Lat temu -naście i -dziesiąt o tej porze roku (a piszę to pod koniec kwietnia) niemal we wszystkich redakcjach PRL-u gorączkowo przygotowywano numery pierwszomajowe. Nadchodził czas skandowanego przez megafony triumfu, malowanej na zielono trawy, dekorowanych (na czerwono) trybun itp. itd. Wszystko było ponad plan i normę, młodzież z partią, robotnik z chłopem, narody ze sobą, a przeciw imperialistom, wyzyskiwaczom, podżegaczom... Co się kryło za tą tandetną fasadą, prymitywną maskaradą i propagandową obłudą – przypominać nie trzeba (choć nie brak takich, którzy jakoś zapomnieli).
Dzisiaj redaktor naczelny cieszy się nieporównanie większą swobodą. Może więc napisać (bez obawy o talon na samochód, przydział mieszkania czy oddelegowanie do „Wiadomości Pcimskich”), że na szerokim „odcinku” energetyki odnawialnej – od biopaliw i biomasy po energię słoneczną, wodną i wiatrową – nie wszystko się nam udało, zdarzały się rozmaite wypaczenia, a rozwój jest wprawdzie „dalszy”, ale nie aż tak znowu „dynamiczny”. O przejawach i przyczynach tego wszystkiego pisałam – i z troską, i z przekąsem – w poprzednich felietonach, a bardziej merytorycznie było o tym w artykułach.
Ostatnio jednak z satysfakcją zauważam kolejne jaskółki „czystoenergetycznej” wiosny. Oto bowiem tuzy energetyki konwencjonalnej coraz częściej i wyraźniej kierują ku nam przyjaz...