymierzeńców można znaleźć np. w poszczególnych domach – ludzie wiedzą, że skoro woda jest coraz droższa, to jej oszczędność oznacza, że w kieszeni zostanie im więcej pieniędzy. Jeżeli będą świadomi tego, że problemy z ilością wody mogą narastać, to chętniej będą reagowali na rozmaite akcje.
Spotkałem się niedawno z mieszkańcem Jordanii – latem w stolicy tego kraju woda bieżąca w kranie jest tylko przez kilka godzin tygodniowo. W naszej perspektywie – życie trudne do zniesienia! Ale ludzie sobie radzą, instalując zbiorniki na dachach, czyli możliwość adaptacji jest nawet w takim klimacie. Ważniejsze jednak niż adaptacja do skutków jest leczenie przyczynowe, czyli przeciwdziałanie zmianom klimatu.

Jakie działania powinny podejmować samorządy, by przeciwdziałać zmianom klimatu? Czy władze samorządowe mogą przygotować lokalne społeczności na następstwa zmian klimatu?
Niezależnie od działań międzynarodowych, dotyczących np. podziału uprawnień do emisji zanieczyszczeń, bardzo potrzebne i cenne są inicjatywy oddolne, widoczne w wielu krajach i miastach. Oczywiście, w pojedynkę nie można wiele zrobić. Nawet gdyby cała Wspólnota Europejska drastycznie obniżyła emisję na swoim terenie, to światowy klimat nie zostanie uratowany. Tym bardziej klimatu nie uratują władze lokalne. Ale podejmowane przez nie akcje mogą się wpisać w ogólne działania na rzecz ochrony klimatu. Po stronie samorządu widziałbym kilka działań. Po pierwsze, uświadamianie mieszkańców w zakresie zmian klimatu, ich mechanizmów i tego, co można robić, żeby temu zapobiec. Po drugie, redukcja emisji zanieczyszczeń, opierająca się przede wszystkim na oszczędności energii. Czyli mowa o leczeniu przyczyn, a nie usuwaniu skutków. Usuwanie skutków to już adaptacja i tu też, oczywiście, są potrzebne działania. Jeżeli np. przez jakąś gminę przepływa rzeczka, która jest kapryśna, to burmistrz powinien sobie zdawać sprawę, że w wyniku zmian klimatu ta rzeczka będzie częściej wylewała (choć niekoniecznie podczas obecnej kadencji). Ekstrema stają się bowiem jeszcze bardziej ekstremalne, a intensywne opady są coraz częstsze i silniejsze. Trzeba zatem zabezpieczyć ludzi przed powodzią.

Czego, Pańskim zdaniem, można oczekiwać po Konferencji Klimatycznej, która w grudniu br. odbędzie się w Poznaniu?
Spodziewam się zbliżenia stron. Uczestnicy konferencji na Bali rozjechali się przy ciągle jeszcze bardzo odległych stanowiskach. Dokument tam przyjęty był przegadany i mało konkretny. Byłoby świetnie, gdyby stanowiska te uległy zbliżeniu. Wszyscy w kraju chcielibyśmy protokołu z Poznania, który zastąpiłby Protokół z Kioto, ale szanse na to są znikome. Jednak już zbliżenie stanowisk będzie olbrzymim sukcesem.

Współpraca Barbara Kostrzewska