Ostatnio zrobiło się jakoś rocznicowo i uroczyście. I wspomnieniowo. A to młody redaktor z Tygodnika Powszechnego wyciąga mnie na rozmowy o historii i wywiad o ochronie środowiska w czasach PRL-u, a to znów zostaję (że nieskromnie przypomnę) Człowiekiem Roku Polskiej Ekologii. Tytuł ten jest kolejnym wyróżnieniem – po Nagrodzie Pracy Organicznej w Ochronie Środowiska im. Wojciecha Dutki, którą otrzymałem jesienią 2010 r. Jeszcze trochę i stanę w szranki o Nagrodę Nobla w dziedzinie ekologii. To ostatnie to, oczywiście, żart, bo takiej nagrody komitet, mimo że skandynawski i na pewno czułość do przyrody ma, jeszcze nie ustanowił.
Te wspomnienia i zaszczyty natchnęły mnie ponownie do rozważań, co się udało, a co nie w ciągu mijających 22 lat od pożegnania jedynie słusznego „ustroju demokracji socjalistycznej PRL”.
Zacznijmy od tego, co niewątpliwie pozytywne. Mamy dostęp do informacji o środowisku, jego gwarancje konstytucyjne i ustawowe. W Konstytucji RP mamy – jako jeden z nielicznych krajów w świecie – zapis o zrównoważonym rozwoju. Podporządkowaliśmy lasy ochronie środowiska (wcześniej, przed 1989 r., Lasy Państwowe były w resorcie rolnictwa). Zbudowaliśmy wzorcowy system funduszy ekologicznych, oparty na zasadzie opłat ekologicznych i idei „zanieczyszczający płaci”. Nastąpiła duża poprawa czystości wód rzecznych. W rolnictwie, po wejściu do UE, pojawiły się premie za działania na rzecz przyrody – w postaci programów rolnośrodowiskowch. Powstała też stosunkowo silna grupa profesjonalnych organizacji ekologicznych, wyróżniających się na tle III sektora (organizacji pozarządowych – przyp. red.). Weszliśmy do UE wraz z obowiązkiem transpozycji systemu prawa proekologicznego i polityk UE, ale też z prawem do dużych środków finansowych. To pozytywne zjawiska, realizujące zasadę zrównoważonego rozwoju kraju.
Niestety, lista tego, co nie działa lub działa degradująco na stan środowiska i zdrowia ludzi, jest dużo dłuższa. Realizowane przez nas polityki (transportowa i energetyczna) są nadal zupełnie niezrównoważone. Opieranie się w transporcie na kreowaniu, a później zaspokajaniu potrzeb kierowców indywidualnych w miejsce transportu publicznego, priorytet XX-wiecznej energetyki węglowej i atomowej w miejsce technologii XXI w. – oszczędzania energii i budowy urządzeń energetyki rozproszonej i odnawialnej – to powielanie błędów, z których mądre i bogatsze państwa europejskie właśnie się wycofują. Degradacja roli urbanistyki i planowania przestrzennego prowadzi do przestrzeni kraju, która wygląda jak ser z dziurami – raz zaplanowanej, a za chwilę zapomnianej – upstrzonej domami budowanymi bez ładu i składu oraz wielkimi reklamami.
Poprawa jakości wód powierzchniowych nie poszła w parze z rozsądną gospodarką wodną. Motywowane ochroną przeciwpowodziową i gospodarką rolną inwestycje, rodem z połowu ubiegłego wieku, ciągle dewastują małe potoki i rzeki. Ostatnio zjawisko się nasiliło, bo otworzyły się możliwości wykorzystania milionowych środków z UE. Gospodarka wodna jest niedoreformowana, a rzeki „podzielone” między Ministerstwo Środowiska i, ostatnio, samorząd województw.
Jeszcze gorzej chyba wygląda sytuacja w dziedzinie gospodarki odpadami. Przedsiębiorcom z tej branży udało się skutecznie przez lata wmawiać decydentom, że system wolnego rynku – „wolnej amerykanki” jest bardzo korzystny. Dla wielu z nich niewątpliwie tak. Ale na pewno nie dla ochrony środowiska, samorządów i naszych zobowiązań wobec UE. Stoimy przed realną groźbą płacenia kar przez nas, podatników, za lata tego „wolnego rynku”.
Na wsi, poza pozytywnym wyjątkiem – programami rolnośrodowiskowymi – wspiera się przemysłowy agrobiznes ze wszystkimi minusami chemicznego rolnictwa. Zanieczyszczenia rozproszone stają się głównym źródłem eutrofizacji rzek i Bałtyku.
Edukacja ekologiczna, mimo wielu świetnych przykładów działań prowadzonych najczęściej przez organizacje pozarządowe, ale też przez parki narodowe, krajobrazowe czy Lasy Państwowe, obejmuje hobbystów – niewielką część aktywniejszych nauczycieli i młodzieży. Wydaje się, że trzeba wrócić do przedmiotu obejmującego ochronę środowiska, ekologię, problemy globalne i postawy obywatelskie w miejsce tzw. nieobowiązkowych ścieżek międzyprzedmiotowych, dotyczących środowiska i zachowań prospołecznych. Bariera rozumienia świata przyrody i jej roli, miejsca w niej człowieka i jego znaczenia zaczyna być coraz większa i będzie rzutować na… zmniejszenie konkurencyjności naszej młodzieży w XXI-wiecznym, coraz bardziej proekologicznym świecie. Dotyczy to na równi rozumienia systemu demokratycznego i roli w nim partii politycznych i obywateli.
Obecna edukacja ma wpływ na nikłą świadomość ekologiczno-społeczną obywateli i polityków. Słuchając tych ostatnich lub opiniotwórczych dziennikarzy, często przeraża zupełny brak podstawowej wiedzy i wyrokowanie z niezachwianą pewnością, co jest Polsce potrzebne. Nie ulega też wątpliwości, że modny stał się prymitywny antyekologizm.
Jeśli chodzi o globalną politykę ochrony klimatu, UE staje się niekwestionowanym światowym liderem. Niestety, w jej ramach Polska uchodzi za hamulcowego polityki klimatycznej UE. Nie zgadzamy się na podwyższanie celów redukcyjnych CO2 do 30% do 2020 r., jednocześnie ostro walcząc o okres przejściowy w opłatach za emisję CO2 dla elektrowni opartych – u nas prawie wyłącznie – na węglu. Postawa polskiego premiera wśród bacznych komentatorów budzi lekkie zdumienie – oto Polska wynegocjowała podtrzymanie i przedłużenie funkcjonowania starych elektrowni węglowych do 2020 r. Co ciekawe, nawet rzecznicy utrzymania roli węgla w gospodarce krytykują tę wygraną, która zaburza, wg nich, konkurencję wewnątrz kraju oraz opóźnia niezbędną modernizację energetyki! Nie widać, aby ktoś robił rzetelną ocenę wpływu takiego rozwiązania na przyszłość miejsc pracy, gospodarki, środowiska i klimatu w świetle naszych zobowiązań wobec UE. Przecież drugi raz Polska nie wynegocjuje okresu przejściowego dla opłat węglowych. Czy bycie „hamulcowym” w działaniach pro-klimatycznych UE to rzeczywiście rola, którą ma odgrywać nasz kraj, i czy leży to w długofalowym interesie strategicznym państwa?
Skutki tej sytuacji nie są trudne do przewidzenia. Nieuchronnie zbliża się czas nasilonych katastrof wywołanych zmianami klimatycznymi. Nasi politycy i niektórzy dziennikarze zachowują się tak, jakby nas to nie dotyczyło. Nie szykujemy się do zmian wywołanych ociepleniem klimatu i leniwie przykładamy się do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. A musimy liczyć się ze wzrostem zagrożenia zdrowia i życia ludzi – piszę to z całym przekonaniem,. Po stronie ekonomicznej na pewno nastąpią różne zawirowania, w tym niewspółmierny wzrost cen energii dla konsumentów w zmonopolizowanej i przestarzałej energetyce (mamy pięć opartych na węglu koncernów energetycznych z podzielonym terytorialnie rynkiem), a w krańcowych wypadkach – wyłączanie naszych mocy i import taniej energii produkowanej bez emisji gazów cieplarnianych (korzystne z punktu widzenia globalnej ochrony klimatu).
Dlatego też ostatnie miłe nagrody z powodu „czarnych chmur gazów cieplarnianych”, zasnuwających nasze niebo, nie poprawiają mi specjalnie humoru.
Radosław Gawlik
Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA, Zieloni 2004