Od szaflika do aparatu Bergera, czyli dawne metody asenizacji
Kanalizację, bez zbytniej przesady, można porównać do powietrza. Bowiem obecnie uważamy ją za coś tak naturalnego i powszechnego jak właśnie powietrze. Gdy jednak jej zabraknie, np. z powodu awarii, natychmiast to odczuwamy. I to dosłownie.
A co mieli robić mieszkańcy XIX-wiecznych miast, które nie miały kanalizacji? Niestety, mogli tylko narzekać. I narzekali na wszechobecny odór ze śmietników oraz przepełnionych rynsztoków, którymi z podwórek i ulic spływały nieczystości. Jednak najwięcej krytycznych uwag kierowano do właścicieli kamienic, tolerujących na swoich posesjach przepełnione i rzadko dezynfekowane podwórzowe kloaki, do których wylewana była zawartość wiader i nocników.
Nocny złotnik
Wprawdzie istniały kloaki ?aparatowe?, czyli przenośne, np. w beczkach lub na wozach (te stosowane były głównie w koszarach), ale, niestety, nie były one szczelne i w trakcie przejazdu ciągnęła się za nimi smuga wiadomych zapachów. Mimo że taki typ kloak był korzystniejszy, było ich niewiele w stosunku do kloak stałych ?na dołach?. I to właśnie do tych ostatnich nasilały się uwagi, zwłaszcza w porze letniej, gdy podczas ich czyszczenia wydobywały się ?epidemiczne miazmaty?. Na oczyszczanie kloak w szpitalach czy budynkach rządowych magistrat ogłaszał publiczne przetargi, natomiast w domach prywatnych operację taką, za umówioną opłatą, przeprowadzali dawni asenizatorzy, tzw. ochędożyciele, nazywani również ?nocnymi zł...