Ropa kontra reszta świata
Na jak długo wystarczy ropy? – To wciąż aktualne pytanie zeszło ostatnio na drugi plan. Dzisiaj – zwłaszcza w Polsce, gdzie stosunek cen do zarobków jest nader niekorzystny – już nie tylko kierowcy coraz częściej i głośniej pytają: kogo będzie stać na paliwo?! Naiwni łudzą się wprawdzie, że rząd – stary czy wkrótce nowy – odpuści trochę na podatkach koszmarnie windujących cenę, ale rozsądni (oby więcej takich wśród polityków) mocno zachodzą w głowę: czym zastąpić ropę?!
To nie tylko polski dylemat. Prawidłowość jest nawet nieco zaskakująca: im gospodarka silniejsza, tym bardziej boi się rosnących cen ropy. Ale ów paradoks jest pozorny: wszak bogaci są na ogół bardziej zapobiegliwi i bardziej drżący o utrzymanie swojego dobrobytu. Właśnie dlatego w najbardziej cywilizowanych krajach stosownie dofinansowani naukowcy dwoją się i troją nad wynalezieniem – a ściślej: udoskonaleniem i umasowieniem – innych źródeł energii. I tu już nie chodzi jedynie o parę procent „zamiast”, ale o całkowite zastąpienie ropy. Stawką nie jest ekologiczny i polityczny spokój sumienia, lecz – na dłuższą metę – makroekonomiczne „być albo nie być” lub przynajmniej „wygrać albo przegrać”.
Niektórzy znawcy tematu zapowiadają eksplozję praktycznego zainteresowania biopaliwami tudzież biomasą. Inni z kolei prorokują nadejście ery wodoru, której pierwsze jaskółki już fruwają, a raczej jeżdżą, za Atlantykiem. Jeszcze inni widzą (na razie w dość mglistej dali) energetyczną – w tym motoryzacyjną – przyszłość w megawatach otrzymywanych dzięki siłom natury, zwłaszcza słońcu. Trudno przewidzieć, jak się ten długodystansowy wyścig zakończy, ale pewne jest, że również w tym wypadku konkurencja – zmagania o zyski koncernów i energetyczne bezpieczeństwo państw – jest zjawiskiem wielce dla świata korzystnym.
Mój ogólny optymizm – bez wskazywania faworyta „walki o energię” – opiera się też na coraz wyraźniejszym fakcie, iż ekologia otrzymuje tu silne wsparcie ze strony ekonomii. A dopiero taki sojusz pozwala myśleć o skutecznym i satysfakcjonująco szybkim zastąpieniu konwencjonalnych źródeł energii. Wszak realna perspektywa istotnych oszczędności czy (tym bardziej) ekonomicznego przetrwania jest i jeszcze długo będzie bardziej pociągająca niż wizja czystego środowiska.
Boję się tylko, aby nasz kochany fiskus nie popsuł tej szansy teraz i w przyszłości. Bo jeśli główną podporą wciąż koślawych (tj. dziurawych) budżetów mają być również paliwa nowej generacji, to Kowalskiemu może być wszystko jedno, za co będzie dużo płacił. Nauka i technika swoją drogą, ale od pewnego momentu wszystko zależy od polityków. Niestety.
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelny
To nie tylko polski dylemat. Prawidłowość jest nawet nieco zaskakująca: im gospodarka silniejsza, tym bardziej boi się rosnących cen ropy. Ale ów paradoks jest pozorny: wszak bogaci są na ogół bardziej zapobiegliwi i bardziej drżący o utrzymanie swojego dobrobytu. Właśnie dlatego w najbardziej cywilizowanych krajach stosownie dofinansowani naukowcy dwoją się i troją nad wynalezieniem – a ściślej: udoskonaleniem i umasowieniem – innych źródeł energii. I tu już nie chodzi jedynie o parę procent „zamiast”, ale o całkowite zastąpienie ropy. Stawką nie jest ekologiczny i polityczny spokój sumienia, lecz – na dłuższą metę – makroekonomiczne „być albo nie być” lub przynajmniej „wygrać albo przegrać”.
Niektórzy znawcy tematu zapowiadają eksplozję praktycznego zainteresowania biopaliwami tudzież biomasą. Inni z kolei prorokują nadejście ery wodoru, której pierwsze jaskółki już fruwają, a raczej jeżdżą, za Atlantykiem. Jeszcze inni widzą (na razie w dość mglistej dali) energetyczną – w tym motoryzacyjną – przyszłość w megawatach otrzymywanych dzięki siłom natury, zwłaszcza słońcu. Trudno przewidzieć, jak się ten długodystansowy wyścig zakończy, ale pewne jest, że również w tym wypadku konkurencja – zmagania o zyski koncernów i energetyczne bezpieczeństwo państw – jest zjawiskiem wielce dla świata korzystnym.
Mój ogólny optymizm – bez wskazywania faworyta „walki o energię” – opiera się też na coraz wyraźniejszym fakcie, iż ekologia otrzymuje tu silne wsparcie ze strony ekonomii. A dopiero taki sojusz pozwala myśleć o skutecznym i satysfakcjonująco szybkim zastąpieniu konwencjonalnych źródeł energii. Wszak realna perspektywa istotnych oszczędności czy (tym bardziej) ekonomicznego przetrwania jest i jeszcze długo będzie bardziej pociągająca niż wizja czystego środowiska.
Boję się tylko, aby nasz kochany fiskus nie popsuł tej szansy teraz i w przyszłości. Bo jeśli główną podporą wciąż koślawych (tj. dziurawych) budżetów mają być również paliwa nowej generacji, to Kowalskiemu może być wszystko jedno, za co będzie dużo płacił. Nauka i technika swoją drogą, ale od pewnego momentu wszystko zależy od polityków. Niestety.
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelny