Niedługo nadejdzie wiosna. Wzrośnie nam optymizm i trawa się zazieleni. A ja wyciągnę motocykl z garażu, wyczyszczę kask i pojadę tam, gdzie akurat będę miał ochotę. Zrobię to, bo lubię. Mam takie hobby i o tym właśnie chciałbym dzisiaj parę słów napisać. O zainteresowaniach.

Ludzie z pasją
Dentysta, do którego uczęszczam, powiedział mi (oczywiście jest to powszechny sadyzm stosowany przez stomatologów, że oni do nas mówią, a my niezbyt możemy cokolwiek odpowiedzieć), że gdy znajomi pytają go o jego hobby, on odpowiada: stomatologia. I jestem absolutnie przekonany, że mówi prawdę. Jest też pan Grzegorz, który szefuje laboratorium wodociągowemu i ma tzw. hopla na punkcie roślinek. Bardzo mi imponuje jego wiedza i już niejednokrotnie zdarzało mi się z niej prywatnie skorzystać. Z kolei pan Krzysio kocha się w wojskowości i lubi sklejać modele (czy ja już kiedyś nie mówiłem, że my chłopcy nigdy nie doroślejemy?). Jest w stanie opowiadać o tym godzinami, a słuchacze są w stanie godzinami go słuchać, bo nie dość, że mówi o tym z przejęciem, to jeszcze w dodatku bardzo ciekawie. Tych wszystkich ludzi łączy to, że mają swoje hobby. Jedno jest bardziej, a drugie mniej związane z pracą, ale jest. Ci, którzy posiadają autentyczne pasje, przez nas, „szarych zjadaczy chleba”, traktowani są z lekkim przymrużeniem oka. Uważamy ich za ludzi nierozsądnych. I tu dotykamy sedna sprawy, bowiem jedno ze znanych mi powiedzeń mówi, że ludzie rozsądni przystosowują się do świata, zaś ludzie nierozsądni próbują przystosować świat do siebie. Zatem cały postęp ludzkości bierze się od ludzi nierozsądnych. Nie należy twierdzić, że wszyscy ci, którzy mają jakieś zainteresowania to dziwacy ani też, iż osoby posiadające hobby to geniusze. Ludzie, którzy mają ponadprzeciętne zainteresowania, zasługują jednak na uwagę. Także w pracy, ponieważ ich wiedza na jakiś szczególny temat wykracza zdecydowanie poza średnią znajomość tego zagadnienia. A przecież tę wiedzę zdobyli, poświęcając swój własny czas, nie oczekując w zamian zapłaty. I co z tego, że to im sprawia przyjemność? Właśnie najwspanialsze jest to, że ich pasja, daje im wiele radości. W dodatku ci ludzie chętnie dzielą się swoją wiedzą z innymi. Tu dochodzimy do kolejnego wątku. Przekazywania wiedzy współpracownikom.
 
Transfer wiedzy
Nie da się wszystkiego zaordynować procedurami. Wartością firmy są ludzie. Problem w tym, że jak na każdym rynku pomiędzy pracownikami też występuje konkurencja. Skutkiem tego jest osłabiona konkurencyjność firmy. Bo jak tu przekonać pana Wacka, żeby pokazał nowemu pracownikowi, gdzie są pokrętła do zasuw na danej ulicy? Wszak tę wiedzę ma tylko on i właśnie, m.in. dlatego, jest niezastąpiony. Jego wiedza jest w konkretnym momencie i w danym obszarze unikalna oraz drogocenna. Problem przekazywania zasobów wiadomości chyba w żadnej firmie nie został rozwiązany. Narasta on w miarę zbliżania się do wieku emerytalnego naszego przysłowiowego pana Wacka. Właśnie miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z panem Leonem (prawdziwym, a nie przysłowiowym), który odszedł na emeryturę. Całe szczęście, że on akurat chciał dzielić się swoją wiedzą. Problem pojawił się jednak wówczas, gdy dotarło do niego, że nie docenił jej ogromu. I nie dość, że przez parę ostatnich miesięcy pracy starał się ją przekazać, to jeszcze będzie musiał przychodzić w swoim czasie wolnym. To wyjątkowe, ale czy wielu jest takich „Leonów”? Ilu z nich przygotowało wszystko dla swoich następców w taki sposób, żeby nie mieli oni później problemów typu: skąd on brał te bezpieczniki?
Znacznie mniejszym problemem jest wdrażanie nowego pracownika. Można opisać to w procedurze, monitorować oraz tym kierować. Jest sielsko, przyjaźnie i w ogóle miło. Nowy pracownik się wdraża, uczy i na końcu zabiera się już do prawdziwej pracy. Na początku jest miło, bo przecież są nowe ręce do pracy, więc i koledzy są usatysfakcjonowani. Są zadowoleni tak długo, dopóki nie zobaczą, ile nasz nowy kolega zarabia (chyba nikt tak naprawdę nie wierzy w tajemnicę wynagrodzeń). Rzecz jest prosta – nowy pracownik nie może zarabiać tyle samo, ile my (w domyśle stara ekipa), a jeśli zarabia więcej, to wówczas jest to dla innych katastrofa. A tu rzeczywistość aż skwierczy. Czasami nowy kolega ma unikalne umiejętności albo kwalifikacje i mu się te pieniądze należą z racji tego, że rynek tyle płaci i koniec. Zdarza się, że rzecz jest trochę bardziej „pokręcona”, bo tam, gdzie wystarczyłby technik, kierownik uparł się, by zatrudnić inżyniera. A wiadomo, że tytuł inżyniera to już większe pieniądze. Wówczas jest już za późno, bo niby co z takim zrobić? Daje mu się takie prace, jakie są, a on frustruje się, aż w końcu wszyscy nie wytrzymują i coś gdzieś pęka. Szkoda wówczas tego czasu i pieniędzy. Bywa różnie. Na szczęście nie zawsze jest źle.
 
Siła plotki
Skoro już trochę zabrnęliśmy w socjologię, to na koniec jeszcze jedna uwaga. Taki smaczek. O ploteczkach, czy jak mówi u mnie pan Roman: „jak inżynier Fama głosi” (bardzo mi się to sformułowanie podoba). Mam taką swoją teorię, że plotki pojawiają się wówczas, gdy jest za dużo ludzi i za mało pracy. No, bo przecież gdy pracy jest pod dostatkiem, to nie ma czasu na plotkowanie. Oczywiście dzieje się też tak, że ten, którego te plotki dotyczą, dowiaduje się o nich na końcu. Z kolei plotkarzom wydaje się, że są anonimowi. Nie wiem jak u Państwa w przedsiębiorstwach, ale nasze firmy wodociągowe są dość rozproszone i w zależności od położenia obiektu ludzi interesują różne sprawy, więc o różnych też plotkują. To dość proste spostrzeżenie pozwala stwierdzić, gdzie mamy za dużo ludzi albo gdzie ludzie mają za mało pracy. Ciekawym doświadczeniem byłoby przeczytanie kiedyś jakiejś pracy naukowej o roli plotki w optymalizacji wielkości zatrudnienia.
Rozpisałem się straszliwie, a tu czas już kończyć. Życzę więc tym, którzy plotkują, żeby nie musieli spuszczać ze wstydu oczu, a pozostałym zadowolenia z tego, co i jak robią. A ja wkrótce wsiądę na motor i trochę sobie pojeżdżę. Na motorze, a nie po kimś.
 
Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań