Rdza na wózku
Mamy maj. A maj to bydgoskie Targi WOD-KAN. Jednak nie będę pisał o tym, co tam zobaczymy, ale raczej, gdzie zobaczymy. Wiem, że narażę się niektórym osobom odpowiedzialnym za różne imprezy, ale co mi tam. Spróbuję mimo wszystko.
Im więcej sklepów, tym taniej można kupować. To prawda znana nam wszystkim od lat, bo pamiętamy jeszcze czasy „nieboszczki peerelki”, gdy sklepów co prawda trochę było, ale konkurencji w imię obowiązującej wówczas ideologii wcale. Trochę podobną sytuację mamy dzisiaj w naszej branży. Nie żeby od razu jakaś ideologia chciała nam to narzucić, ale raczej sami sobie wewnętrznie taką ideologię tworzymy. Jak wszystkim wiadomo, w naszym sektorze królują targi bydgoskie. Były pierwsze i chwała im oraz ich pomysłodawcy (przypomnę na wszelki wypadek, że był to Józef Wiśniewski, wieloletni dyrektor Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie). Targi te są jednak dość specyficzne i mają bardziej charakter pikniku niż biznesowych spotkań. Pewnie tak musi być, bo nauczyłem się już nie obrażać na rzeczywistość. Problem z tymi targami jednak jest taki, że poza zmianą miejsca (ciągle w Bydgoszczy, ale teraz prawie w centrum) i dołożeniem kawałka powierzchni wystawienniczej w hali sportowej niewiele się od tych kilkunastu lat zmieniło. W dalszym ciągu mamy wątpliwą przyjemność tłoczenia się w dusznych, trochę lepszych lub trochę gorszych namiotach. Wszystko w porządku, gdy na dworze jest w miarę chłodno i nie pada, gorzej, gdy słońce mocniej przygrzeje, bo wówczas każdy czuje się jak kurczak w rosole. Jest niedobrze i żadne zaklęcia nie zmienią faktu, że ta forma targów już się przeżyła i dalej tym rdzewiejącym wózkiem pojechać się nie da. Najlepszym dowodem, że ten i ów dostrzega niedostatki tej imprezy jest fakt powstania w tym roku konkurencyjnych targów w Kielcach. Powiedzieć nic się o nich nie da, bo mają dopiero zadebiutować, ale myślę (wbrew wielu moim kolegom i koleżankom z branży), iż dobrze, że są. Dobrze, bo zarówno wystawcy, jak i ich potencjalni klienci mają wybór. Po drugiej stronie standardów stoją imprezy targowe w Poznaniu. Instalacje (tak nazywa się jedna z nich) oraz Poleko są organizowane w bardzo przyzwoitych warunkach. Jest z nimi jednak pewien problem. Raczej nie do końca odpowiadają zapotrzebowaniu. Poleko to impreza organizowana w listopadzie, a jak wiadomo, w listopadzie nikt nie organizuje pikników. Na dodatek te targi są zdominowane wcale nie przez tematykę wodociągowo-kanalizacyjną, ale przez „śmieciową” i komunalną. Nikt nie lubi być jedynie „na doczepkę”. O co więc mi chodzi? Ano o to (i myślę, że nie jestem tu jakimś wyjątkiem), by pojechać na takie branżowe targi w Polsce, na które dotrę z każdego miejsca w kraju w ciągu czterech lub pięciu godzin, gdzie będzie można posiedzieć na dużym stoisku, nie pocąc się jak w saunie po godzinie, gdzie może nawet panować atmosfera pikniku – byle w dobrym stylu. Ale to nie wystarczy, trzeba jeszcze sięgnąć do drugiego i trzeciego dna, a tego taki zwykły i prosty inżynier jak ja nie zrobi.
Brak wiedzy
Myślę, że podstawowym błędem popełnianym przez organizatorów targów jest brak wiedzy o oczekiwaniach tych, do których te targi są adresowane. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek sporządził solidne badania rynkowe i na ich podstawie zaczął organizować targi. Wiem oczywiście, że takie badanie jest kosztowne, lecz konieczne, jeśli chce się je profesjonalnie przeprowadzić i poznać prawdziwe wyniki, a nie te potwierdzające jedynie słuszną drogę, po której się kroczy. Ten, kto zrobi to pierwszy i zainwestuje, sugerując się wskazaniami badań, ten wygra walkę o rynek. Uważam, że skórka warta jest wyprawki, bo rynek inwestycyjny w naszej branży szacowany jest na kilkadziesiąt miliardów euro. A zatem naprawdę warto.
Trzeba też pewnie zadać sobie pytanie, co jeśli nic się nie zmieni? W tym przypadku scenariusz jest dość prosty do przewidzenia. Zrobi to ktoś inny. Kto? Na to pytanie też stosunkowo łatwo możemy znaleźć odpowiedź. Ci, którzy to robią z powodzeniem w najbliższej okolicy. Bo dlaczego tysiące specjalistów z Polski w naszej branży jeździ na targi do Monachium? To właśnie oni (ci z Monachium) wiedzą dobrze, w jaki sposób osiągają sukces. Dzisiaj wyprawa do Niemiec nie jest już tak droga, jak była choćby pięć lat temu, a że miasto to dysponuje doskonałą infrastrukturą, to dostanie się do niego nie przysparza żadnych trudności.
Wewnętrzne alibi
Dzisiaj, gdy jeszcze tli się wewnętrzna niemiecka konkurencja targowa pomiędzy Berlinem a Monachium, jest szansa, by zbudować atrakcyjną, choćby dla tej części Europy, imprezę targową naszej branży. Faktem niezaprzeczalnym jest to, że infrastruktura dla właściwego (czytaj: na takim samym poziomie wystawienniczym jak w innych częściach Europy) zorganizowania takich targów kosztuje co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych. I taniej po prostu się nie da.
Nie wzywam tu oczywiście do zjednoczenia wszystkich „postępowych sił w imię jedności”. Tworzę sobie jednak moje własne, wewnętrzne alibi, bym w razie czego (mam nadzieję, że do tego nie dojdzie) mógł powiedzieć publicznie: „A nie mówiłem?”
Paweł Chudziński, prezes Aquanet, Poznań