Jakiś czas temu zmienił się rząd i mamy nowych ministrów. Czy wiemy, czego, jako branża, od tego rządu oczekujemy? Mam nadzieję, że naszym jedynym życzeniem nie jest doprecyzowanie w ustawie definicji przyłącza wodociągowego i kanalizacyjnego ani też przeniesienie nas, jako branży, z jednego ministerstwa do innego. Czego jeszcze chcemy? W którą stronę zamierzamy pójść? I kto będzie o tym decydował?

Nie pragnę się wymądrzać, ale mam niepokojące wrażenie, że wizję przyszłości branży zamazuje nam dopływ pieniędzy pomocowych z Unii Europejskiej. Wszyscy z jednej strony cieszymy się, a z drugiej straszymy klientów (choć nie bardzo wiem dlaczego) podwyżkami taryf za nasze usługi oraz karami, jakie Polska zapłaci, jeśli nie wypełnimy wszystkich zobowiązań przedakcesyjnych dotyczących naszych firm. Pozwolę sobie powtórzyć pytanie – czy wiemy, czego wymagamy od rządu?
 
Jak w żydowskim kawale
Zawsze są dwa wyjścia. Pierwsze to nie robić nic albo, jak kto woli, zachować status quo. Wcale nie dziwię się takiemu podejściu, ponieważ dzisiejsza ustawa o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków sprzyja firmom wodociągowym najbardziej jak tylko można to sobie wyobrazić. Jeżeli właściciel nie wyrzuci nas z fotela, to „hulaj dusza, piekła nie ma”. Nie wolno nam jednak narzekać na ustawodawstwo, bo przecież nie chcemy żadnych zmian. Myślę, że to całkiem zrozumiałe, zwłaszcza w małych i średnich firmach wodociągowych, których jest przecież najwięcej. A jeżeli tak, to należy się spodziewać, że takie właśnie stanowisko zajmie Izba Gospodarcza „Wodociągi Polskie”, gdyż jest ona przedstawicielem zdecydowanej większości przedsiębiorstw wodociągowych, a każda firma ma jeden głos. Uważam, że małe i średnie firmy nie będą motorem zmian, ponieważ w mniejszych społecznościach istnieje zdecydowanie silniejsza więź personalna, a skoro zostanie ustalone jakieś status quo, to jego zmiana wydaje się nieracjonalna (w tym przypadku przy pomocy zmian legislacyjnych). Ta ustawa jest doskonała właśnie na okres tak silnych przemian, z jakimi mamy do czynienia obecnie, a które dotyczą realizacji olbrzymiego programu inwestycyjnego. Gwarantuje ona bowiem bardzo silną pozycję przedsiębiorstwu wodociągowemu. I pewnie właśnie o to chodziło. Są jednak dwa „ale”. Pierwsze to fakt, że gros zadań programu inwestycyjnego Polski w zakresie wodociągów, a w szczególności kanalizacji, realizują duże firmy wodociągowe. Drugie „ale” dotyczy czasu przeznaczonego na działanie, który powoli mija. Można zatem śmiało powiedzieć, że powinien nadejść okres zmian. Jednak w branży trwa sytuacja patowa, ponieważ nie będzie reprezentacji tych, którzy powinni te zmiany zapoczątkować. Zatem koło zamknęło się. I na tym można by zakończyć, gdyby nie fakt, że ktoś się w końcu zirytuje i zrobi te zmiany bez nas.
 
Wyjście awaryjne
Ale żeby nie wyjść na malkontenta, przedstawię pewien pomysł. Istnieje bowiem rozwiązanie, lecz wymaga ono osiągnięcia kompromisu. Otóż duże firmy wodociągowe zaproponowały większe zaangażowanie i aktywność w obrębie Izby, oczekując w zamian zwiększonej ich reprezentacji. Wydaje się, że jest to szansa na przełamanie impasu. Dzisiaj struktura Izby przypomina trochę strukturę PZPN, a więc daleką od ideału. Izba w obecnym kształcie może być skazana na odbijanie się od bandy nadreprezentacji którejś z grup firm wodociągowych. Z kolei konieczność osiągania na co dzień kompromisów powinna być krokiem we właściwym kierunku. Dzielenie się tym, co się ma, nigdy nie jest łatwe, a staje się jeszcze trudniejsze, gdy chodzi o dzielenie się władzą. To jest test z odpowiedzialności za przyszłość całej branży, a w szczególności za to, co się z nią stanie za kilka i kilkanaście lat. Trudno jednak o kompromis w organizacji, która ma kilkuset członków rozproszonych po całym kraju. Niemniej nie jest to nieosiągalne. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby ludzie robili tylko to, co możliwe, to w dalszym ciągu siedzielibyśmy w jaskiniach. Wiem, że temat, który poruszam, jest trudny i bardzo często omijany, żeby nie wywoływać wewnętrznych konfliktów. Nie o konflikty jednak chodzi, lecz o dyskusję, której, jak mniemam, nie tylko mi brakuje. Nie możemy wiecznie koncentrować się na problemie definicji przyłącza i rozmyślaniach na temat wód opadowych, pozostawiając strategiczne kwestie do wyjaśnienia nie do końca wiadomo komu. Trzeba podnieść głowę i zobaczyć świat poza własnym podwórkiem. Ale to wymaga zarówno odwagi, jak i wyobraźni. Mam nadzieję, że nie zabraknie nam ani jednego, ani drugiego. Pamiętajmy też, że zegar tyka.
Jako branża znajdujemy się w przełomowym momencie, mimo że na pierwszy rzut oka tego nie widać. Osiągniemy sukces lub poniesiemy klęskę w zależności od tego, kto będzie sterował łodzią. Wyzwanie jest duże i trzeba wielkiej odwagi, samozaparcia i determinacji, aby mu sprostać. Czas pokaże, czy podryfujemy jako armada małych łódek na skały, czy też nabierzemy wiatru w żagle jak żaglowiec. Ja mam większe zaufanie do dużych łodzi. Ale czy ktoś będzie chciał o tym dyskutować, czy tylko się obrazi? Czasami nie wiem, co jest bardziej prawdopodobne.
 

Paweł Chudziński, prezes Aquanet, Poznań