O globalnym ociepleniu i wpływie na to zjawisko emisji gazów wiadomo nie od dziś. Determinację UE w ograniczaniu tych negatywnych zjawisk można było przewidzieć i wcześniej podjąć szersze działania, zanim Komisja wyznaczyła nam cele. Obecnie jesteśmy nieco zaskoczeni unijnym pakietem energetyczno-klimatycznym i staramy się negocjować korzystniejsze dla nas warunki – to normalny odruch. Wiemy jednak, jak mało dotychczas zrobiliśmy, aby zwiększyć efektywność energetyczną i wdrożyć na większą skalę OZE. Zamiast podejmować działania i nadrabiać stracony czas, licytujemy się w kalkulacjach, o ile wzrosną ceny energii. Może jednak należałoby skupić więcej uwagi na działaniach w zakresie możliwości redukcji emisji CO2 i zabiegać w UE o środki na ten cel, abyśmy w 2013 r. musieli kupować jak najmniej pozwoleń na emisję. Może lepiej starać się w UE o środki na dofinansowanie gospodarki niskowęglowej i szeroko edukować społeczeństwo odnośnie oszczędzania energii, a wówczas te alarmujące prognozy wzrostu cen nie sprawdzą się. Pakiet przecież niekoniecznie musi hamulcem rozwoju – może stać się bodźcem. Zatem chyba warto walczyć nie z pakietem, ale o środki na jego realizację. Zapytaliśmy, co o tym sadzą nasi rozmówcy.

Redakcja


dr inż. Edmund Wach

prezes Bałtyckiej Agencji Poszanowania Energii


O tym, że mamy złą strukturę sektora wytwarzania energii elektrycznej, powodującą największe emisje CO2, na co wpływ ma węgiel jako paliwo oraz niska sprawność elektrowni i instalacji przesyłowych, wiedzą wszyscy przynajmniej od początku lat 90., od kiedy mamy gospodarkę rynkową i w miarę realne ceny. Mówiąc „wszyscy”, mam na myśli kolejne rządy, urzędników Ministerstwa Gospodarki i Środowiska, pracowników sektora energetyki, ludzi nauki, a nawet zwykłych obywateli, którzy trochę interesują się energetyką. Również wszyscy od prawie dwudziestu lat wiedzą, że przemysł jest nadmiernie energochłonny, używany sprzęt domowy nie najlepszej jakości, a promocja żarówek energooszczędnych prawie żadna.

Mamy także inne zaniedbania, w tym wdrażanie OZE na poziomie wymuszonym przez Komisję Europejską bez wystarczających programów wsparcia. Krajowy Plan Działań energoefektywnościowych nie może się doczekać uchwalenia. Niewdrożone dyrektywy o świadectwach energetycznych budynków i o wytwarzaniu energii w skojarzeniu. Do tego odejście od konkurencyjności w wytwarzaniu energii elektrycznej poprzez pionową konsolidację sektora energetyki. Czy to mało, żeby powiedzieć, że w sektorze elektroenergetycznym w ostatnich latach nie zrobiono nic lub prawie nic dla obniżenia emisji CO2?

Energia obciążona emisją dwutlenku węgla musi być droższa, ponieważ jej cena uwzględnia koszty zewnętrzne, nieliczone obecnie w procesach wytwarzania. Tylko porównywalność rzeczywistych cen energii „czarnej” i „zielonej” pozwoli na rozwój nowoczesnych technologii. To, że z przymiarek wynika, iż Polskę zakup praw do emisji CO2 będzie obciążał najbardziej, oznacza, że niewiele zrobiliśmy dla rozwoju technologii w elektroenergetyce. Nie jest niezrozumiałym, że najgorzej i najtaniej wytwarzana energia będzie obciążona kosztami emisji najbardziej.

Czy droga energia elektryczna pogrąży naszą gospodarkę? Otóż wydaje się, że może być wręcz przeciwnie. Nasza gospodarka ma duże rezerwy oszczędnościowe, zużywając ok. dwa razy więcej energii na wytworzenie jednostki produktu narodowego. Czas najwyższy to zmienić zaprzestając produkcji wyrobów gorszej jakości, używania przestarzałych technologii i maszyn. Na unowocześnienie gospodarki potrzebne są oczywiście środki finansowe, ale takie pieniądze mamy właśnie z pomocy Unii Europejskiej.

Gospodarstwa domowe również mają duże możliwości zaoszczędzenia energii, aby nie płacić więcej, gdy energia będzie droższa. Duże rezerwy tkwią w zmianie zachowań, a także wymianie sprzętu na energooszczędny (żarówki, pralki, lodówki).

Droższa energia z energetyki systemowej spowoduje inwestycje w indywidualne źródła energii odnawialnej (ogniwa fotowoltaiczne i wiatraki małej mocy) oraz elektrociepłownie i elektrownie średniej mocy w przemyśle i rolnictwie. Elektrociepłownie biogazowe mogą pomóc w rozwoju skojarzonego wytwarzania energii elektrycznej i ciepła wszędzie tam, gdzie jest zapotrzebowanie na ciepło. Trzeba pozwolić budować elektrownie wiatrowe, gdzie tylko jest to możliwe, inwestując publiczne pieniądze w rozwój i modernizację sieci przesyłowych. W ten sposób da się zrównoważyć przewidywany za 5-10 lat deficyt mocy.

W tym czasie można przygotować drugi etap modernizacji energetyki opartej na węglu, uwzględniając legnickie złoża węgla brunatnego i najnowsze technologie, łącznie z wychwytywaniem i składowaniem dwutlenku węgla.

Nie wolno zapomnieć o wykorzystaniu istniejących i rozbudowie międzynarodowych linii przesyłowych. Są przecież duże szanse na przejściowy import taniej energii ze Wschodu.

Podsumowując, uważam, że wszystkie problemy z zakresu energetyki są do rozwiązania we właściwym czasie, tzn. w czasie zanim zabraknie prądu. Tę wrzawę wokół problemu kilka lat naprzód wywołują sami energetycy, dla których być albo nie być to publiczne pieniądze na inwestycje. Mam nadzieję, że decyzje będą podejmowane rozsądniej niż odbywająca się dyskusja.

Ja pamiętam czasy, kiedy w latach 70. tak jak dzisiaj mówiło się, że bez energetyki jądrowej nie ma żadnej przyszłości, a jedyną różnicą pomiędzy najwybitniejszymi specjalistami od polityki energetycznej było to, czy w 2000 r. będzie musiało być zainstalowane 70000 MW czy 100000 MW.

W ogóle myślę, że dużo większe problemy Polska będzie miała z paliwami transportowymi i gazem ziemnym, gdyż jesteśmy mocno uzależnieni od importu. Dotychczasowa polityka państwa w tym względzie prowadzi do pogorszenia, a nie poprawienia zaopatrzenia. Trzeba również zdawać sobie sprawę z tego, że te paliwa będą drożeć najszybciej i najbardziej.


Jarosław Mroczek

prezes Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej


Niestety, trudno nie zacząć wypowiedzi od smutnej konstatacji. Podział na Polskę i UE ciągle jest obecny w naszych głowach. Nawet to pytanie sugeruje takie rozdzielenie. Powszechnie z tym sposobem myślenia spotykamy się u naszych decydentów i polityków. Trudno więc dziwić się, że filozofia obrony przed narzucanym celem (w domyśle – przez „obcą Unię Europejską”) jest tak powszechna. Zastanawiamy się nie nad podjęciem działań, by nasz cel, uzgodniony w ramach wspólnoty, realizować, ale nad tym, jak zmienić „wyznaczone” nam cele do osiągnięcia. Zawsze w jedną stronę – w stronę zmniejszenia obciążeń. Prawie żaden z naszych polityków nie rozumie, że Unia Europejska to system naczyń połączonych. Zwiększenie u nas ilości pozwoleń na emisję CO2 musi powodować w innym kraju zmniejszenie tej ilości. A już zupełnie jesteśmy pozbawieni jednej cechy – tworzenia nowych celów, bycia w awangardzie krajów europejskich walczących o lepsze warunki środowiska dla swoich obywateli. Swoich, to znaczy unijnych, nie tylko tych z naszego polskiego zaścianka.

Wzrost ceny za energię jest sprawą naturalną. Prognozy oparte na założeniach, że nic już nie można zrobić, że koszty zakupu pozwoleń na emisję stanowić będą w tym wzroście ceny część zasadniczą, rzeczywiście tworzą perspektywę trudną do zaakceptowania. Czy oznacza to, że bezsilnie musimy czekać, iż nie jesteśmy w stanie osiągnąć takiego poziomu redukcji emisji CO2, który spowoduje znaczące ograniczenie potrzeby zakupu pozwoleń na emisję? Moim zdaniem nasza aktywność powinna skupić się obecnie na tych działaniach, które służą takiej redukcji. Nie mogę wypowiadać się za te segmenty energetyki, których nie znam. Wiem tylko, że jest tam olbrzymie pole do popisu. Technologie czystego węgla (oczywiście koszty wdrożenia tych technologii również będą wpływały na wzrost ceny energii elektrycznej), efektywność energetyczna rozumiana nie jako oszczędzanie energii w stylu gomułkowskim, ale jako rzeczywiste działania inwestycyjne, prowadzące do ograniczania zużycia energii i jej strat, wreszcie możliwość pozyskania energii elektrycznej z całej palety różnych źródeł energii odnawialnej, te wszystkie działania muszą w konsekwencji pozytywnie wpłynąć na redukcję poziomu emisji CO2. Najłatwiej jest mi powiedzieć kilka zdań o energetyce wiatrowej – o tym segmencie sektora energetyki, który w naszym kraju w żaden sposób nie może znaleźć należnego mu miejsca.

Tutaj „zapas” jest wyjątkowo duży. Od wielu lat jako stowarzyszenie działające na rzecz rozwoju energetyki wiatrowej, staramy się doprowadzić do likwidacji wszystkich barier stojących na drodze rozwoju tej energetyki. Ciągle jednak jesteśmy pouczani, że to nie tak, to trzeba inaczej, tego nie można. Skutki są takie, że rozwój tego segmentu jest bardzo ograniczony. Trzysta kilkadziesiąt MW zainstalowanej mocy vide kilka tysięcy możliwych do zrealizowania bez specjalnych inwestycji sieciowych, najlepiej świadczy o tym, że ci, którzy twierdzą, że można inwestować z funkcjonującymi barierami „w tle”, mylą się. Fascynujące dla mnie jest to, jak wiele osób z establishmentu sieciowego, z tzw. konwencjonalnej zawodowej energetyki, kiedy traci stanowisko (np. z powodów stricte politycznych), zaczyna próbować swych sił właśnie w sferze energetyki wiatrowej. Kiedy pozbawieni są tego mentalnego obciążenia związanego z funkcjonowaniem w nieruchawej strukturze parapaństwowych podmiotów, natychmiast zauważają (to w końcu inteligentni ludzie), jakiego rodzaju biznes w strukturze polskiej energetyki ma sens. Chwała im za to, szkoda tylko, że nie mogą namówić na zmianę sposobu myślenia swoich kolegów, którzy w tych strukturach pozostali. Każdy bowiem, kto stara się rozwijać energetykę wiatrową siłą rzeczy pracuje na zmniejszenie emisji CO2 w Polsce, a tym samym na redukcję konieczności nabywania w przyszłości bardzo drogich praw do emisji CO2.

W marcowym wpisie na blogu www.odnawialny.pl podjęta została pierwsza próba przyjrzenia się kosztom wdrożenia pakietu klimatycznego UE 3 x 20% z punktu widzenia możliwości ich obniżenia. Wtedy myślenie, jak szukać wyższych kosztów i „straszyć” kosztami wdrożenia pakietu w Polsce, było jeszcze w powijakach i co najwyżej mówiono o możliwych podwyżkach cen energii elektrycznej do 2013 r. o 70%. Obecnie w mediach informuje się, że z powodu wdrożenia „pakietu” ceny energii wzrosną nawet o 300%, co nie wydaje się końcem licytacji. Pominę milczeniem najbardziej bezkrytycznych uczestników takich działań. Ograniczę się do ostatnio opublikowanego opracowania, zamówionego przez Polski Komitet Energii Elektrycznej, tzw. Raportu 2030. Jego autorzy twierdzą wprost, że wdrożenie pakietu spowoduje wzrost udziału wydatków na energię w gospodarstwach domowych do ponad 16% i „ogromne nasilenie zjawiska ubóstwa energetycznego”. Biorąc pod uwagę przyjęte wysokie roczne tempo wzrostu PKB (ponad 5%, mimo przekroczenia owego progu „ubóstwa energetycznego”, definiowanego zresztą w okresie innych realiów na rynkach energii) oraz fakt, że w 2006 r. wydatki na paliwa i energię w gospodarstwach domowych wynosiły 11,7%, trzeba pogratulować umiejętności wręcz wstrząśnięcia obywateli kosztami pakietu. Oczywiście w ślad za takimi publikacjami idą postulaty, aby np. udział OZE w 2020 r. nie wynosił 15%, ale co najwyżej 12,5% i oczywiście, by zwiększyć dopuszczalną emisję gazów cieplarnianych „za darmo”. Bardziej odważni obrońcy „zwykłych ludzi” nawołują wręcz do politycznego zablokowania pakietu, a nawet wystąpienia z UE.

W takich sytuacjach zawsze warto zapytać o tzw. linię bazową, czyli od jakiego poziomu liczymy owe „dodatkowe” koszty. Oczywiście „obrońcy ludu” nie zauważają, co dzieje się na światowych rynkach paliw i energii, nie potrafią lub nie chcą dostrzec, że ceny skaczą w górę z kilku obiektywnie istniejących powodów, a nie z powodu zaproponowania przez UE pakietu. Przyzwyczailiśmy się, że globalizacja i otwarte rynki światowe (przy różnych negatywnych aspektach) skutecznie zapobiegają wzrostowi kosztów z powodu zaburzenia równowagi popytu na rynku lokalnym, czy jego zbytniej monopolizacji. Tym razem, zbliżenie się do czy też, jak uważają inni, przekroczenie punktu peak oil, winduje w górę ceny wszystkich paliw i nośników energii na całym globie.

Trudno nie zauważyć, że mamy też wewnętrzne, wynikające częściowo i paradoksalnie właśnie z lekceważenia pakietu, źródła wzrostu kosztów. Powstałym w wyniku konsolidacji czterem grupom energetycznym dano w procesie uwalniania cen energii możliwość coraz bardziej swobodnego ich podnoszenia. Czy nie jest paradoksem, że choć energetyka do 2012 r. otrzymała uprawnienia do emisji CO2 za darmo (ich niedobór jest obecnie niedostrzegalny), uzasadnia ona obecny skok cenowy właśnie koniecznością nabycia uprawnień i oczywiście zakupu „drogiej zielonej energii”, a nie własnymi zaniedbaniami z ostatnich 10 lat w zakresie poprawy efektywności, sytuacją na światowych rynkach paliw i podbijaniem ceny wewnątrz zintegrowanych pionowo grup?

Ale mamy też inne wstydliwe sprawy, przemilczane na okoliczność rozmowy o kosztach pakietu, związane z subsydiowaniem energetyki. Dlaczego potrafimy zdążyć z pomocą publiczną dla energetyki i górnictwa, a w wydatkowaniu środków z funduszy UE 2007-2013 na OZE mamy już dwa lata opóźnienia, bo nie możemy zdążyć z notyfikacją rozporządzenia o pomocy publicznej w Komisji Europejskiej? Wcześniej wydane środki na OZE oznaczają bowiem niższe koszty zakupu uprawnień na aukcjach. Czy obawiający się obecnie „ubóstwa energetycznego” nie widzieli, że ponad 10-miliardowy „nawis” na kosztach energii elektrycznej zakumulowany w subsydiowanych skrośnie kontraktach długoterminowych (KDT) kosztował rocznie każdego indywidualnego odbiorcę energii ok. 100 zł rocznie, podczas gdy Komisja Europejska ocenia, że koszty wdrożenia całego pakietu klimatycznego przełożą się na wzrost cen energii u statystycznego konsumenta energii w UE „tylko” o 80 euro? Może warto też zauważyć, że najgłośniejsi krytycy pakietu to jednocześnie znani obrońcy narodowego bezpieczeństwa energetycznego.

W porównaniu z innymi mamy jeden z największych w UE potencjałów OZE oraz olbrzymi i niewykorzystany potencjał zwiększania efektywności energetycznej, w tym rezerw możliwych do bezinwestycyjnego uruchomienia w warunkach rosnących cen energii. Realizując te dwa cele, najlepiej z nawiązką, znacząco minimalizujemy koszty związane z redukcją emisji CO2. Czy nie jest tak, że budując alternatywę i konkurencję cenową dla czarnej energii, koszty wdrożenia całego pakietu 3 x 20%, ale też koszty samej energii będą niższe? Absurdalne wydaje się sumowanie kosztów osiągania każdej z „dwudziestek” oddzielnie, co czynią uczestnicy wspomnianej „licytacji”.
Tak więc nie tylko energetyka tradycyjna, ale też odnawialna ma spore rezerwy, jeśli chodzi o koszty, w tym te dotyczące wdrożenia pakietu energetycznego. Docelowo może ona ustanowić poziom cen, którego energetyka konwencjonalna w obawie przed utratą rynku nie będzie mogła już przekroczyć.


dr Andrzej Kassenberg

prezes Instytutu na rzecz Ekorozwoju

Polska zaakceptowała ustalenia pakietu na Szczycie Wiosennym w 2007 r., a dziś rozwiązania te są krytykowane. Zastrzeżenia stawia sektor energetyczny, obawiający się wzrostu kosztów wytwarzania energii elektrycznej, które zostałyby przerzucone na klientów. Ma to jakoby być przyczyną załamania się gospodarki. W skrajnych przypadkach mówi się o 300-procentowym wzroście ceny energii, 0,5 mln bezrobotnych i 150 tys. osób, które wyemigrują. Obawy są poważne, ale rozwiązania proponowane przez KE stwarzają szanse na uzyskanie znacznych środków, aby przeprowadzić rewolucyjne zmiany w energetyce. Proponowany system ogólnoeuropejskiej aukcji uprawnień oznacza dla Polski uzyskanie ok. 5-7 mld euro rocznie dochodu. Istnieje możliwość sprzedania nadwyżki uprawnień w ramach Protokołu z Kioto i osiągnięcia w okresie 2008-2012 kwoty 2 mld euro rocznie. Ponadto w 2009 r. nastąpi przegląd wsparcia UE na lata 2007-2013, co daje szanse wspierania działań proklimatycznych. Prowadzone są też prace nad budżetem na lata 2014-2020, wspomagającym budowę gospodarki niskowęglowej.

Jak wykorzystać te fundusze, aby osiągnąć zamierzone cele bez pogorszenia wyników gospodarki i obciążania społeczeństwa? Przede wszystkim należy postawić na wzrost efektywności energetycznej i rozwój OZE. O możliwościach świadczy zużycie energii na jednostkę PKB, które jest ponad dwa razy wyższe niż w UE 15, a realny potencjał ekonomiczny wykorzystania OZE wynosi ledwie 17,4%. Różne studia pokazują, że szanse rozwoju OZE do 2020 r. to co najmniej 20% udziału jej w energii finalnej.

Rosnące ceny energii wymuszają zasadniczy wzrost efektywności energetycznej, wprowadzanie innowacyjnych sposobów zarządzania i technologii, a także rozwój OZE. Prowadzi do budowania gospodarki opartej na wiedzy i daje szanse na uzyskiwanie przewagi konkurencyjnej. Nie cena decyduje o powodzeniu, ale koszt energii. Jeżeli cena wzrośnie dwukrotnie, a dzięki zastosowaniu rozwiązań innowacyjnych trzykrotnie poprawimy efektywność energetyczną, to nasz produkt czy usługa potanieją. Bez zmiany reguł ekonomicznych to praktycznie nie możliwe. Przykładem są USA, gdzie w okresie styczeń-maj 2008 r. w wyniku wzrostu cen paliwa przejechano o 48 mld km mniej niż w analogicznym okresie 2007 r. Od maja 2003 do maja 2008 r. cena benzyny wzrosła ponad dwa razy.

Dlatego trzeba wspierać wzrost efektywności, np. wprowadzenie systemu białych certyfikatów. Zainwestowanie 1,2 mld euro w oszczędzanie energii może przynieść oszczędności przy zakupie uprawnień do emisji rzędu 17 mln ton CO2/rok. Wybudowanie ok. 10.000 MW w energetyce wiatrowej za sumę ok. 10 mld euro to zasoby energii odnawialnej niewymagająca zakupu uprawnień.

Jednym z takich niekonwencjonalnych rozwiązań może być zakup każdej rodzinie dwóch żarówek energooszczędnych (21W zamiast 100W tradycyjnych), co w skali Polski dałoby oszczędność 1990 MW (blisko 8% mocy wykorzystywanej). Akcja taka kosztowałaby ok. 665 mln zł, tj. 4,5-6 razy taniej niż elektrownia gazowa, 9 niż węglowa i 21 razy niż jądrowa, każda o mocy 2000 MW. Rząd Hiszpanii w tym celu zamierza rozdać 49 mln żarówek.

Innym rozwiązanie to ograniczenie mocy zużywanej w trybie czuwania „stand-by”. Wprowadzenie obowiązku administracyjnego, że np. od 2010 r. nie będzie można w Polsce sprzedawać sprzętu z trybem czuwania o mocy wyższej niż 1W (dzisiaj 5W), przyniosłoby znaczące oszczędności (obecnie urządzenia funkcjonujące w tym trybie w Polsce pochłaniają równowartość energii produkowanej przez jedną elektrownię). Od kilku lat wymienia się silniki elektryczne niskich i średnich mocy w ramach programu PEMP, a potencjał oszczędzania przekracza 5% zużycia energii elektrycznej.

Istotą dyskusji nad propozycjami Komisji Europejskiej jest brak zintegrowanego i długofalowego myślenia o skutkach proponowanych rozwiązań. Zdecydowanie przeważa branżowy interes energetyki oraz partii rządzących, które obawiają się utraty popularności, jeżeli ceny energii za bardzo wzrosną. Brakuje głębi w analizach i odwagi w podejmowaniu trudnych, ale korzystnych dla Polski decyzji.

Polska Izba Gospodarcza Energii Odnawialnej

Odpowiedź po części została udzielona przez Panią Redaktor. Myślę, że w warunkach polskich pakiet może stać się bodźcem do rozwoju. Potrzebujemy jednak zdecydowanych działań. Z pewnością należy kontynuować pozyskiwanie finansów z Unii Europejskiej i zabiegać o jak najszybszą aktywizację funduszy unijnych w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko na rozwój OZE. Obecnie po raz kolejny, tym razem na IV kwartał br., został przesunięty harmonogram uruchamiania środków w ramach Priorytetu IX, tj. Infrastruktura energetyczna przyjazna środowisku i efektywność energetyczna, a także Priorytetu X – Bezpieczeństwo energetyczne, w tym dywersyfikacja źródeł energii, co budzi zaniepokojenie inwestorów. Inwestycje w OZE będą więc opóźniać się a przecież obok efektywności energetycznej są one jednym z najlepszych sposobów ograniczenia emisji CO2. Dlaczego? Powtórzę to, co już i tak powszechnie wiadomo. Odnawialne źródła energii to takie, które w porównaniu do źródeł konwencjonalnych czy elektrowni atomowych charakteryzują się dużą konkurencyjnością cenową, mimo że nie są przedmiotem dotacji. Ponadto inwestycje w OZE cechuje relatywnie szybki okres zwrotu zainwestowanego kapitału. Odzyskane przez inwestora środki mogą być natychmiast ponownie alokowane – reinwestowane. Inwestycje w OZE odznacza również większa efektywność wykorzystania kapitału. Bardziej dostępny i łatwiejszy do uruchomienia jest kapitał mniejszy. Wygodniej jest nim również efektywnie zarządzać. I ostatni atut OZE – oczywiście zeroemisyjność. Patrząc przez pryzmat zainwestowanej złotówki (a tę, jak wiadomo, możemy zainwestować tylko raz i chcielibyśmy, by przyniosła jak najlepsze rezultaty), okazuje się, że ze wszystkich źródeł OZE są najbardziej efektywne w realizacji celu, tj. redukcji emisji CO2. Warto więc w nie inwestować, żeby kupować jak najmniej pozwoleń na emisję CO2. Wiele analiz przygotowywanych na świecie dowodzi, że najmniej kosztuje energia zaoszczędzona – niezużyta, czyli tzw. negawaty, choć i one wymagają określonych nakładów. Jednak w długookresowej perspektywie różnice między kosztami energii zaoszczędzonej a tej wyprodukowanej z odnawialnych źródeł mogą się zatrzeć.

Tak czy owak, powinniśmy zdać sobie sprawę, że złotówka wypracowana przez nas i zainwestowana w OZE daje lepsze rezultaty niż ta zainwestowana w inny rodzaj źródeł. Dlatego tak ważny jest czas. Nawet w odniesieniu do pakietu klimatycznego sprawdza się maksyma, że czas to pieniądz. A ten, jeśli jest dobrze zainwestowany, może przynieść korzyści w wielu dziedzinach.

Opinie zebrała Urszula Wojciechowska